Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

60 lat Kuriera Lubelskiego. Z czasem wszyscy byliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna

Artur Jurkowski
Małgorzata Ilka, redaktor naczelna w latach 2006  -  2008
Małgorzata Ilka, redaktor naczelna w latach 2006 - 2008 archiwum prywatne
- Początki były trudne. Byłam obcą osobą w zgranej ekipie - o pierwszych dniach pracy w nowym miejscu i nowym mieście mówi Małgorzata Ilka, redaktor naczelna naszej gazety w latach 2006 - 2008.

Jak trafiłaś z Warszawy do Lublina?
Ówczesnym właścicielem Kuriera Lubelskiego, a przez jakiś czas również Życia Warszawy, w czasie gdy tam pracowałam, był Zbigniew Jakubas. Zdarzało nam się rozmawiać o zmianach, jakie przechodziło Życie Warszawy. Choć nie zawsze się zgadzaliśmy, szanowaliśmy się i - jak sądzę - lubiliśmy. Mimo to nie wiem, dlaczego zaproponował mi stanowisko redaktora naczelnego, a chwilę później prezesa spółki wydającej Kurier Lubelski. Nie miałam żadnych kompleksów co do swoich umiejętności zawodowych, ale moje związki z Lublinem były żadne.

Przyszłaś do Kuriera z dużym doświadczeniem zawodowym.
To prawda. Zaczynałam od pisania tekstów w prasie podziemnej. Potem przeszłam wszystkie szczeble redakcyjne od dziennikarza po zastępcę redaktora naczelnego.

Miałam wiedzę nie tylko o tym, jak pisać teksty, ale i o tym, jakie można popełnić błędy, na jakie przeszkody natrafić podczas zbierania informacji. Dlatego mniej oburzała mnie nieumyślna pomyłka, choć i ona nie powinna się zdarzyć, niż brak rzetelności, staranności, odpowiedzialności za słowo. A przekonania o tym, że w tym braku rzetelności i odpowiedzialności nie ma nic złego, nie byłam w stanie tolerować.

Zostałaś pierwszą kobietą naczelną w historii gazety.
I jestem z tego dumna, a stanowisko zaproponowano mi - jak sądzę - ze względu na umiejętności, a nie na fakt, że jestem kobietą.

Czy kobiecie jest trudniej być naczelną gazety niż mężczyźnie?
Zadanie do wykonania ma takie same naczelny kobieta, jak i mężczyzna. Ja starałam się być po prostu sobą. Jednak chyba każda kobieta, dla której ważna jest praca i kariera, ma wyrzuty sumienia, że za mało czasu poświęca rodzinie. Moje córki być może skarżą się na kozetce u psychoanalityka na ciężką młodość, ale wyrosły na wspaniałe, silne, niezależne kobiety, z których jestem bardzo dumna.

Jakie były Twoje pierwsze dni na 3 Maja 14?
Trudne. Trafiłam do dziennika, który pisał o nieznanym mi mieście. O dziennikarstwie wiedziałam wszystko, o tym, kto z kim i dlaczego - nic. To mi doskwierało. Byłam obcą osobą w zgranej ekipie. Nie zatrudniłam nikogo „swojego”, a nie wiedziałam jeszcze kogo na co stać. Miałam swoje wymagania co do merytorycznej i graficznej jakości pisma, a przyzwyczajenia były inne. Przeredagowywałam teksty, niektóre odrzucałam, zmieniałam sposób łamania. To natrafiało na opór, może nieartykułowany, ale dla mnie wyczuwalny.

Lubiłaś wychodzić na taras pałacyku?
Oczywiście. To tam toczyła się znaczna część redakcyjnego życia.

Pamiętam, jako współmagazynier, że byłaś bardzo wnikliwa w adiustacji tekstów, które miały się ukazać w gazecie.
Gazetę można uczynić bardziej atrakcyjną na wiele sposobów. Część z nich wiązała się z nakładami finansowymi, na które nie było nas stać. Ale były i takie obszary, które wymagały tylko lub aż staranności. A to leżało w zasięgu naszych możliwości. Tekst powinien być udokumentowany, zrozumiały, dobrze napisany, a najlepiej by miał - jak to nazywałam - swój rytm. Zależało mi na tym, stąd - być może nawet przesadna - troska o jakość. Z jednej strony z szacunku do czytelnika, z drugiej, dla uspokojenia swojego sumienia. Bo choć rozum podpowiadał, że nie mam szans wszystkiego dopilnować, czułam się odpowiedzialna za każdą niezręczność i literówkę, która wkradała się na nasze łamy.

Pamiętasz jakieś artykuły, które zapadły Ci szczególnie w pamięć?
Pamiętam i artykuły, i szczególnie udane graficznie pierwsze strony, nie tylko te, za które otrzymywaliśmy wyróżnienia, a nawet ciekawe zdjęcia czy pomysłowe infografiki. Z artykułów wspomnę tylko dwa. Ważne z różnych powodów. Pierwszy to tekst o tragicznej w skutkach, opartej na niesłusznych przesłankach, interwencji urzędników pomocy społecznej, gdzie groźba odebrania dziecka, długo wyczekiwanego, pchnęła ojca do popełnienia samobójstwa - uznał, że to jedyny sposób na to, by dziecko zostało z matką. Do tej pory czuję wściekłość na myśl, ile zła może przynieść jedna urzędnicza decyzja. Drugi materiał związany jest z publikacją zdjęć żołnierzy pozorujących egzekucję. Wtedy to staliśmy się głównym wrogiem śp. Aleksandra Szczygły, ówczesnego szefa MON, choć nie to było naszym zamiarem. Wolałabym, aby nie było powodów do pisania takich artykułów. Ale jeśli ktoś ma wątpliwości, czy potrzebne są wolne i niezależne media, to jest do dowód na to, że są one konieczne.

Masz po latach, jeszcze, swoich ulubionych dziennikarzy Kuriera z tamtych lat?
Chciałabym wspomnieć o dwóch, powiedzmy, grupach, które właśnie w Kurierze Lubelskim stały się dla mnie ważne. Pierwsza to kobiety. Nie żeby z panami źle mi się współpracowało - jesteś tego najlepszym dowodem, mam nadzieję, że w razie czego zaświadczysz. Ale dlatego, że właśnie w Kurierze odkryłam, jak wspaniałymi współpracownikami są kobiety. Wcześniej otoczona byłam raczej panami. Wydawało mi się, że to z nimi pracuje mi się najlepiej.

Tymczasem w Kurierze objawieniem były dla mnie panie. Kasia Lewandowska, Danusia Matłaszewska, Elwira Lickiewicz, Tereska Dras - za moich czasów (jak to strasznie brzmi) kierowały działami i były w tym świetne. Klasą samą w sobie - choć w tym przypadku nie tylko w tej redakcji - były cudowne, chwilami bezlitosne korektorki. Bez Agnieszki Sulimierskiej, jednej z najlepszych grafików, z jakimi miałam przyjemność pracować, nie byłoby wspomnianych wcześniej wspaniałych pierwszych stron, pomysłowych infografik. Bez wiedzy i życzliwości Małgosi Karaś trudno byłoby zapanować nad finansami. Bez czułej opieki Marty Turowskiej ciężej byłoby przetrwać niejeden dzień.

A ta druga grupa?
Drugim moim odkryciem była młodzież. Gdy zaczynałam pracę w Kurierze trudno było znaleźć chętnych adeptów dziennikarstwa. Gdy odchodziłam, była ich spora grupa, której niewątpliwie nie skusiły zarobki, bo nie płaciliśmy wiele. Być może to przypadek, ale chciałabym wierzyć, że uznali, iż w tej redakcji nauczą się czegoś wartościowego. Nie chciałabym, by niewymienieni czuli się urażeni. Zwłaszcza ci, którzy pracowali w działach pozaredakcyjnych, bez których jednak redakcja by nie istniała: handlowy z Agnieszką Kulik, kolportaż ze Stasiem Ceniukiem, jednoosobowy marketing w osobie Tomka Zalewskiego. I produkcja, umiejętności niejednego pracownika składu komputerowego przewyższały rolę, jaką w tej redakcji pełnili.

Mam zresztą nadzieję, że wiedzieli oni, jak cenię sobie wspólną pracę. O ewentualnych zastrzeżeniach mówiłam wprost i na bieżąco. W większości przypadków nie miało to zresztą znaczenia dla dalszej współpracy.

A czy pamiętasz jakieś akcje, przedsięwzięcia Kuriera za Twojego szefostwa?
Z Konradem Gacą pomagaliśmy czytelnikom schudnąć, osobom samotnym znaleźć swoją drugą połówkę, przed Bożym Narodzeniem staraliśmy się spełnić choć część dziecięcych marzeń wyrażanych w listach do redakcji. Zdarzało się pośredniczyć w znalezieniu i wyposażeniu mieszkania socjalnego, rozwiązać problem na styku czytelnik - urząd.

Wraz z Kurierem można było dostać wielkanocną serwetkę i flagę kibica. O mapach, płytach, książkach nie wspomnę.

Spotykałaś się jako szefowa z czytelnikami zarządzanej przez Ciebie gazety?
Czasami, traktowana jednak byłam raczej jako ostatnia instancja. Znacznie lepszym ambasadorem Kuriera Lubelskiego na zewnątrz był Darek Kotlarz. Ja z każdym tygodniem wiedziałam o Lublinie więcej, ale i tak jego znajomość miasta, ludzi i ich problemów była znacznie lepsza.

Miałaś taką chwilę, że nie mogłaś powstrzymać się od śmiechu?
Wielokrotnie. Z czasem byliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna, rozumieliśmy się. Powody do śmiechu zdarzały się codziennie: a to zdjęcie, a to sformułowanie rodem z zeszytów szkolnych. Ktoś coś powiedział, ktoś czegoś nie dopowiedział.

Miałaś kiedyś telefon od czytelnika, który wprowadził Cię w dobry humor lub przygnębienie?
Każda informacja, że nasz materiał kogoś poruszył, że coś udawało nam się zmienić, nawet gdy były to drobne sprawy, była powodem do dumy. Każdy telefon z pretensją, zwłaszcza uzasadnioną, smucił.

Mile wspominasz marzec 2006 - wrzesień 2008 w Kurierze?
Bardzo. Kierowanie redakcją to duży stres, ale ja zawsze nieźle radziłam sobie z presją oraz ogromna odpowiedzialność, zwłaszcza dla kogoś, kto nie lubi zrzucać jej na innych. Ale też i wielka satysfakcja. Z zaufania czytelników i pracy z dobrym zespołem. Zawsze można więcej i lepiej. Ale wydaje mi się, że w warunkach, w jakich przyszło nam współpracować, zrobiliśmy wiele.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski