MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Aleksandra Mirosław: Pierwszy raz czuję się, jak sportowiec

Krzysztof Nowacki
Adrian Tomczyk
Aleksandra Mirosław, trenująca w klubie KW Kotłownia Lublin, zdobyła niedawno po raz drugi tytuł mistrzyni świata we wspinaczce na czas. Lublinianka zapewniła sobie również prawo startu na przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich i w swoim życiu wszystko podporządkowała teraz wyjazdowi do Tokio.

Twoją specjalizacją jest wspinaczka na czas i w tej konkurencji po raz drugi z rzędu zostałaś mistrzynią świata. Pojedziesz także na igrzyska olimpijskie, ale w Tokio powalczysz w trójboju. W której konkurencji, w boulderingu czy w prowadzeniu będzie trudniej dorównać najlepszym?

Zdecydowanie w prowadzeniu. Jest to konkurencja wytrzymałościowa i tak naprawdę adaptacja sprinterska w żaden sposób nie idzie w patrze z wytrzymałościową. Tutaj więc będzie największy problem. Wydaje mi się, że priorytetem są czasówki, a drugą konkurencją, na którą postawię będzie bouldering, który ma dużo podobnych cech ze wspinaniem na czas.

Są bardzo dynamiczne ruchy, ważna jest siła wyskoku, czy ogólna siła całego ciała. Tylko, że muszę się oswoić z boulderingiem, nauczyć się ruchów, które teraz dominują, czyli wszelkich nabiegów i przeskoków. Będzie to trudne i stąd nastawiam się na szkolenie zagraniczne, w Innsbrucku i Japonii.

W czasówkach ściana zawsze jest taka sama, natomiast w prowadzeniu i boulderingu nigdy nie wiecie, co was czeka?

Tak, wychodzimy ze strefy izolacji i tak naprawdę pierwszy raz widzimy wtedy dany problem. Nigdy nie ma tak, że on się powtarza, że jest jakiś schemat. Nie ma standardu, którego można się nauczyć.

W boulderingu i prowadzeniu trzeba umieć rozgryźć drogę, wiedzieć, jak do niej podejść. Obrać odpowiednią taktykę. Wyobrażasz sobie te ruchy, ale tutaj potrzebne jest doświadczenie, które nabywa się pokonując setki, czy tysiące dróg.

W finale kombinacji w Hachioji zajęłaś czwartą lokatę. Miejsce tuż za podium daje wiarę w medal na igrzyskach olimpijskich w Tokio?

Na pewno tak. Daje poczucie, że jest to realne i napawa optymizmem. Pamiętam, że jak dowiedziałam się o decyzji MKOl i został przedstawiony format zawodów, to nie byłam zachwycona.

Otwarcie wtedy mówiłam, że raczej nie ma szans na zakwalifikowanie się na igrzyska. Sposób myślenia zmieniłam rok temu, po Innsbrucku. Wygrana w czasówce i słabe występy w pozostałych konkurencjach dały mi 10. miejsce.

W tym roku udało się awansować do finału kombinacji i zakończyć zawody na czwartym miejscu. W trójboju lepiej być najlepszym chociaż w jednej konkurencji i przeciętnym albo nawet słabym w dwóch pozostałych, niż być przeciętnym we wszystkich.

Optymalnie jest być najlepszym w dwóch konkurencjach, dzięki czemu Janja Garnbret, Miho Nonaka, Akiyo Noguchi czy Shauna Coxsey mają lepiej, bo bouldering i prowadzenie są do siebie zbliżone. Ale ta jedynka w mojej konkurencji koronnej daje mi naprawdę spore możliwości.

Wynik ustala się mnożąc miejsca z poszczególnych konkurencji, czyli np. zajmując pierwsze w czasówce, piąte w boulderingu i szóste w prowadzeniu zarobisz 30 punktów. A wygrywa osoba z najmniejszym wynikiem?

Dokładnie. I zawodniczka, która trzy razy będzie czwarta, to mimo, że w dwóch konkurencjach była lepsza ode mnie, ma zdecydowanie gorzej (4x4x4=64 punkty – red.).

Dlatego, że nie była najlepsza w żadnej konkurencji. Celem jest więc utrzymać, a nawet poprawić czasówkę, żeby w kwalifikacjach, a potem w finale mieć jednak tę jedynkę. Jeżeli w dwóch pozostałych konkurencjach uda się poprawić w eliminacjach o 3-4 oczka, a w finale nawet o 1-2, to będzie szansa na medal.

Jeżeli w czasówce ściana zawsze jest ta sama, to co decyduje o lepszym wyniku? Jakie elementy pozwalają urywać części sekundy?

Nie chodzi o sposób biegania, czyli o patent na drogę. Bo ja ten patent już biegam od wielu lat. We wspinaczce sportowej w dużej mierze chodzi o przygotowanie motoryczne. Wielu wspinaczy, w tym także ja, pracujemy z trenerem przygotowania motorycznego.

Jeżeli chodzi o sprinty, to on odgrywa główną rolę. On pracuje nad tym, żeby poprawić moje konkretne cechy motoryczne, np. siłę wyskoku, to jak wysoko skaczę, ogólną siłę, czy jak szybko jestem w stanie się podciągnąć. To są cechy, nad którymi pracujemy i które przekładają się potem na wynik na ścianie.

W Lublinie trenujesz w remizie strażackiej, ale był też okres, że często jeździłaś do Tarnowa?
Tak, to historia sprzed trzech, czterech lat. Wtedy co weekend jeździłam na treningi do Tarnowa, ponieważ tam była najbliższa 15-metrowa ściana ze standardem.

Był to jeden z najtrudniejszych dla mnie okresów, który myślę, że bardzo mocno ukształtował mnie, jako zawodniczkę. Takie treningi pozwoliły mi adaptować się do cięższych warunków.

A jak teraz trenuje się w remizie?
Bardzo fajnie. Wszyscy wyobrażają sobie, że trenuję nie wiadomo w jak złych warunkach. A tak naprawdę, to chociaż miejsce, w którym znajduje się ściana jest starą halą, to ja bardzo lubię tam przebywać.

Ja nie mam poczucia, że muszę trenować w najlepszych obiektach. Doceniam, że w ogóle mam gdzie teraz ćwiczyć. To już jest dla mnie komfort, że mogę wyjść z domu i pójść na trening.

A z drugiej strony świetna jest atmosfera, jaką tworzą strażacy. Gdy tam wchodzę, to czuję się, jak w domu. Zawsze mam z kim porozmawiać, z kim się pośmiać. Klimat tej remizy zawsze naprawa mnie uśmiechem. Wiem, że chłopaki oglądali zawody w Japonii i mi kibicowali. To fajne i budujące.

Masz na koncie dwa tytuły mistrzyni świata, ale niewiele brakowało, żeby twoja kariera nagle się zakończyła?

Rzeczywiście był taki moment. Wtedy nie było jeszcze ściany w Lublinie, a ja miałam za sobą dwa trudne sezony. W 2016 roku poświęciłam wszystko dla sportu. Przeprowadziłam się nawet do Tarnowa. To jednak nie wystarczyło i na mistrzostwach świata w Paryżu zajęłam czwarte miejsce.

Potem podjęliśmy decyzję, że przygotowujemy się na mistrzostwa Europy, ale w trakcie mistrzostw doznałam kontuzji. To był moment zwrotny w mojej karierze. Pamiętam, że wtedy postanowiliśmy, że ostatni raz spróbujemy. I wydaje mi się, że gdyby wtedy w Innsbrucku mi się nie udało (w 2018 roku Mirosław zdobyła pierwszy tytuł mistrzyni świata – red.), to dzisiaj nie byłabym w tym miejscu.

Nie miałabym już sił na to wszystko. Ale w Austrii zdobyłam mistrzostwo, mieliśmy też w końcu super miejsce do treningów, więc brakowało argumentów, żeby odpuścić. Wykonaliśmy z trenerem mnóstwo pracy, kosztowało nas to sporo energii i podjęliśmy decyzję, że obieramy kierunek Tokio i walczymy o kwalifikację olimpijską.

Dzisiaj wiem, że się udało, ale myślę, że bez tamtego załamania nie byłabym dzisiaj taką zawodniczką, jaką jestem. Te porażki, które ja lubię nazywać lekcjami, były mi potrzebne. Uważam, że nie jest ważne samo spełnianie obranego celu, tylko droga, którą pokonujemy realizując swoje marzenia.

Moja droga dodała mi odwagi, że nieważne, co sobie wymarzysz, to jeśli pójdziesz odpowiednią drogą i masz wsparcie właściwych ludzi, to wszystko jest łatwiejsze.

Twój trener, Mateusz Mirosław, jest jednocześnie twoim mężem. Czyja rola jest trudniejsza?

Mateusz będąc w roli trenera, partnera, męża ma trudniej. Jako trener musi być obiektywny, a jako mąż subiektywny. Musi znaleźć złoty środek, wiedzieć kiedy ma być mężem, a kiedy trenerem.

Ja jestem tylko zawodniczką. To on musi się odnaleźć w swoich rolach, wiedzieć, co ma akurat powiedzieć, w jaki sposób zareagować.

Musi też znosić wszystkie moje humorki, zły okres, nieudany start. On to znosi najpierw jako trener, a potem musi jeszcze znosić jako mąż. To mogłoby odbijać się na naszych relacjach, ale wydaje mi się, że jesteśmy coraz bliżej tego złotego środka. W Japonii byliśmy w pracy, na relacjach zawodnik – trener. Dopiero po powrocie wróciliśmy do relacji mąż i żona.

Mamy też pewne zasady, którymi się kierujemy. W domu nie ma rozmów o treningach. Chociaż czasami trzeba oczywiście usiąść i ułożyć plany. Tak teraz robimy. Ale wtedy jest to czas pracy, a nie czas spędzany razem.

Przed tobą wyjątkowy rok, bo wszystko podporządkujesz przygotowaniom do igrzysk olimpijskich?

Tak naprawdę, to nie tylko ja, bo Mateusz pełniąc rolę mojego trenera również musiał zmienić całe swoje życie. Podporządkował je pod przygotowania olimpijskie. Ale rzeczywiście uważam, że to przełomowy rok, bo po raz pierwszy czuję się, jak sportowiec.

Wiem, że nie muszę iść do pracy, bo normalnie pracowałam w szkole, tylko mogę skupić się na trenowaniu. Mogę pojechać na akcję szkoleniową, czy na zawody. To sprawia, że czuję się komfortowo. Wszystkie trudności tak naprawdę zniknęły.

Na treningi będziesz poświęcała dużo więcej czasu?

To zależy od okresu. W zimie myślę, że będziemy mniej biegać czasówkę, a więcej się wspinać. Potem te proporcje wrócą do wcześniejszego stanu plus będziemy dodawać wspinanie. Jednostek treningowych więc mi nie ubędzie, a na pewno będzie ich więcej.

Najbliższy start to mistrzostwa Europy?

Na początku października odbędą się w Edynburgu w Szkocji. Chcę zdobyć tytuł mistrzyni Europy, bo to jedyny tytuł, którego mi brakuje.

Przed nami miesiąc przygotowań ukierunkowany pod te zawody, ale włączamy też przygotowania do igrzysk. Tak, że idzie to równolegle i tak naprawdę machina „Tokio” rusza już w tym momencie.

POLECAMY PAŃSTWA UWADZE:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Ukraina castingiem na Euro?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski