Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju: Może braki talentu nadrabiam pracą?

Artur Borkowski
Robert Górski (w środku) i jego Kabaret Moralnego Niepokoju
Robert Górski (w środku) i jego Kabaret Moralnego Niepokoju Andrzej Świetlik
- Nie mam już tremy przed występem, ale cały czas towarzyszy mi jakieś napięcie, skoki adrenaliny. Ale to jest przydatne. Przecież uczucie bólu chroni nas przed większą tragedią - mówi w rozmowie z Kurierem Robert Górski, artysta kabaretowy, współzałożyciel Kabaretu Moralnego Niepokoju.

O czym Pan myśli tuż przed wyjściem na scenę?
O tym, żeby nie pomylić nazwy miejsca, w którym zaraz będziemy występowali. To jest bardzo istotne, gdy się wita publiczność, bo można sobie na dzień dobry ją zniechęcić. Bywa, że błąd rzeczywiście wynika nie tyle z niechlujstwa, co z pośpiechu i szybkiego przemieszczania się między miastami. Więc dobrze na początek przywitać miasto, w którym się przebywa. Czasem warto ustalić wcześniej, jak się odmienia nazwę danego miasta, bo bywa, że nie jest to oczywiste dla nas, a dla widzów tak. Bardzo są na to wyczuleni! Mówię trochę o technicznej rzeczy, ale jeśli się jej nie dopilnuje, to ciężko potem odbudować zaufanie u odbiorcy.

Niektórzy koledzy kabareciarze na początku programu wygłaszają teksty, które widownia odbiera jako zaimprowizowane. A one są zredagowane co do słowa, przecinka. Ja zawsze mam coś przygotowanego w taki sposób, aby docenić bieżącą chwilę, uświetnić ją szczególnym zdaniem. Nawiązuję np. do pogody albo do jakiegoś lokalnego wydarzenia, które miało miejsce właśnie tego dnia. Dobrze jest też zwrócić uwagę na lokalnego bohatera.

Miewa Pan jeszcze tremę zanim rozsunie się kurtyna?
Może tremę nie, ale cały czas towarzyszy mi jakieś napięcie, skoki adrenaliny. Ale to jest przydatne. Przecież uczucie bólu chroni nas przed większą tragedią. Denerwuję się trochę w sytuacjach, jeśli czegoś do końca nie jestem pewien. Choćby czy znam dobrze tekst monologu, który mam powiedzieć, a szczególnie piosenki. Bo w piosence jest tak, że jak się człowiek pomyli, to już się nie da tego naprawić tak jak w skeczu, gdyż muzyka pędzi dalej i błąd zostaje!

Stresujące są też sytuacje, kiedy nie jesteśmy jedynymi gospodarzami wieczoru, mamy tylko pojedynczy numer w dużej imprezie składankowej. Wówczas i czas oczekiwania na wyjście na scenę jest męczący i sama ta sytuacja, bo kiedy ma się w kieszeni, niczym w lufie jeden pocisk i się nim celnie nie trafi, no to nas trafią. Niestety.

Bywa czasami, że zanim ukłonię się publiczności, czuję satysfakcję, że wystąpię przed widownią, której mam do przekazania coś naprawdę dobrego.

Zgadza się Pan, że Górski jest w polskim kabarecie nr 1?
Miło mi, że tak wysoko mnie pan ocenia. Czy ja o sobie myślę jako o nr 1? Jestem pracowity. To mogę o sobie powiedzieć. Może braki talentu nadrabiam pracą? Ale ja rzeczywiście lubię robić to, co robię i cały czas jest to dla mnie jakaś przygoda, rodzaj satysfakcji w pisaniu skeczy. Albo matematyczna zagadka do rozwiązania. Bo ma się jakieś postaci, czy sytuacje i co zrobić, żeby z tych danych stworzyć trójwymiarowy skecz z puentą, która zasadniczo powinna być najśmieszniejszym dowcipem numeru, a jednocześnie pozamykać wszystkie wątki?

Tworzymy kabaret od szesnastu lat, więc może przez to zasiedzenie jesteśmy wysoko oceniani. No, ale generalnie wszystko zależy od widzów, bo jeśli występujemy zazwyczaj w tym samym miejscu, to staramy się nie powtarzać, nie eksploatować starych numerów w nieskończoność, tylko przyjeżdżać z nowym programem.

Kocham Pana za skecz "Drzwi". A Pana ulubiony skecz Kabaretu Moralnego Niepokoju? Skecz, w którym jest Pan na tysiąc procent sobą?
Bardzo interesujące pytanie. "Tata ze wsi". W pierwszej wersji to byli rodzice. Potem tylko tata, który przyjeżdża do swego syna do miasta i nie może się pogodzić z tym, że życie w mieście jest zupełnie inne od tego, które on zna i nie potrafi się w tym odnaleźć.

Ja się akurat urodziłem w Warszawie, ale cała moja rodzina, rodzice pochodzą ze wsi. Przyszedł czas, kiedy sprowadzili się do miasta i ta granica między wsią a miastem była dla mnie zawsze interesująca. To zderzenie dwóch kultur i zagubienie człowieka ze wsi w mieście i odwrotnie. No i upływ czasu, pokoleniowe starcie. Gdybym miał pisać powieść, to chyba zająłbym się właśnie tym.

Skąd Pan bierze pomysły do swoich utworów?
Różnie z tym bywa. Czasem życie prezentuje mi gotowy skecz, który wystarczy tylko spisać, lekko zmienić. Ostatnio odrabiałem lekcje ze swoim synkiem, który jest w trzeciej klasie. Przysłuchiwała się temu teściowa, która siedziała obok i co chwilę nas poprawiała. Ta sytuacja wytworzyła rodzaj konfliktu. Wydało mi się to zabawne. W końcu zamknęliśmy zeszyty i książki, a potem wszystko spisałem. W ten sposób powstał skecz, który teraz gramy z bardzo dużym powodzeniem, więc czasem po prostu można znaleźć grudę złota we własnym sumieniu, a czasem dobrym podpowiadaczem jest bezsenność. Bezsenność uruchamia wyobraźnię, bo kiedy nie można usnąć, a jest cisza, spokój, łatwiej o skupienie, poszeregowanie myśli.
Ja bardzo często pracuję rano, gdyż należę do ludzi, którzy potrafią po wstaniu z łóżka w pięć minut zrobić to, czego nie mogą przez trzy godziny wieczorem. Nie ukrywam też, że kiedy gdzieś zatrzymuję się na chwilę, to wypalony papieros pobudza mi wyobraźnię. Tak, sięgam po ten środek.

A jeszcze innym razem najlepszym motywatorem, jeśli coś trzeba zrobić na już, jest po prostu czas. Osiągam wówczas jakiś szczególny rodzaj skupienia. Przychodzą mi wtedy do głowy fajne pomysły.

Czy człowieka śmiechu łatwo zdenerwować?
Ależ oczywiście. Młodzi ludzie, którzy zajmują się satyrą myślą, używając takich środków jak śmiech, właśnie satyra, parodia, że w ten sposób można zmienić świat albo przynajmniej go trochę poprawić. Jest to rodzaj jakiejś misji. A nuż ośmieszając pewne postawy doprowadzi się do ich eliminacji z życia publicznego. Z czasem okazuje się, że są to mrzonki. Zdarza mi się obserwować moich starszych kolegów po fachu. Kiedyś byli zabawni, teraz coraz częściej stają się zgorzkniali. Stają się dosłowni, nie chce im się metaforyzować dowcipu. Często satyra w ich wykonaniu przeradza się w agresywną publicystykę. Bo chyba doszli do wniosku, że skoro te bardziej subtelne metody zawiodły, to może patrząc na upływający czas, właśnie w ten sposób da się coś załatwić.

Wracając do pańskiego pytania, jestem wesołym człowiekiem, ale to nie oznacza, że nie ma rzeczy, które mnie irytują i doprowadzają do szału. Ponieważ jestem introwertyczny, zazwyczaj nie okazuję zniecierpliwienia aż do momentu przekroczenia granicznego stanu. Wtedy nie jestem w stanie nadążyć za słowami, które wypowiadam. Wybucham.

Podobno mówią o Panu "stachan"?
Moi koledzy mnie tak nazwali z powodu ilości tekstów, którymi ich zarzucam. Myślę jednak, że "stachan" bardziej opisuje lenistwo przyjaciół ze sceny niż moją pracowitość.

Jaki jest Marcin Wójcik z lubelskiego kabaretu Ani Mru-Mru?
Mogę o nim powiedzieć jedynie szczerze, wobec tego w samych superlatywach. Marcin jest doskonały pod każdym względem. Poznałem go najlepiej w roli współprowadzącego. Jestem bardzo zadowolony z tej naszej pary, bo myślę, że jesteśmy równorzędnymi dialogistami i jeśli jeden ma gorszy dzień, jakąś myśl, której nie potrafi spuentować, drugi zawsze poda mu rękę. Kumplujemy się i towarzysko, i zawodowo.

Jestem pod wrażeniem, jak on znakomicie potrafi opowiadać dowcipy. Ma umiejętność, której ja nie posiadam.

Czego jeszcze Pan mu zazdrości?
Jeszcze tego, że potrafi fantastycznie śpiewać. Ma świetny głos. Przykro mi, że ja tak nie potrafię. Bo chciałbym. To bardzo ogranicza moje formy wyrazu.

Marcin uprawia chyba wszystkie sporty. Tego też mu zazdroszczę, bo jestem asportowy. Więc chociaż jesteśmy równi wzrostem, to jesteśmy trochę jak Flip i Flap, jeśli chodzi o sport. No i jeszcze jest wspaniałym kompanem do picia napojów alkoholowych i bezalkoholowych również.

Często KMN występuje na scenie też z innymi lubelakami spod szyldu Smile.

W ostatnim czasie chłopcy zrobili niezwykle duży krok do przodu. O ile na początku naszej znajomości nie do końca w nich wierzyłem, to potem parokrotnie musiałem tę opinię zweryfikować. Łatwo zrobić jeden dobry skecz, bo to się może przytrafić, ale Smile mają serię naprawdę znakomitych numerów. Świetnie zrobionych tekstowo i aktorsko.

Czy będzie Pan zwoływał kolejne posiedzenia rządu?
Tak, oczywiście. Choć nie będzie to się działo z taką intensywnością jak do tej pory, bo nie ma już "Kabaretowego Klubu Dwójki". Ale też myślę, że nie ma już tak szczególnego powodu, żeby zwoływać posiedzenia, gdyż ostatnio cała ta sytuacja trochę zwolniła. To znaczy pan premier jest zmęczony, chyba atakami opozycji i opozycja zmęczyła się atakowaniem premiera. Wszyscy używają tych samych zdań, formułek. Dajmy premierowi trochę wolnego, bo sytuacja z grubsza jest zabetonowana. Trwa oczekiwanie na wybory, które może coś zmienią.

Pospekulujmy.
Z tego co widać, to zostaną ci aktorzy, którzy są, tylko może zmienią stan swojego posiadania. Zresztą, co to znaczy wygrać? Czy wygra ten, kto zdobędzie najwięcej głosów, czy ten, kto będzie miał siłę do stworzenia koalicji?

Myślę, że sytuacja radykalnie się nie zmieni. Chociaż w polityce wszystko jest możliwe, a dwa lata do wyborów jeszcze przed nami. Ja się wcale nie zmartwię, jeśli pan Tusk przestanie być premierem, co oznacza jednocześnie koniec mojego cyklu, bo wszystko co za dużo to niezdrowo. Będę musiał sobie znaleźć inne zajęcie, podobnie jak pan premier.

Lubi Pan jakiegoś polityka?
Są tacy politycy, których niekoniecznie lubię, ale podoba mi się język, którego używają, ich metafory. Na przykład Korwin-Mikke, którego zawsze sobie z radością czytam albo słucham, bo przedstawia jakieś oryginalne sprawy, oryginalne pomysły oryginalnym językiem.

Lubię polityków, którzy mówią ładnie po polsku. Intrygująco po polsku. Stefan Niesiołowski, który lubi przywalić, używa naprawdę bardzo interesujących epitetów, niejednokrotnie słów, które wydawałoby się, że wypadły z naszego języka na dobre.
Mam sentyment studencki do postaci Jacka Kuronia. Brałem udział w jego kampanii wyborczej jako ostatni pionek jego sztabu. Ludzie tamtych czasów byli naprawdę ideowcami, w dobrym tego słowa znaczeniu. Byli blisko ludzi.

Podoba się Panu dzisiaj Polska?
Zawsze mi się podobała. Czasem mniej, czasem bardziej. Oczywiście najmniej za czasów komunistycznych, chociaż była wtedy krajem mojego dzieciństwa i polityka nie miała na mnie takiego wpływu.

A dzisiejsza Polska? Jest oczywiście sporo w niej do poprawienia. Jeździmy dużo po kraju i widzimy jak się zmienia. Z reguły na lepsze.

Ogląda Pan czasami Kabaret Dudek albo Kabaret Starszych Panów?
Trochę się to zestarzało. Te kabarety były mocno sklejone z czasem. Dzisiaj ich humor wydaje mi się staroświecki, w naszych czasach wręcz anachroniczny. Oczywiście, lubię na nie popatrzeć, ale zawsze wolałem humor typu Laskowik, Woody Allen czy dowcip angielski. Kabaret Starszych Panów był raczej ich teatrem, a nie kabaretem. Trochę niefortunnie się stało, że oni tak się nazwali, bo teraz my ciągle, środowisko kabaretowe, jesteśmy z nimi porównywani, raczej na naszą niekorzyść. Ciągle nam się wypomina, że nie jesteśmy tacy jak oni. Ale dla młodych ludzi, przykro mi, ale tamte kabarety są już chyba nieaktualne.

Wspomniał Pan o Anglii. Ostatnio występowaliście na Wyspach. Gra się tam tak samo jak nad Wisłą?
W początkach naszej działalności, kiedy pojechaliśmy pierwszy raz do Anglii przez zamknięte granice, to rzeczywiście tam było inaczej. Średnia wieku na widowni była inna niż dzisiaj i inny był charakter Polonii. To byli ludzie czasów powojennych, stanu wojennego. Więc oni nas wówczas odbierali jak wizytówkę kraju, głos młodych Polaków, a nie kabaretowe przedsięwzięcie.
Natomiast teraz na nasze występy przychodzą ludzie, którzy utrzymują bardzo ścisły kontakt z krajem, przyjeżdżają tutaj na weekendy częściej lub rzadziej. Oglądają telewizję. Korzystają z internetu. Wiedzą, co się dzieje w Polsce.
Kiedyś unikaliśmy takich rzeczy, o których myśleliśmy, że mogą być za granicą niezrozumiałe. Teraz nie musimy selekcjonować dowcipów. Największą popularnością cieszą się te, w których ktoś może odnaleźć siebie, w skeczu właśnie o emigracji, czy rozważań na jej temat.

Jaki jest Kabaret Moralnego Niepokoju poza sceną?
Mamy to szczęście, że poznaliśmy się na studiach. To jest ostatni moment, kiedy zawiera się przyjaźnie, które potem trwają. Więc cały czas jesteśmy ze sobą na stopie bardziej towarzysko-zawodowej niż zawodowo-towarzyskiej.

Jest nas pięcioro, więc czas spędzamy sympatycznie, bo każdy ma coś ciekawego do powiedzenia, jakąś anegdotę, którą możemy skomentować.

W grupie żyje się bezpieczniej. Gdy się załatwia jakieś sprawy, to inny może doradzić, wesprzeć, pomóc.

Nie jesteśmy zazwyczaj tak długo w trasie, żeby się jakoś szczególnie denerwować. Nauczyliśmy się ze sobą być. Nie spędzamy raczej razem wakacji, żeby się sobą nie zmęczyć.

Co tam jeszcze? Poza sceną pozwalamy sobie na bardziej brutalne teksty, kiedy musimy się wyładować. Od jakiegoś czasu jest z nami Magda Stużyńska, która jest bardzo kochana. Super wtopiła się w zespół i przynosi nam ciekawe doniesienia ze świata teatru.

Gdzie i jak Pan odpoczywa?
Nieustanne powtórki z naszym udziałem, które funduje telewizja sprawiają, że jesteśmy bardzo znani, popularni, trudno zachować incognito, więc odpoczywam poza krajem. Tam nikt mnie nie zna i nie mam z tego powodu żadnych obciążeń ani przywilejów. Najchętniej po wyjściu z wody leżę mając przy sobie jakiś zeszyt i długopis, żeby sobie coś zanotować. Tak się składa, że bardzo lubię czytać, a właśnie to pisanie uniemożliwia mi czytanie. Zresztą ciągle mam wrażenie, że muszę coś robić, a nie chcę. Coś muszę napisać, coś muszę wymyślić. Czekam na wolne dni, żeby nadrobić zaległe rzeczy.

Jakie ma Pan marzenia zawodowe?
Mam ich aż za dużo. Boję się, że nie zdążę wszystkich zrealizować. Takie najbliższe, które są już w fazie realizacji, to stworzenie serialu komediowego dla telewizji, nakręcenie filmu, komedii oczywiście, i jeszcze wielkie marzenie, żeby napisać kawałek dla teatru. Dostałem nawet taką propozycję, więc...

Syn pójdzie w Pana ślady?
Niekoniecznie. Wolałbym, żeby robił coś innego. Może mówię to egoistycznie, ponieważ przeszedłem całą drogę satyryka, ale byłoby to dla mnie nieciekawe. Chciałbym, żeby zajął się innym rodzajem sztuki. Żeby umiał zrobić coś, czego ja nie potrafię, np. grać na jakimś instrumencie. Daję mu wolną rękę.

Na razie chce być naukowcem, który zbiera pieniądze po to, żeby stworzyć latający pojazd, którym sprowadzi z chmur wszystkich tych, którzy umarli. Chyba mu się to nie uda.

Daje Pan innym radość, a sam jest Pan szczęśliwym człowiekiem?
Uważam się za bardzo szczęśliwego człowieka, któremu się poszczęściło. Potrafiłem wykorzystać w życiu atuty, które posiadam. Jestem szczęśliwym małżonkiem, ojcem, autorem tekstów, aktorem.

Pana, Kabaret Moralnego Niepokoju, Ani Mru-Mru, Smile i wielu innych artystów kabaretowych i nie tylko, zobaczymy 11 listopada w TVP 2 w "Kabaretowej Nocy Listopadowej". Proszę opowiedzieć o tym wyjątkowym programie.

W powszechnym odczuciu 11 listopada jest bardzo smutnym dniem, chociaż powinien być radosnym. Może to pora roku i 1 listopada, który jest tuż obok powodują, że to święto kojarzy się tylko ze zniczami i zmianami warty. Więc postanowiliśmy przywrócić Narodowemu Świętu Niepodległości jego blask i miejsce w polskiej świadomości, czyli obchodzić je na wesoło. Oczywiście przy okazji narażając się niejednokrotnie różnym kombatantom, ale nic to.

W tym roku głównym motywem "Kabaretowej Nocy Listopadowej" będzie film. Nie jakiś konkretny, ale w ogóle film. Bo ostatnio sporo się dzieje w tej branży. Była premiera Wałęsy, było "Pokłosie", będzie film o Kuklińskim. Dosyć mocno weszliśmy ostatnio w kino historyczne. Chcemy, żeby "Noc Listopadowa" nawiązywała do tego, o czym się teraz mówi, rozmawia, dyskutuje. Myślę, że będzie ciekawie.

Rozmawiał Artur Borkowski

Kurier Lubelski na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski