Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Gdańskiem w sercu

Irena Łaszyn
Rok 1929.  Zebranie Towarzystwa Polek i ich przyjaciół
Rok 1929. Zebranie Towarzystwa Polek i ich przyjaciół Repr. z wystawy Grzegorz Mehring
Oni bronili polskości i angażowali się w rozwój Gdańska. Ich potomkowie dążą do polsko-niemieckiego pojednania. Reportaż o rodzinach, które zapisały się złotymi zgłoskami w dziejach Gdańska, i wystawie im poświęconej.

Używają słów, które wypadły z obiegu. Są demode. Nawet przywoływane z okazji świąt państwowych i narodowych rocznic brzmią sztucznie. Te słowa to: ojczyzna, polskość, niezłomność, polski duch, patriotyzm. Właśnie - patriotyzm. Czy on w Polakach jeszcze jest?

- Mamy niepodległy kraj, polski Gdańsk, ale z patriotyzmem coś się stało - martwi się Budzimira Wojtalewicz-Winke, rocznik 1924, wnuczka Leszczyńskich i Muzyków, gdańskich rodów, z patriotyzmu znanych.

Ojciec "Budki", harcerki z Szarych Szeregów, został rozstrzelany w lesie koło Stutthofu 22 marca 1940 roku, podobnie jak 66 innych polskich patriotów, a ona teraz dzwoni z Niemiec, z Atzelgiftu, gdzie ma dom i niemieckiego męża. Opowiada o kolejnych inicjatywach, które podjęła na rzecz polsko-niemieckiego pojednania. O wizytach gimnazjalnej młodzieży z Gdańska w Niemczech i niemieckiej w Gdańsku, spotkaniach z młodymi Niemcami, trudnych niekiedy rozmowach. I o wystawie "Z Gdańskiem w sercu", którą zorganizowała w gdańskiej galerii Prom Art Gabriela Danielewicz, autorka książek o Gdańskiej Polonii, specjalistka od patriotyzmu. Wystawa poświęcona jest kilkupokoleniowym rodzinom, zapisanym złotymi zgłoskami w dziejach Gdańska. Bellonom, Tylewskim, Lendzionom, Leszczyńskim, Muzykom i innym. Tym, którzy żyli tu do 1939 roku i polskiego Gdańska nie doczekali oraz ich potomkom, którzy z polskiego Gdańska wyjechali. Z Gdańskiem w sercu.

Stare zdjęcia wyszperane w domowych szufladach, trochę dokumentów, historie rodów. Pięknie wyeksponowane, wiszą na ścianach galerii przy ul. Świętojańskiej 68/69, w sercu starego Gdańska.

- Zbliża się 70 rocznica wybuchu II wojny światowej - mówi Gabriela Danielewicz. - Warto sięgnąć wstecz, by przypomnieć osoby, które krzewiły polskiego ducha i pielęgnowały polskie tradycje, choć groziły za to szykany, prześladowania, a niekiedy także śmierć. Ważne też, że te osoby nie zakończyły swojej działalności wraz ze swoją śmiercią, lecz przekazały pałeczkę dzieciom, wnukom i prawnukom. U Leszczyńskich, wywodzących się z pomorskiej szlachty, zajmuje się tym już piąte, a nawet szóste pokolenie.

Zanim jednak opowiemy o Leszczyńskich, wspomnijmy XIX-wieczny Gdańsk, który po drugim rozbiorze Polski, gdy przeszedł w ręce Prus, przestał być miastem wielokulturowym i zaczął wegetować.

Dominowały w nim nastroje szowinistyczno-imperialne, wrogie wobec narodowych mniejszości, język polski znikał z urzędów, szkół, kościołów i ulic. Hakata, czyli powstały w 1894 roku Związek Kresów Wschodnich, domagała się nowego podziału świata, przekształcenia Niemiec w mocarstwo kolonialne i wykorzenienia polskości na terenie wschodnich prowincji. Dopiero wraz z rozwojem pomorskiego ruchu niepodległościowego, powstaniem polskich organizacji, skupionych wokół nielicznej inteligencji, kupiectwa i rzemieślników, nastało umysłowe ożywienie. Pojawiły się polskie teatry, chóry, tajne szkółki, które zawdzięczają istnienie rodzinie Józefa Czyżewskiego, wydawcy polskich gazet. O Czyżewskich na wystawie jest niewiele, w przeciwieństwie do Leszczyńskich herbu Abdank, których zdjęć i pamięci strzegą kolejne pokolenia.

- Monika i Jakub Leszczyńscy do Gdańska ściągnęli pod koniec 1870 roku - opowiada Gabriela Danielewicz - i stworzyli tu promieniujący polskością dom. Jakub udzielał się w Towarzystwie Ludowym "Jedność" i chórze Lutnia, organizował imprezy kulturalne, wspierał materialnie rodaków. Jego synowie, Antoni i Stanisław Maksymilian, przemysłowcy, a potem armatorzy, byli filarami Polonii Gdańskiej, finansowali polskie szkoły i ochronki. To oni utworzyli pierwszą polską fabrykę Gryf, produkującą urządzenia okrętowe, a potem, w czasach Wolnego Miasta Gdańska, uruchomili linię żeglugową z Gdańska na Hel i przekazali odradzającej się polskiej Marynarce Wojennej torpedowce nabyte w roku 1919 od wojsk amerykańskich.
Losy ich potomków wydają się bardziej skomplikowane. Wnuk Antoniego, syn jego córki Stefanii, Leonard Bąk von Leszczyński, był dziennikarzem i artystą. Ożenił się z niemiecką lekarką Heidi Krebs, osiadł we Frankfurcie nad Menem i stał się prekursorem polsko-niemieckiego pojednania.

Angażował się w sprawy międzynarodowe, spotykał się z czołowymi postaciami w Europie, działał na rzecz kultury, w swojej galerii urządzał wystawy polskich artystów, niektórych u siebie gościł. A ponieważ przyjaźnił się z Guenterem Grassem, towarzyszył mu w podróżach do Gdańska, zorganizował mu tu nawet wystawę grafiki. Lubili się, wszak chadzali po tych samych ścieżkach.

Leonard zmarł młodo, w 1986 roku, ale jego żona, która w stanie wojennym pomagała mu przekazywać do Polski transporty leków i żywności, nadal jest nam życzliwa.

Do ciotecznej siostry Leonarda, wspominanej już Budzimiry, jeszcze wrócimy. Teraz słów kilka o innych postaciach, których fotografie można obejrzeć.

Oto panie z Towarzystwa Polek, powstałego w Gdańsku na przełomie 1905/1906 roku i krzewiącego polskość w trudnych czasach. Bolesława Leszczyńska, matka Budzimiry. Apolonia Ogryczakowa. Janina Milewska, w kapeluszu, z perłami na szyi. Franciszka Tylewska, współzałożycielka tego kobiecego gremium. Panie organizowały koncerty, występy teatralne i recytacje, rozpowszechniały polską literaturę i historię, propagowały rodzime pieśni i uczyły dziewczęta haftu.

Syn Tylewskiej, Tadeusz, muzyk i kompozytor, był twórcą pierwszej polskiej orkiestry w Wolnym Mieście Gdańsku, a w roku 1947 został dyrygentem Chóru Akademii Medycznej, dziś noszącego jego imię. Syn Tadeusza, Tomasz, też muzyk - co można wyczytać na lekko pożółkłych prasowych łamach - współtworzył z kolei amatorski chór wśród mieszkańców klimatycznej ul. Krętej .

Oto Lendzionowie, Antoni i jego syn Leon. Antoni przewodził Zjednoczeniu Zawodowemu Polskiemu, działał w innych polskich organizacjach, był posłem Volkstagu (sejmu gdańskiego), bronił interesów polskich robotników i rzemieślników. Występował przeciw Niemcom, którzy wbrew ustaleniom traktatu wersalskiego - uważali gdańskich Polaków za mniejszość narodową. Zginął w Wielki Piątek 1940 roku, podobnie jak Feliks Muzyk, ojciec Budzimiry Wojtalewicz-Winke, pracownik British and Poland Bank i wieloletni dyrygent Towarzystwa Śpiewaczego "Lutnia", w lesie koło Stutthofu.

Leon Lendzion był niekwestionowanym filarem byłej Gdańskiej Polonii, a jednocześnie zwolennikiem polsko-niemieckiego pojednania. Jak twierdzą bliscy, nie znał uczucia nienawiści, choć wiele przeżył. On, więzień koncentracyjnych obozów, opowiadał młodym Niemcom o Stutthofie i Sachsenhausen, o nazistowskich zbrodniach, ofiarach wojny i cierpieniu. O głodzie. O swoich obozowych urodzinach, które postanowił uczcić dodatkową pajdą chleba, zaoszczędzoną z poprzedniego dnia. W nocy jednak chleb się wysunął, ktoś go wypatrzył i zjadł. Leon mówił, że najpierw zapłakał, ale potem pomyślał, że ten ktoś był bardziej głodny niż on. I już nie dochodził, kto ukradł ten chleb, ten jego urodzinowy tort. A w przeddzień 27 urodzin, w maju 1945 roku, uciekł z Marszu Śmierci, dotarł do Gdańska i został w tym mieście na zawsze. W latach siedemdziesiątych, po słynnym pojednaniu kanclerza Willy'ego Brandta z Władysławem Gomułką, zaczął się spotykać z Niemcami, z wrogiej niegdyś RFN. Nawiązał kontakty z niemiecką organizacją Aktion Sühnezeich (Znaki Pokuty) oraz Zeichen der Hoffnung (Znaki Nadziei). Opowiadał młodym Niemcom o wojnie. I o tym że przed wojną bawił się z innymi młodymi Niemcami na podwórku.
Oto Bellwonowie. Michał, urzędnik pocztowy, który przybył z żoną Balbiną do Gdańska na początku XX wieku, był założycielem Towarzystwa Ludowego "Gwiazda" we Wrzeszczu. Balbina udzielała się w Towarzystwie Polek i Misji Dworcowej, a ośmioro swoich dzieci wychowywała w duchu narodowym. Ona przeżyła obóz Ravensbrueck, troje jej dzieci - Wiktor, Edmund, Łucja - wojny nie przetrwało.

- Wiktor zginął w Mauthausen - uściśla Gabriela Danielewicz. - Jego syn Feliks, który jako piętnastolatek razem z ojcem przeszedł tortury w Victoriaschule, trafił do obozu Szmalcówka w Toruniu, podobnie jak inni członkowie rodziny, a potem do Stutthofu.

Łucja uśmiecha się ze zdjęcia, ma stylową kwiecistą suknię, piękny naszyjnik i rękawiczki.
- Osoba przesiąknięta patriotyzmem - uważa pani Gabriela. - Od najmłodszych lat prześladowana przez Niemców, choćby za to że w szkole nie chciała śpiewać niemieckiego hymnu. Działaczka POW, założycielka pierwszej żeńskiej drużyny harcerskiej imienia Emilii Plater. Więźniarka Victoriaschule i obozu Szmalcówka w Toruniu. Gdy obozowe dzieci zaczęły chorować na tyfus, postanowiła dobrowolnie się nimi opiekować. Tam umarła. Jej syn Zbigniew, tak jak Feliks, został odesłany do Stutthofu.

Oto Muzykowie. Zdjęcia z zabawy karnawałowej, z lat 20. Pierwsza z prawej - Maria Muzykowa, z lewej - Bolesława Muzykowa, żona Feliksa. Wyżej - Maria Wielochowa, skarbniczka Towarzystwa Polek, w przepięknej sukni ozdobionej broszką.

A tu - Budzimira Wojtalewicz-Winke, która wciąż pamięta zdarzenia z lat 30.
- Gdy 11 listopada mój ojciec wywieszał polską flagę, to od razu zamawiał szklarza - opowiada. - Wykorzystuję każdą okazję, by o tragicznych losach gdańskiej Polonii mówić, zarówno w Polsce, jak i w Niemczech.

O barwnym życiu Budki, żołnierza baonu Zośka, zaangażowanej w działalność konspiracyjną, która w 1986 roku wychodzi za Herberta Winke z Atzelgiftu i skupia się na zbliżeniu do siebie Polaków i Niemców, powstała książka "Jak pogoniłam Hitlera" Dietera Schenka. Powstał też film dokumentalny "Jedenaste przykazanie", autorstwa Barbary Balińskiej i Krzysztofa Kalukina, nominowany do Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej. Film zyskuje w Niemczech coraz większą popularność, podobnie jak jego bohaterka, nagrodzona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski i Medalem św. Wojciecha.

Budzimira to żeńska forma imienia Budzimir, oznaczającego - budzący pokój.

Wystawa "Z Gdańskiem w sercu" w galerii Prom Art w Gdańsku, przy ul. Świętojańskiej 68/69, czynna jest w godz. 8 - 15.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki