Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Drugi dzień Kodów: daleko od medialnego szumu - blisko wielkiej sztuki

Paweł Franczak
Na dominikańskim wirydarzu w niedzielę (gdzie odbywał się drugi dzień festiwalu Kody) nie było wielkich gwiazd. Ale była wielka muzyka. Zwłaszcza ta, w wykonaniu genialnego duetu: Esztenyi-Sudnik.

Ciekawe, czy gdyby pianista Szablocs Esztenyi nie urodził się w Budapeszcie, tylko na Manhattanie byłby gwiazdą awangardy na miarę np. La Monte Younga? I co by się stało, gdyby Tadeusz Sudnik, pionier polskiej elektroniki został pupilkiem pism Wire albo serwisu Pitchfork? Czy wtedy za jego koncerty trzeba by był opłacić nie 10, a 100 zł? I czy otwierałby je prezydent miasta? Tego raczej się nie dowiemy. Póki co, obydwaj pozostają znani garstce zapaleńców elektroakustyki, grają dla kilkudziesięciu osób, na last.fm nikt się nimi nie podnieca. Mimo że na to ze wszech miar zasługują na większe zainteresowanie.

Duo przygotowało specjalnie na program "Dzwony", rozpisany na fortepian (jak nazywa to sam Esztenyi tzw. fortepian totalny, używany na wszelkie możliwe sposoby) i elektronikę (trudno określić to dokładniej, bo Sudnik obstawiony był samplerami, przetwornikami, generatorami i innym ustrojstwem). I udała im się rzecz niebywała: stworzyli spektakl dźwiękowy spójny, logiczny i czytelny.

A to w awangardzie rzecz równie rzadka, jak śnieg w maju.

Panowie skoncentrowali się głównie na brzmieniu dzwonów, lecz w sposób intrygujący - analizując tzw. składową harmoniczną dźwięku, czyli tym co decyduje, że dzwon brzmi... właśnie jak dzwon.

Bicie dzwonów było albo imitowane przez uderzenia w struny fortepianu, albo samplowane i modulowane przez Sudnika i jego zestaw "Mały Elektronik", albo też traktowane jako swego rodzaju akordy i rozbijane na poszczególne elementy np. za pomocą szybkich arpeggii na klawiaturze fortepianu. Granych, dodajmy, z mistrzowską precyzją, bo Esztenyi to wyśmienity technik, laureat I nagrody I Ogólnopolskiego Konkursu Improwizacji Fortepianowej. Osią występu był nie tyle rytm, ile fizyczne właściwości dźwięku, jego barwa, dynamika. Tu liczył się każdy niuans, każdy szmer. Dlatego też mieszkający w Polsce Węgier skoncentrował się na tym wszystkim, co ładnie nazywa się "obwiednią": na ataku, wybrzmieniu, narastaniu. Z pietyzmem pocierał struny, szarpał je, grał glissandi.

Ciekawie wypadały te momenty, gdy muzycy reagowali na to, co gra kolega. Mieliśmy nawet chwile call-and-response - rozmowy elektroniki z żywym instrumentem.

Jeśli chodzi o Sudnika, to docenić trzeba nowoczesne brzmienie jego elektrycznych wynalazków, bliskie stylistyce glitch i poniekąd plądrofonii (samplowane fragmenty). Naprawdę, czasami można było się poczuć, jak na secie Pan Sonic i Autechre.

Ale było w tym coś jeszcze - prawdziwe GRANIE, rzeczywisty i widoczny wysiłek włożony w tworzenie dźwięku. Podczas, gdy niektórzy twórcy muzyki elektronicznej ograniczają się do kilku kliknięć myszką swojego laptopa, założyciel Studia Dźwięków Niemożliwych zachowywał się niczym operator pulpitu statku kosmicznego. Co chwila przekręcał jakieś pokrętło, włączał jakiś przełącznik. Nie mam nic przeciwko "laptopowcom", ale miło widzieć, że muzyk nie jest tylko dodatkiem do swojego komputera.

To abstrakcyjne niedzielne słuchowisko - bo chyba tak trzeba nazwać koncert - nie należało do muzyki najłatwiejszej. Czasami Esztenyi korzystał z dobrodziejstw dodekafonii, Sudnik stawiał na ambientowe, rozmazane plamy, a i narracja wymagała koncentracji i tolerancji, bo nic tu nie odbywało się na zasadzie: "wstęp - rozwinięcie - zakończenie".

Ale i tak była to najlepsza godzina muzyki na całych Kodach do tej pory. O czym nie przeczytacie w Wire...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski