Do pożaru doszło o świcie 11 lipca 1994 roku. Gdy mieszkańcy zobaczyli łunę, paliła się już cała świątynia. Z pożaru, jak podkreślali wierni, tylko cudem udało się uratować drewniane ołtarze. Ogień strawił jednak także zabytkowe organy i kilka obrazów. W budynku nie dało się już odprawiać nabożeństw.
Pierwsze podejrzenie o podłożenie ognia padło na satanistów. Wszystko przez to, że podpalacze na drewnianych drzwiach świątyni umieścili napisy "Bóg nie istnieje", "Jeśli wierzycie w tamten lepszy świat chrześcijańskie świnie, to wynoście się z tego świata, życzymy konsekwencji i odwagi". Podpisali się przy tym jako Anarchistyczny Front Antyreligijny.
Zaledwie miesiąc po pożarze okazało się jednak, że sprawcą zniszczenia kościoła był 17-letni Jerzy W., pochodzący z Piastowa wychowanek Katolickiego Ośrodka Resocjalizacji i Wychowania Młodzieży w Bielsku-Białej. Nastolatek na Lubelszczyznę przyjechał z kolegami i wychowawczynią. Miał wziąć udział w zajęciach terapeutycznych prowadzonych w Domu Zakonnym Sióstr Franciszkanek w Łabuniach koło Zamościa.
Chłopcu nie spodobała się jednak dyscyplina panująca w tym miejscu. Nie chciał też poddać się jej rygorom. Pobyt w domu zakonnym nie przypadł także do gustu jego koledze, 14-letniemu Marcinowi Ć., pochodzącemu z Chełma. Chłopcy zdecydowali się na ucieczkę. Błąkali się po okolicy, zażywając środki odurzające. Podczas śledztwa opowiadali o tym, jak kupowali rozpuszczalnik, farby i pędzel. Rozpuszczalnik wdychali. Farbami pomazali zaś drzwi kościoła w Motyczu.
Cztery dni po podpaleniu kościoła chłopcy sami wrócili do Łabuń. O tym, że podpalili kościół, nikomu nie powiedzieli. Policja musiała dojść do tego sama.
- Niemiec to był wróg, ale kościołów nie niszczył, a tu barbarzyńca jeden podpalił Dom Boży - mówił w rozmowie z dziennikarzem Kuriera Jan Pluta, mieszkaniec wsi Sporniak.
- Dla takich, co podłożyli ogień, nie ma żadnej świętości - dodawał ksiądz Józef Dmochowski, ówczesny proboszcz parafii pw. Najświętszej Marii Panny Królowej Anielskiej w Motyczu. Dodawał jednak, że nie chce tragedii rozpamiętywać. Zależało mu tylko na jak najszybszym odbudowaniu kościoła. Prace nad postawieniem murowanej świątyni rozpoczęły się już kilka miesięcy po pożarze. Stary drewniany kościół odrestaurowano. Stoi w Motyczu do dziś.
Jerzy W. przed prokuratorami przyznał się do podpalenia i dokładnie opowiedział o szczegółach zdarzenia. W sądzie jednak wycofał się z wcześniejszych wyjaśnień, tłumacząc, że przyznał się do podpalenia, bo był zły na Marcina Ć. za to, że chłopiec przyznał się do winy i "wplątał go w całą sprawę". Także Marcin Ć. zaprzeczył zeznaniom złożonym w śledztwie. Zeznał, że o pożarze mówił naciskany przez przesłuchujących go policjantów. Od nich także miał się dowiedzieć o szczegółach sprawy dotyczących m.in. treści napisów na drzwiach kościoła.
Podpalenie świątyni oburzyło niemal wszystkich mieszkańców Lubelszczyzny.
Po trwającym dwa miesiące procesie 18-letni Jerzy W. został skazany na pięć lat pozbawienia wolności. Pytany przez sędziów o to, dlaczego podpalił kościół, odpowiedział jednym zdaniem: "Miałem wątpliwości co do wiary i chciałem się przeciwstawić metodom wychowawczym stosowanym w ośrodku". Marcin Ć. za udział w podpaleniu trafił do poprawczaka.
Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową.
Zapisz się do newslettera!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?