Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po uzdrowienie do św. Antoniego. Czy w Radecznicy dzieją się cuda?

Joanna Nowicka
Jak dziękować za życie? - pyta pani Teresa
Jak dziękować za życie? - pyta pani Teresa Joanna Nowicka
Jedni przychodzą do świętego z prośbą o zdrowie, a inni już z podziękowaniem. Ojcowie Bernardyni, pod opieką których jest sanktuarium, nie boją się mówić: Tu dzieją się prawdziwe cuda. Jednak kuria biskupia do sprawy podchodzi ostrożnie.

- To, co się tu u nas dzieje jest niepojęte. Wielu z nas doświadczyło pomocy Antoniego i wielu widziało tych, których nasz święty uzdrowił. Ale wiemy też, że to nie woda czy obraz uzdrawiają, że ta tajemnica tkwi w naszej wierze. Dlatego tu przychodzimy - mówi Marian Zalewa z Radecznicy, jeden z wielu wiernych, których można spotkać pod tutejszym sanktuarium.

"Dał mi życie. Nie wiem jak za to dziękować"
Teresa Tomczyk z Gorajca nie potrafi opowiadać tej historii bez emocji, ale - jak tłumaczy - jej łzy to nie smutek: - Mówią mi "ciesz się". A przecież ja się tak cieszę, inaczej nie potrafię - mówi zapłakana, ale uśmiechnięta. Na piersi gospodyni z Gorajca kilka lat temu pojawił się guz. Na początku niewielki, więc się nim nie przejęła. - Pojechałam do pracy za granicę. Po powrocie guz był już ogromny. Badania wykazały, że to złośliwy nowotwór. Nie wiedziałam, co mam robić - wspomina.

Kobieta załamała się. Lekarze mówili o chemioterapii i operacji. A jej wydawało się, że została tylko modlitwa. - Poszłam do kościoła, modliłam się i patrzyłam w obraz Antoniego. Tylko tak mogłam się skupić, zebrać myśli - opowiada.

Lekarze zdecydowali, że - choć cięcie jest niezbędne - przed operacją kobietę czeka dawka chemioterapii: - Po niej przed świętami zobaczyłam św. Antoniego. Powiedział: "Uzdrowiłem Cię". Pojechałam na badania. Raka nie było. Ja byłam w szoku i lekarze byli w szoku. Teraz robię badania regularnie i nic mi nie jest. Czuję się świetnie. Święty dał mi drugie życie - mówi.

Święty Antoni nie próżnuje
Przypadek Teresy Tomczyk nie jest odosobniony. Przed laty uzdrowienia miał doznać ciężko chory ojciec pani Haliny. Mężczyzna był po kilku operacjach. Nikł w oczach. Nie jadł. Pomogły modlitwy do św. Antoniego. Nagle odzyskał apetyt i zaczął wracać do zdrowia.

Jednym z najbardziej spektakularnych przypadków pomocy Antoniego było jednak uzdrowienie małej Uli. Dziewczynka urodziła się kilka lat temu z toksoplazmozą i innymi chorobami. Miała normalnie nie funkcjonować. Lekarze byli bezradni. Wtedy rodzice udali się do sanktuarium prosić o pomoc św. Antoniego. Choroby w niezrozumiały sposób zanikały. Ula jest dziś zdrowym, aktywnym dzieckiem. Jej dokumentacja medyczna jest tak spektakularna, że powędrowała do kurii biskupiej. Rodzice dziecka nie chcą komentować sprawy, choć przyznają, że dla nich to, co się wydarzyło jest cudem: - Poczekamy aż kościół zajmie stanowisko w sprawie - tłumaczą.

Cuda czy nie cuda...

- Cudowne uzdrowienie Ulki poparte jest dokumentacją medyczną, którą dysponujemy i opiniami lekarzy. To, co się wydarzyło, nazwała jednoznacznie cudem chirurg Krystyna Abramowicz, więc był to cud - nie ma wątpliwości ojciec Symforian, brat mniejszy ojców bernardynów z sanktuarium św. Antoniego w Radecznicy.

Bernardyni z Radecznicy niemal codziennie spotykają tych, którym Antoni pomógł i tych, którzy tej pomocy oczekują i w nią wierzą. - Wiemy, że nie zawsze wolą Boga jest uzdrowienie, ale wielu ludzi dostąpiło tej łaski. Intencje, w tym dziękczynne, wierni składają do skarbony. Odczytujemy je co tydzień na mszy - mówią.

Ojcowie bernardyni przyznają też, że chcieliby wydać "Księgę cudów", w której znalazłyby się historie tych, którzy czują, że Antoni dał im nowe życie i możliwości. Niestety, to nie jest takie proste. - Wielu ludzi opowiada swoje historie, ale wzbrania się przed spisywaniem ich, dokumentowaniem. Z czasem ich chęć dzielenia się tym swoim świadectwem mija. Dlatego prosimy o takie historie, jeśli ktoś jest przekonany, że pomógł im święty Antoni. Taka publikacja pomogłaby ugruntować wiarę niejednemu, bo przecież o jej wzmacnianie właśnie nam chodzi - nie ukrywa ojciec Symforian.

Jak na razie ojcowie mają w Radecznicy kilka relacji osób, które doświadczyły pomocy Antoniego. To jednak stanowczo za mało, by wydać księgę.

Ostrożnie do sprawy podchodzą władze kościoła. Ks. Marian Rojek, biskup diecezji zamojsko-lubaczowskiej, przyznaje, że do kurii wpłynęły dokumenty dotyczące wydarzeń w Radecznicy, ale więcej na ten temat nie zdradza.

- Jeśli mówimy o cudach w wymiarze fizycznym, pamiętajmy, że również na tej płaszczyźnie musimy szukać odpowiedzi. Jeśli pytamy o przypadek uzdrowienia, a odpowiedzi szukamy na płaszczyźnie duchowej, to jest to błąd - komentuje biskup Rojek.

Skąd w Radecznicy wziął się święty Antoni?

Św. Antoni z Padwy w 1664 r. objawił się na tzw. Łysej Górze Szymonowi Tkaczowi, ubogiemu mieszkańcowi Radecznicy.
Święty przedstawił się zaskoczonemu mężczyźnie i zażyczył wybudowania świątyni na miejscu objawienia. Obiecał też liczne łaski i cuda. Jednak lata upłynęły, zanim hierarchowie kościelni uwierzyli w opowieści Szymona. Pomagać miał mu św. Antoni i wierni z okolic, którzy nie potrzebowali kościelnych dekretów, żeby za-#uważyć łaski i uzdrowienia Antoniego. Trzy lata później stanęła tu drewniana kaplica i klasztor, do którego wprowadzili się bernardyni.

Nie tylko Radecznica

3 lipca 1949 roku z oczu Matki Boskiej uwiecznionej na obrazie w archikatedrze lubelskiej popłynęły krwawe łzy. Cud widziało wielu świadków.

Po tych zdarzeniach do Lublina zaczęły ściągać rzesze pielgrzymów. Takie świadectwo wiary nie w smak było ówczesnym władzom. Organizowano "antycudowe" wiece, zakazywano zgromadzeń. Na uroczyste obchody cudu lubelskiego zezwolono oficjalnie dopiero w 1981 r. W 1988 r. Stolica Apostolska zatwierdziła trwałość kultu Matki Bożej. Obraz koronowano. W archikatedrze wiele osób miało doznać uzdrowień, ale udokumentowanie ich okazało się niemożliwe ze względu na wrogą politykę państwa.

Licznymi łaskami i uzdrowieniami zasłynęło też Sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej w Wąwolnicy. Od koronacji cudownej figury w 1978 r. do końca lipca 2012 r. w tutejszej "Księdze łask" odnotowane jest 230 łask.

W 2005 r. u nienarodzonego dziecka młodej kobiety w 6. miesiącu ciąży wykryto ośmiomilimetrową torbiel. Joanna i jej rodzina modlili się o zdrowie malucha w Wąwolnicy. Kolejne badanie USG stwierdziło brak torbieli.

Wcześniej, w 2000 r. z kolei 5-letni chłopiec wpadł pod samochód. Po wypadku leżał w lubelskim szpitalu. Po tygodniu nie odzyskał przytomności. Lekarze informowali, że zbliża się zgon, bo mózg dziecka wciąż nie pracuje. Jeszcze tego samego dnia rodzice Kuby pojechali do Wąwolnicy. Wieczorem odprawiono mszę w jego intencji. Godzinę później matka chłopca zadzwoniła do szpitala. - Właśnie się obudził, jest przytomny - usłyszała od lekarzy. Chłopiec cieszy się zdrowiem. Nie ma żadnych pozostałości po wypadku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski