Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pijany drukarz (z zawodu piekarz) drukował banknoty stuzłotowe w piwnicy

Źródło: onet.pl, NewsweekPolska
Brał karton wódki, zamykał się w piwnicy, pił i drukował banknoty stuzłotowe doskonałej jakości. Aż sam się teraz zastanawia, jakie by mu wychodziły te setki, gdyby je robił na trzeźwo.

Chory psychicznie geniusz! Fenomen! W celi patrzyli na niego, jakby był artystą miary van Gogha. Chcieli, żeby im zdradził, jak się robi pieniądze. – Jaki tam ze mnie geniusz. Przesada – mówi W. i macha ręką.

Gdy go aresztowali, straszyli, że za te stuzłotówki własnej roboty będzie siedział aż do śmierci. A on już w domu. Żona otwiera drzwi, długo ogląda dziennikarską legitymację. Czy nie fałszywa? Trochę strach wpuszczać obcego, różni się zaczęli po okolicy kręcić. Nie wiadomo, czy nie mafia jakaś, która by chciała, żeby on znów zaczął fałszować.

W. z zawodu jest piekarzem, sam nauczył się robić pieniądze. Nie prowadził buchalterii, nie notował, ile banknotów schodzi mu z maszyn. Po prostu robił, robił. Zamówień miał coraz więcej.

Siedzi przy stole: 50-letni, w kraciastej koszuli, drucianych okularach. Szczupły. Niepozorny. Tak jak niepozorny jest jego dom przy ulicy Cmentarnej w niewielkim mieście w Świętokrzyskiem. Raptem tego domu ze sto metrów kwadratowych. Meble proste, w pokoju nad łóżkiem Jezus w taniej ramce. Naprawdę trudno uwierzyć, że tak mieszka ktoś, kto miał wytwórnię pieniędzy.

– Mógłby pan żyć jak milioner. Na co pan wydawał tę kasę? – pytam.

W. patrzy przed siebie. – Nie wydałem ani jednej stuzłotówki, którą zrobiłem. Ani jednej. Stałem przy tych maszynach, drukowałem. Sam nie wiem po co – mówi. – Myślałem nawet czasami, że to moja misja, czułem jakiś wewnętrzny przymus, żeby drukować, napędzać gospodarkę.

O to, żeby kasa trafiła do obiegu, dbali ci, którzy odbierali od niego to, co zeszło z linii produkcyjnej. Pieniądze rozchodziły się po kraju, prokuraturze – aby to ogarnąć – zabrało pięć lat na badanie kilku tysięcy spraw, w których natknięto się na fałszywki o nominale stu złotych. Spis dowodów rzeczowych w sprawie W. to gruba księga: niemal 470 stron zapisanych dwustronnie drobną czcionką.

20 złotych za 100

– Tak się nieraz zastanawiam, skąd miałem napęd, żeby to robić. Robota ciężka – mówi W. Najpierw trzeba było zorganizować maszyny offsetowe, naświetlarki, kopiarki, powiększalniki, sprzęt do druku pośredniego, do nanoszenia imitacji rozety na banknotach. Większość sam sobie poskręcał z podzespołów, drobnych części.

Później trzeba było gdzieś ten sprzęt schować – urządził dwa schrony pod ziemią. Policjanci długo nie mogli dojść, gdzie on tę kasę robi. Bo że robi, już byli pewni. Długo go namierzali, podsłuchiwali, w końcu zatrzymali w czerwcu 2009 r., kiedy jechał swoim zielonym renault do Radomia. Miał w bagażniku dwa pudełka po herbacie Lipton napakowane pachnącymi jeszcze stuzłotówkami – w sumie 614 sztuk. Nie kręcił, że to nie jego pudełka i nie jego kasa. Wiózł do odbiorcy, o którym – jak zapewniał – wiedział tylko tyle, że ma na imię Przemek. Ktoś ze wspólnych znajomych go polecił. Już mu wcześniej W. kilka razy trochę tych swoich pieniędzy dawał. Spotykali się w Radomiu, między blokami. Przemek obiecał, że za każdą fałszywą stówę zapłaci prawdziwe 20 zł.

Z tym płaceniem, jak później zeznał W., bywało różnie – raczej nie dostawał od odbiorców całej należności na raz. Stale ktoś mu coś za te stówki wisiał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany