Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lubelscy żołnierze AK zamienili karabiny na paragrafy

Marcin Jaszak
Sztandar Środowiska Żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK w Lublinie
Sztandar Środowiska Żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK w Lublinie ARCHIWUM Ryszarda Łukawskiego
Została ich garstka. Stan osobowy zmniejsza się z roku na rok. Według listy "Małego" żyje ich już tylko dwudziestu siedmiu. W niedzielę członkowie Środowiska Żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK w Lublinie obchodzą dwudziestolecie istnienia swojego stowarzyszenia. Uroczystości objął patronatem metropolita lubelski arcybiskup Józef Życiński. W obchodach jubileuszowych wezmą także udział przedstawiciele władz miejskich i wojewódzkich, Tomasz Janik, konsul generalny RP w Łucku oraz przedstawiciele Zarządu Okręgu Wołyńskiego Światowego Związku Żołnierzy AK.

Wydawałoby się, że to doskonała okazja, aby wysłuchać opowieści żołnierzy słynnej 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. Poznać z nimi szlak bojowy, jaki wspólnie przemierzali, i przekazać ich wspomnienia nowemu pokoleniu: walka, śmierć młodych chłopców, braterstwo broni, przyjaźń, honor i żołnierski etos.

Historia sprawiła jednak, że na niedzielnych uroczystościach kombatanci w mundurach wojskowych nie będą patrzeć sobie prosto w oczy. Podczas mszy świętej modlić się będzie zarząd i "ich ludzie" oraz reszta żołnierzy, którzy uważają, że odebrano im to, co stworzyli i budowali przez wiele lat. Możliwe, że z ust jednych padną ostre słowa, a drudzy odpowiedzą tym samym. Jedno jest pewne, tym staruszkom zostało niewiele czasu na dochodzenie swoich racji.

Co oni tu robią?!

Zarzutów, jakie wysuwają względem siebie, jest wiele.

- Ten nie żyje, bo umarł, ten nie żyje, bo umarł, ten też nie żyje, bo umarł... Z tej grupy, na zdjęciu, już tylko ja i ten kolega żyjemy. Ale nie o to chodzi. Tu chodzi o nowy zarząd. Nikt nie wie, kim jest człowiek, który sam wybrał się na prezesa i wciąga do organizacji swoich ludzi. A nas, prawdziwych żołnierzy, zepchnięto na bok. Pozostała garstka starszych osób, które nie mają już nic do powiedzenia - ubolewa Ryszard Łukawski, ps. "Mały" i pokazuje kolejne zdjęcie.

To jedna z delikatniejszych wypowiedzi. Inni sięgają do faktów.

- Ja pytam, co oni robią w środowisku AK?! Wykorzystują estymę, jaką cieszy się dwudziesta siódma dywizja. A przecież etos Armii Krajowej to nie kosz na śmieci! Proszę zobaczyć to zdjęcie. Ubiegłoroczne spotkanie opłatkowe. Eugeniusz Pin-dych, prezes naszego Środowiska i jednocześnie wieloletni oficer Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dzieli się opłatkiem z Hubertem Kępskim, innym oficerem KBW. Wręczają sobie ordery. To ma być spotkanie opłatkowe naszego środowiska?! To jakaś farsa - oburza się inny żołnierz, który chce pozostać anonimowy.

Co na to przedstawiciele zarządu Środowiska?

- Nie zawracajmy sobie tym głowy. To nasza opozycja, która atakuje nas z powodów osobistych, głównie z niechęci do prezesa. Ich zarzuty są niczym nieuzasadnione. Brużdżą nam od momentu wyboru nowego prezesa. Oni chcą przejąć nasze funkcje. Mówiłem, żeby nie zapraszać ich na te uroczystości! - mówi Stanisław Małecki, wiceprezes zarządu, pseudonim "Kostka".

- My nie będziemy przed nimi klękali na kolanach! Mamy uznanie władz nadrzędnych. Jesteśmy oceniani jako jedno z najlepiej działających Środowisk w kraju - tłumaczy prezes, pseudonim "Słoń".

Zarząd Środowiska chce po swojemu i jak najszybciej zakończyć całą sprawę.

- Cóż, my robimy swoje, ale wszędzie znajdą się ludzie zawistni i podli. Jak to się mówi, psy szczekają, a karawana jedzie dalej. Zaraz po tych uroczystościach napiszemy wniosek do zarządu okręgu wołyńskiego o skreślenie ich z naszej listy. Czy ma pan zamiar o tym wszystkim pisać? - pyta z niepokojem "Kostka".

Historia Słonia i Słowika

Jedni podczas rozmowy pokazują całą masę dokumentów, chcą natychmiast przedstawić wszystko. Listy otwarte, sprawozdania z działalności zarządu, protokoły komisji rewizyjnych, ekspertyzy grafologiczne i wypisy dokumentów z IPN. Trudno to wszystko ogarnąć. Inni po prostu opowiadają. Zacznijmy od historii "Słowika" i "Słonia".

- Żebym ja żony nie słuchał, to dawno bym zrobił z tym porządek. Pan poczeka tylko zmierzę sobie ciśnienie. O cholera, wysokie! Ale zaraz panu wszystko opowiem - zaczyna rozmowę Eugeniusz Piątek, pseudonim "Słowik".

Wszystko zaczęło się od wspomnień Eugeniusza Pindycha, zamieszczonych na początku lipca 2004 roku w Kurierze Lubelskim.

- Żołnierze wiedzą o tym artykule i wszyscy panu go pokażą. Pindych wspomina tam, że służył pod pseudonimem "Słoń" w pierwszym batalionie, pięćdziesiątego pułku piechoty pod dowództwem porucznika Michała Fijałki, pseudonim "Sokół". Ale to nieprawda. Niemożliwe, żebyśmy się nie pamiętali - tłumaczy "Słowik".

Piątek był wtedy prezesem Środowiska.

- Wspólnie z Gienkiem jeździliśmy na Ukrainę do Kowla i do Zasmyk, bo on doskonale zna język i potrafił wiele załatwić. Podczas podróży on zaczął wspominać czasy AK. Ale nic mi się nie zgadzało, więc pytam go, gdzie służył? On na to, że w pierwszym plutonie u "Sokoła". Ja na to: - Gienek, czego ty wariata rżniesz. Komu ty chcesz wcisnąć ciemnotę. Ja tam służyłem i cię nie pamiętam. Spuścił oczy i nic nie powiedział - wspomina "Słowik".

Jak opowiada Piątek, jako siedemnastoletni wówczas chłopak, uchodził za jednego z najmłodszych żołnierzy w batalionie "Sokoła".

- Pindych jest ode mnie rok młodszy, więc na pewno bym go zapamiętał - dodaje Piątek.
"Słoń" we wspomnieniach opowiada, że ze swoją kolumną natknął się pod Jagodzinem na niemiecki pociąg pancerny i wywiązała się walka.
- Mój batalion pod dowództwem "Sokoła" przeszedł nocą, w pierwszym rzucie dywizji, przez tory kolejowe koło Jagodzina bez walki. To w drugim rzucie dywizji batalion "Jastrzębia" natknął się na jadący od strony Lubomla pociąg pancerny i z trudem udało mu się wyjść z zasięgu ognia, jednak ze znacznymi stratami w ludziach. Takich wydarzeń jak wyrwanie się dywizji z okrążenia się nie zapomina - opowiada "Słowik".

Co na to Pindych?

- Owszem, oddział "Sokoła" przechodził jako pierwszy. Ale my, jako zaopatrzenie gospodarcze, byliśmy w drugim rzucie i przechodziliśmy z "Jastrzębiem". Tak wygląda cała sprawa - wyjaśnia Eugeniusz Pindych.

Większość żołnierzy nie wierzy we wspomnienia "Słonia", choć dokumenty, jakie znajdują się w IPN, potwierdzają, że Pindych od kwietnia 1943 r. do maja 1944 r. służył w 27. dywizji AK pod dowództwem "Sokoła". W tych dokumentach występuje jednak pod pseudonimem "Jarosz".

Żołnierz AK i oficer KBW

Niestety, kolejne zarzuty, jakie przedstawiają żołnierze, są również skierowane pod adresem Eugeniusza Pindycha.

W jednym z pism, jakie przekazali nam żołnierze, czytamy: "... Eugeniusz Pindych był żołnierzem i - Proszę spojrzeć na to zdjęcie. Na spotkaniu opłatkowym pojawił się Hubert Kępski. Wręczył Pindychowi jakiś medal. Dlaczego tego nie zrobił w swoim kole byłych żołnierzy i oficerów KBW?! To przecież wieloletni oficer KBW oraz oficer informacji wojskowej. Do naszej organizacji wprowadził go Pindych, również wieloletni oficer KBW, a następnie sekretarz PZPR - oburza się anonimowy żołnierz.oficerem elitarnej formacji KBW, która walczyła z żołnierzami Polskiego Państwa Podziemnego i osobami działającymi na rzecz niepodległości i suwerenności kraju. Kierownictwo PZPR traktowało KBW jako polityczną formację wojskową, przeznaczoną do działań na wewnętrznym froncie walki klasowej..."

Prezes lubelskich akowców nie widzi w swojej przeszłości niczego złego.

- Nie robię z tego żadnej tajemnicy. Takie były czasy. Nie pozostawiono mi decyzji. Zostałem powołany do takiej formacji i tak służyłem - broni się prezes Środowiska.

- To prawda, ale trzeba było się naprawdę starać, żeby później dostać się do szkoły oficerskiej KBW. Tam już z łapanki nie brali - oskarża Andrzej Łukawski, syn jednego z żołnierzy i twórca internetowej strony o 27. Dywizji.

W jednej z wojskowych opinii służbowych z tamtych czasów czytamy: "... podporucznik Pindych systematycznie podnosi swój poziom ideologiczny poprzez studiowanie literatury marksistowsko-leninowskiej. Wykazuje wysoko wyrobioną czujność klasową... W pracy z żołnierzami popularyzuje osiągnięcia polityczne i gospodarcze Związku Radzieckiego i krajów Demokracji Ludowej..."

"Słoń" znów odpiera zarzuty: - Kiedy informacja wojskowa doszukała się, że byłem w AK, szef informacji na naradzie wojskowej powiedział: - Po co będziemy trzymać tu akowca, niech wypierdala do cywila - opowiada prezes Środowiska.

Dokumenty, które znaleźliśmy w IPN potwierdzają zwolnienie majora Pindycha z wojska, ale z powodu wypadku na poligonie. W grudniu 1960 r. komisja lekarska orzeka niezdolność do służby wojskowej.

Decydujący paragraf
Historia nie zawsze daje nam wybór i nie możemy potępiać majora Pindycha z racji służby wojskowej w KBW. Żołnierze jednak powołują się na statut Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej i pełnione przez niego funkcje w PZPR.

W jednym z pism komisji rewizyjnej Środowiska czytamy: "... Znaczenie decydujące mają bowiem tutaj łącznie pkt. 1 i 2 paragraf 13 statutu. Jeżeli etatowy sekretarz PZPR zostaje wykluczony, nie mogąc być członkiem związku, to nieetatowy sekretarz PZPR podlega dyskwalifikacji i nie może pełnić w tym Związku funkcji prezesa..."

- Nas obowiązuje ten statut! Poza tym zawód żołnierza wcale nie obligował do przynależności do partii, co najwyżej nie uzyskiwało się szczególnych awansów - zarzuca anonimowy żołnierz.
To tylko drobna część sporu w lubelskim środowisku akowców. Podczas rozmów z żołnierzami usłyszeliśmy obustronne zarzuty o nadużycia finansowe, działania niezgodne ze statutem i wiele innych oskarżeń.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski