Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Mistrz i Małgorzata” w Teatrze Osterwy: Powróciła siła i magia teatru (RECENZJA)

Andrzej Z. Kowalczyk
Przemysław Stippa – fenomenalny Woland w „Mistrzu i Małgorzacie”
Przemysław Stippa – fenomenalny Woland w „Mistrzu i Małgorzacie” Anna Kurkiewicz
Muszę rozpocząć od wyznania, że na premierę „Mistrza i Małgorzaty” w lubelskim Teatrze Osterwy oczekiwałem z niepokojem, by nie powiedzieć wręcz: z obawami. Należę bowiem do tej grupy widzów, którą w przedpremierowej zapowiedzi określiłem mianem „wyznawców” powieści Bułhakowa, dla których ważne jest każde zapisane w niej słowo, każdy wykrzyknik i znak zapytania. A od początku było jasne, że w scenicznej adaptacji należy spodziewać się licznych skrótów; nieobecności wielu postaci, scen, a nawet całych wątków. Czego zresztą autor adaptacji i reżyser spektaklu, Artur Tyszkiewicz nie ukrywał.

Nasuwało się zatem pytanie: czy twórcom przedstawienia uda się czytelnie przedstawić fabułę powieści i jej przesłanie oraz oddać jej wyjątkowy klimat? Pytanie zasadne tym bardziej, że wśród pominiętych wątków znalazł się ten ewangeliczny, stanowiący treść książki napisanej przez Mistrza, przez wielu czytelników uważany za najlepszą i najważniejszą partię dzieła Bułhakowa. Nie widzimy więc na scenie Piłata i Jeszui Ha-Nocri, ale kluczowy motyw tego wątku powieści – ofiara i odkupienie – jest w spektaklu obecny i widoczny bardzo wyraźnie. Został bowiem wpisany w postacie Małgorzaty, Mistrza i Iwana Bezdomnego. Małgorzata swoją zgodą na udział w balu u Wolanda składa z siebie ofiarę w imię miłości. Iwan, zrazu przyziemny realista, odnajduje drogę ku transcendencji. Wreszcie Mistrz – którego historia jest opowieścią o kondycji twórcy oraz o sztuce, która może być zarówno zbawieniem, jak i przekleństwem. Mam wrażenie, że tworząc wizerunek tej właśnie postaci Artur Tyszkiewicz szczególnie głęboko i trafnie wniknął w dzieło Bułhakowa i wydobył zeń to, co jest w nim zawarte, choć nie wyrażone expressis verbis. Zabrakło mi trochę tylko jednego – wątku Friedy, którą w literackim pierwowzorze Małgorzata – poświęcając swoje pragnienie odzyskania Mistrza – uwalnia od kary za dzieciobójstwo, który to wątek eksponuje obecny przecież w powieści motyw miłosierdzia. Nie jest to jednak brak na tyle dotkliwy, by zniekształcił przekaz spektaklu i zakłócił jego strukturę fabularną. To istotne, bowiem realizacja Tyszkiewicza to nie tylko wnikliwy moralitet, lecz także barwna opowieść, precyzyjnie skonstruowana i poprowadzona. W pełni oddająca również szczególny klimat powieści; o wiele lepiej niż znany również u nas głośny rosyjski serial, cieszący się tam wielką estymą. Reasumując – lubelski spektakl to najlepsza realizacja „Mistrza i Małgorzaty”, jaką znam, a widziałem ich już kilka; zarówno filmowych, jak i teatralnych.

W owo niezwykłe przedstawienie świetnie wpisał się cały – bez wyjątku – zespół wykonawców, nadzwyczaj trafnie obsadzonych. Centralną postacią jest oczywiście Woland w fantastycznej (kolejnej na lubelskiej scenie) kreacji Przemysława Stippy. Odległy od wizerunku, jaki można sobie stworzyć na podstawie lektury powieści, ale przekonujący od pierwszego pojawienia się na scenie. Pod jego młodzieńczą, a raczej: nie podlegającą wpływowi czasu powierzchownością skrywa się siła tytaniczna i mądrość tysiącleci. To Woland, który doświadczył już wszystkiego i wie wszystko o całej ludzkiej menażerii. Jeśli więc co jakiś czas wchodzi pomiędzy ludzi, to nie po to, by obserwować zmiany, jakie w nich zaszły, lecz aby stwierdzić, że natura ludzka jest niezmienna. A zmianom – na ogół na gorsze – podlega jedynie otaczająca ich rzeczywistość. Paradoks zaś tej sytuacji polega na tym, że to on, szatan, jest siłą wprowadzającą elementarną równowagę w świecie. Pasują doń słowa z „Fausta” Goethego, będące mottem powieści Bułhakowa: „Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro”.

Druga wielka kreacja to Małgorzata w wykonaniu Marty Ledwoń. Jedyna prawdziwa Małgorzata, jaka kiedykolwiek pojawiła się na scenie lub ekranie. O całe niebo (albo piekło) przewyższająca wszystkie inne. Fenomenalnie wiarygodna zarówno w słabości i rozpaczy, jak i w sile. A chwilami oddziałująca niemal hipnotyczną sugestią. Gdy widzimy ją przemienioną w wiedźmę, naznaczoną rysem pierwotnej dzikości, natychmiast przypominamy sobie, że za chwilę poleci dokonać zemsty na krytyku Łatuńskim. I choć tej sceny fizycznie nie ma w przedstawieniu, przed oczyma nieuchronnie staje obraz demolowania jego mieszkania. Przyznam, że takiego aktorskiego wyczynu nie widziałem w teatrze od bardzo dawna.

Ale na wyróżnienie z grona – jako się rzekło – nader wyrównanej obsady zasługują też Janusz Łagodziński (Mistrz), Paweł Kos (Iwan Bezdomny) oraz cała diabelska świta Wolanda: Daniel Dobosz (Korowiow), Wojciech Rusin (Behemot), Jacek Król (Azazello) i Lidia Olszak (Hella). Dodawszy zaś do tego świetną scenografię, czyniącą scenę z widowni, lóż i balkonów oraz kostiumy Justyny Elminowskiej, a także znakomicie ustawiony przez Maćka Prusaka ruch sceniczny, otrzymamy spektakl perfekcyjny pod każdym względem. Takie realizacje przywracają mi – słabnącą ostatnimi czasy – wiarę w siłę i magię teatru. Z pewnością będę doń powracał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: „Mistrz i Małgorzata” w Teatrze Osterwy: Powróciła siła i magia teatru (RECENZJA) - Kurier Lubelski

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski