Po słynnym już obiedzie ministra Radosława Sikorskiego przez kraj przetacza się fala pytań do kolejnych ministerstw i urzędów - zarówno centralnych, jak i lokalnych - o to gdzie, kto jadł, co pił, czym jechał i czym płacił. Temat staje się główną narracją wakacyjnych "ogórków", czyli sezonu, w którym zazwyczaj nic się nie dzieje.
Co chwilę więc w kolejnym mieście - od Warszawy poczynając - wybucha newsowa bomba dotycząca kosztów funkcjonowania naszej władzy. Podgrzewając atmosferę we wszelkiej maści publikacjach podaje się dla porównania roczne wydatki na życie przeciętnego Kowalskiego. No i w tym zestawieniu trudno, żeby wydatki władzy nie oburzały. Tylko - za przeproszeniem - co ma piernik do wiatraka. Oczywiście, władza nie powinna być rozrzutna - chyba co do tego nie ma nikt wątpliwości. Nie oznacza to jednak, że mamy tępić jakiekolwiek przejawy służbowych wydatków władzy.
Dla przeciętnego Kowalskiego 200 tys. zł wydane w ciągu roku na delegacje to pieniądze nie do wyobrażenia. Tylko że przeciętny Kowalski powinien wiedzieć, co nam dało to 200 tys. zł, na co realnie przełożyły się te pieniądze.
A w wielu sytuacjach - abstrahuję od słynnych obiadów - te wydatki mają uzasadnienie. Czy bowiem mamy przestać utrzymywać relacje z zagranicznymi partnerami, czy nasi włodarze mają przestać zabiegać o zagraniczne, czy choćby krajowe, inwestycje? I to tylko dlatego, że ktoś porówna wydatki prezydenta z wydatkami przeciętnego obywatela tego kraju.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?