Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

MŚ 2014: Rosario, tu urodził się geniusz. Z wizytą u Leo Messiego

Remigiusz Poltorak
Remigiusz Poltorak
Pierwsze boisko Lionela w klubie Grandoli
Pierwsze boisko Lionela w klubie Grandoli fot. Remigiusz Półtorak
Niewielki dom rodzinny, schowany na końcu świata i małe boisko, na którym trawa jest bardziej brązowa niż zielona. Witajcie w południowej dzielnicy Rosario, gdzie przeciętny mieszkaniec miasta nigdy się nie zapuszcza. To tu wychował się najlepszy piłkarz ostatniej dekady.

Rosario, 300 kilometrów na północ od Buenos Aires. Niby niedaleko, niby trzecie co do wielkości miasto w kraju z ponad milionem mieszkańców, ale od razu widać, że to całkiem inny świat. Bez drapaczy chmur i szalejących po ulicach kierowców.

Wspólne jest tylko jedno – szaleństwo na punkcie piłki. Cesar Luis Menotti mówi w filmie „Messi”, który został właśnie po raz pierwszy pokazany w brazylijskim Rio de Janeiro, że „Rosario żyje futbolem bez przerwy”. A przecież kto jak kto, ale on - legendarny trener mistrzów świata z 1978 roku – wie co mówi. – Tu każdy komuś kibicuje – twierdzi Maximiliano, zdeklarowany sympatyk drużyny Rosario Central.

Czy to możliwe, żeby w takim mieście ludzie tak mało wiedzieli o kapitanie Argentyny, o którym mówi dzisiaj cały świat? Trudno w to uwierzyć. A jednak.

Dom, gdzie urodził się Messi? Boisko, na którym kopał piłkę jako dziecko? Miguel robi wielkie oczy. Wie, że to gdzieś na południu Rosario, ale nie potrafi podać nawet dzielnicy, o ulicy nie wspominając. Nie on jeden. Z kilkunastu osób, które o to zapytaliśmy, najbardziej konkretny okazał się Francisco. Znaczy – wyjaśnił, że mogą być problemy.

– Nie wiem, czy ktoś w centrum będzie w stanie pomóc. Dlatego, że my Messiego tak naprawdę nie poznaliśmy. Wyjechał jako dziecko, grał daleko, nigdy nie mieliśmy z nim takiego związku jak z piłkarzami oglądanymi tu na co dzień. Dopiero teraz odkrywamy go na nowo jako lidera reprezentacji.

Messiego w Rosario praktycznie nie ma. Ani na wystawach na głównej promenadzie Avenida Cordoba, ani nawet na koszulkach, które z rzadka oferują obwoźni handlowcy na rogach ulic.

Jak zatem kroczyć śladami Argentyńczyka? Nawet taksówkarze, którzy zapuszczają się w południowe rejony Rosario muszą zasięgać porady i jechać tam po omacku. Na ich usprawiedliwienie trzeba przyznać, że skrzyżowanie ulic Estado de Israel i 1 de Mayo wygląda rzeczywiście jak by to był koniec świata, nawet jeśli miasto ciągnie się dalej przynajmniej kilka kilometrów. Tak naprawdę jedynym znakiem, który mógłby wskazywać, że to miejsce związane z Messim, jest wielki mural na początku ulicy.

Sąsiedzi nie zostawiają jednak wątpliwości. To tu urodził się czterokrotny zdobywca „Złotej Piłki”.

Domek jest piętrowy, jak wszystkie w tej okolicy, ale skromny. I pozamykany na cztery spusty. Claudia Jimenez, której starszy syn utrzymuje kontakt z Leo, bo to koledzy z dzieciństwa, mówi, że cały czas ktoś w nim mieszka. Ostatnio brat gracza Barcelony z rodziną. Teraz nikogo nie ma, bo najpewniej wszyscy wyjechali do Brazylii, gdzie w Belo Horizonte Lionel wynajął od Ronaldinho na czas mistrzostw luksusową willę dla rodziny i przyjaciół.

- Tu wszyscy się dobrze znają - mówi Claudia. – Zresztą, rodzice Leo też urodzili się w tej dzielnicy. Celia dwie przecznice stąd, a Jorge jeszcze bliżej.

Concepcion Randisi, inna sąsiadka, niemal rozpływa się na temat mamy Messiego – że skromna i bardzo uczynna, jednym słowem buenissima - a jej synowi też nie szczędzi pochwał. – Dzisiaj pewnie wszyscy w dzielnicy tak mówią, ale gdy tutaj mieszkał to naprawdę był złoty chłopak.
Utarło się przekonanie, że Leo zaczął piłkarską karierę w niewielkim klubie Grandoli, kawałek drogi od rodzinnego domu. To prawda, choć Ruben, sąsiad z naprzeciwka, precyzuje: – Jego pierwszym boiskiem była ulica. Bez przerwy grał w piłkę przed naszymi oknami.

Pewnie też na oczach babci i dziadka, bo za rogiem, niewiele ponad sto metrów od domu, mieszkają rodzice Jorge. Maria, przyjaciółka od 40 lat, mówi, że nazywają ich tu dona Rosa i don Messi. Z niekłamanym szacunkiem. Ostatnio widuje ich jednak coraz rzadziej. Twierdzi, że mają problemy z chodzeniem.

W dzielnicy, gdzie Messi spędził dzieciństwo nie ma zwartej zabudowy jak bliżej centrum. Przy głównej ulicy Uriburu brakuje chodników, przyjezdni rzadko się tu zapuszczają, a po zmroku lepiej w ogóle się nie pokazywać. Widocznej biedy może nie ma – choćby w porównaniu z autentycznymi slumsami, które przerażają przy wjeździe do Rosario albo obok dworca autobusowego w Buenos Aires – ale rezydencji zamożnych mieszkańców też nie znajdziemy.

Gdy dzisiaj Messi przyjeżdża w rodzinne strony, ma do wyboru albo rozległą posiadłość Arroya Seco, położoną pod miastem i kupioną przed kilkoma laty, albo mieszkanie w apartamentowcu Aqualina, niemal w centrum.

Aby dotrzeć na trening do klubu Grandoli, gdzie zaczęli nazywać go „Pchłą”, mały Leo musiał iść z domu co najmniej 20 minut. Po drodze jest jeszcze jedno boisko, ale tak nierówne, że chyba nawet on nie potrafiłby utrzymać piłki przy nodze. Miguel Angel de Sousa, który pamięta dawne czasy, nie przypomina sobie, aby Leo grywał tu z kolegami.

Co innego w Grandoli. Obiekt nie jest duży, trawa teraz niemal brązowa, ale gdy Carlos Gomez otwiera drzwi niewielkiej kanciapy za trybunami, nagle następuje olśnienie – w tym niepozornym miejscu zaczęła się historia, która może przetrwać całe pokolenia. Na półkach dziesiątki pamiątek i pucharów.

– Wiele z nich zdobyliśmy dzięki Messiemu – mówi Carlos i nie bez dumy pokazuje na ścianie, tuż przy wejściu, plakat ze zdjęciami Leo. Widać na nich kilka kolejnych roczników, w których występował i jego pierwszych trenerów – przede wszystkim nieżyjącego już dona Aparicio, jak wszyscy tu mówią na niego, oraz ojca, Jorge Messiego.

Carlos jest pracownikiem klubu od lat 80. Mieszka po drugiej stronie ulicy. Przed oczami ciągle ma małego Lionela, jak mija z piłką przy nodze rówieśników.

– Dzieci zaczynają grać u nas w wieku kilku lat. Nie pamiętam dokładnie, jak było z Leo, może zaczął trochę później, bo jako dziecko był niezwykle drobniutki. Ale jak tylko dostał piłkę, widać było, że ma ogromny talent – mówi.

W ciągu dnia działa w tym miejscu Szkoła Wychowania Fizycznego. Grandoli przejmuje obiekt we władanie dopiero wieczorami, od godziny 18.

Jedynym w pełni profesjonalnym klubem w Rosario, gdzie występował mały Leo, jest Newell’s Old Boys. Co ciekawe, to też jedyny klub w Argentynie, którego barwy reprezentowali zarówno Messi, jak i Maradona. Dzisiaj Newell’s wyróżnia się tym, że kibice przed kilkoma laty nazwali stadion imieniem Marcelo Bielsy, legendarnego trenera klubu, który obecnie prowadzi Olympique Marsylię. Swoją trybunę ma tu też Gerardo „Tata” Martino, do niedawna trener Barcelony. To osoby związane z największymi sukcesami klubu.
Marcelo Maisonnave z biura prasowego Newell’s nie ma też problemu ze wskazaniem największej porażki. - Wszyscy przeklinają teraz dawne władze, które dopuściły do tego, że Leo wyjechał z Rosario. To najgorsza decyzja, jaką można było podjąć – mówi wprost. Nawiązuje do tego, że działacze Newell’s nie byli skłonni płacić 900 dolarów miesięcznie za leczenie zdolnego piłkarza, gdy okazało się, że konieczne jest stosowanie hormonu wzrostu. – Ciągle go jednak traktujemy, jakby był dzieckiem Newell’s. Może jeszcze wróci na koniec kariery? – rozmarza się Virginia Salera z zespołu prasowego klubu.

Decyzja działaczy rzeczywiście dziwi, jeśli spojrzymy na bilans Lionela w czerwono-czarnych barwach - 234 gole. A wyjechał przecież, mając niecałe 13 lat.

Rywalizacja Newell’s z Rosario Central (stamtąd wywodzi się m.in. Angel di Maria) jest bardzo zaciekła. Może nie tak, jak między River Plate i Boca Juniors w Buenos Aires, ale jednak.

- W reprezentacji nikt Messiego nie tknie. Są wyższe wartości, których przestrzegamy. Ale jak tylko dyskusja przechodzi na poziom klubów, złośliwości nie brakuje – Maximiliano uśmiecha się znamiennie. Przed kilkoma laty pojawiła się nawet wzmianka w prasie, że Messiemu dostało się od krewkiego kibica, najpewniej Rosario Central. Sam piłkarz pospiesznie zaprzeczył, aby doszło do takiego zdarzenia, ale gdy pytamy Maximiliano, czy taka sytuacja byłaby możliwa, nie zaprzecza.

W mieście jest jeszcze jedno miejsce, oprócz rodzinnej dzielnicy, gdzie piłkarz może czuć się całkowicie swobodnie. To bar ViP, którego szefem od ponad czterech lat jest Jorge Messi. Lokal nie jest bardzo duży, ale w środku zmieści się kilkadziesiąt osób, a przy stolikach na zewnątrz niemal drugie tyle.

Gości tu nigdy nie brakuje, niezależnie od pory, a na mecze reprezentacji trzeba dokonywać specjalnych rezerwacji. Do Monumento a la bandera, najsłynniejszego pomnika w Rosario, gdzie po raz pierwszy zawisła w tym mieście argentyńska flaga, jest dosłownie rzut beretem. Mario, jeden z ok. 30 pracowników, mówi, że Leo też się tu pojawia, jak tylko jest w rodzinnych stronach.

To właśnie w tym barze, niedługo przed mistrzostwami Messi złożył ważną deklarację. Gdy jeden z kibiców podstawił mu obrazek z Pucharem Świata, przy autografie piłkarz dorzucił spontanicznie: „Obiecuję, że zdobędziemy ten puchar”.

Zostały mu dwa mecze, żeby to spełnić. Może wtedy wreszcie wszyscy mieszkańcy Rosario na dobre potraktują go jak swojego, a Leo przebije legendę urodzonego tu także Che Guevary.

I może szybciej w Rosario powstanie muzeum na jego cześć. Bo na razie wciąż jest tylko w planach.

Remigiusz Półtorak, Rosario (Argentyna)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: MŚ 2014: Rosario, tu urodził się geniusz. Z wizytą u Leo Messiego - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski