Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Dekret PKWN, "czynownicy" partyjni i lubelska rzeźnia

Marcin Jaszak
Mały Andrzej przed dworkiem na Sławinie. Rok 1937
Mały Andrzej przed dworkiem na Sławinie. Rok 1937 Archiwum rodziny krychowskich
W 1944 roku do domu Krychowskich weszli przedstawiciele władzy ludowej. Andrzej Krychowski opowiada o dworku na Sławinie, sadzie wyrąbanym na opał oraz dwóch rodzajach inteligencji.

Nie chciałbym, aby pan mnie tak eksponował. Znany jestem z zupełnie innej strony, bardziej przez sport, a tu nagle takie historie. Nikt o tym nie wie, bo nigdy o tym nie opowiadałem.

Myślę, że warto przedstawić tę drugą stronę. Opowie Pan o dworku na Sławinie? Kilka lat temu mówił Pan na łamach Kuriera Lubelskiego, że wraz z rodziną walczy o odzyskanie majątku.
W końcu się udało. Zaczęliśmy walczyć od momentu, kiedy tylko nadarzyła się taka możliwość, czyli w 1990 roku i tak wojowaliśmy przez dwadzieścia jeden lat z, tak zwaną przez niektórych, III RP. Trzy lata temu zapadł prawomocny wyrok przywracający nam własność. Za naszych czasów była to siedziba dla dwóch rodzin. Dworek przejęli po moim dziadku Antonim Krychowskim jego synowie, czyli mój ojciec Stefan i stryj Mieczysław. Zresztą nie tylko to, bo dziadek miał również skład artykułów kolonialnych i skład win na Krakowskim Przedmieściu. Był też zaprzysiężonym dostawcą win mszalnych. Proszę zobaczyć, na szczycie ganku zachował się jeszcze monogram dziadka A.K. Nie powiem panu, jaka była wcześniejsza historia dworku, bo dziadek go nie wybudował. Rodzina po prostu go kupiła.

Dworek i ten park?
Nie tylko. To wchodziło w skład majątku rolnego dziadka. Było tego wokoło 130 hektarów. Majątek ciągnął się przez całą obecną ulicę Zbożową, obejmował teren Muzeum Wsi Lubelskiej, aż do Czechówki, a idąc w drugą stronę, teren sięgał do dzisiejszego ujęcia wody. Udało nam się to odzyskać, bo udowodniliśmy, że tereny parku i dworku nie miały związku z gruntami rolnymi, a służyły tylko za siedzibę mieszkalną. Wiedzieliśmy, że o resztę nie ma sensu wojować, bo to strata nerwów i pieniędzy, których raczej nie mamy, bo niby skąd, kiedy nam wszystko zrabowano.

Możemy wejść do środka?
Można tu wejść, choć nadal są tu mieszkania. Ja jednak staram się nie wchodzić, bo mnie się to nadal smutno kojarzy.

Bracia Krychowscy przejęli to wszystko po ojcu Antonim?
Podział ról między braci był taki, że stryj zajmował się Sławinem i prowadzeniem tego gospodarstwa. Mieszkał tu z żoną Różą oraz dziećmi. Starszą Marią i młodszym Tomaszem. Majka skończyła studia prawnicze i wyszła za mąż za Ryszarda Żmigrodzkiego. Natomiast Tomek już w 1972 roku wybrał wolność, wyjechał stąd i pozostał we Francji. Z wykształcenia jest zootechnikiem i obecnie jest zapraszany jako wykładowca na uczelnie rolnicze. Wracając do posiadłości, tutaj stały stajnia z oborą i stajnia tak zwana cugowa, dla koni do powozów i bryczek. Przed dworkiem był ogromny gazon, aby mogły zawracać bryczki gości. Na tamtej stronie, gdzie teraz jest skansen, był sad owocowy. Jabłonie, grusze i chyba śliwy. Stryj sprowadzał nowoczesne odmiany drzewek. Kiedy weszły tu wojska sowieckie, wszystko wyrąbali na opał. Na dole, tuż przy dzisiejszym ujęciu wody, stryj miał kort tenisowy, bo był zapalonym tenisistą. Przy dobrej pogodzie grywało się tam dość często, bo do stryja przyjeżdżali znajomi z okolicy.

A rola Pana ojca?
Tata zajmował się prowadzeniem składu artykułów kolonialnych i win. Sklep znajdował się w pobliżu rogu Staszica i Krakowskiego Przedmieścia. To był następny lokal za składem chemicznym. Pracowało tam całkiem sporo osób. Uwielbiałem przychodzić po cukierki, daktyle i inne smakołyki. Mieszkaliśmy wówczas przy Krakowskim Przedmieściu 26.

To też była własność rodziny?
Nie. To mieszkanie wynajmowaliśmy. Na Sławinie była nasza siedziba, ale mieszkaliśmy przy Krakowskim. Wtedy miasto kończyło się przy koszarach, a dalej były pola, więc dostanie się do Sławina bryczką czasami sprawiało trudności, szczególnie zimą. Mieliśmy zatem w centrum wynajęte duże mieszkanie. Do tego stopnia duże, że jeden pokój był wolny. Zatem na zasadzie układów towarzyskich pomieszkiwały u nas pani Beata Artemska i pani Kelles Krause. Ja miałem wtedy około sześciu lat i pamiętam, że w Lublinie mieszkałem zimą, a resztę roku spędzałem na Sławinie.

Jak słyszę i widzę na zdjęciach, miał Pan wyjątkowo szczęśliwe dzieciństwo, ale do czasu.
W 1944 r., na początku jesieni, do domu na Sławienie przyszło dwóch panów, ubranych po cywilnemu i mających problemy z językiem polskim, a z nimi dwóch panów z karabinami i opaskami MO, bo wtedy jeszcze nie mieli mundurów. Dali nam do przeczytania dekret PKWN. Postanowienie o wywłaszczeniu i przejęciu naszego majątku na rzecz skarbu państwa. Przedstawiciele władzy dali nam 48 godzin na spakowanie się i won, bez prawa zamieszkania na terenie tego samego powiatu. Mogliśmy spakować tylko rzeczy osobiste, do dwóch walizek na osobę.

Pamięta Pan, jak zareagowali rodzice?
Miałem dziewięć lat i pamiętam to, co może utkwić w pamięci dziewięcioletniego dziecka. Rodzice generalnie zareagowali tak, że zmarli kilka lat po tym wydarzeniu. Mama umarła wcześniej, a tata nabawił się później gruźlicy i nawet nie chciał się leczyć, bo do tego doszła depresja. Dlatego nie znam dokładnej historii rodziny, bo ją zazwyczaj przekazują rodzice, a oni zbyt szybko odeszli, aby cokolwiek mi opowiedzieć. Przenieśliśmy się do Piaseczna pod Warszawą. Tam mieszkali Czesław i Jadwiga Krupiewscy, rodzice mojej mamy.

Pakowanie do dwóch walizek? Zostawiliście wszystko.
Momentu pakowania nie pamiętam. Na ten czas zostałem odwieziony do Lublina. Zresztą właśnie w mieszkaniu przy Krakowskim Przedmieściu, rodzice mieli prawie wszystko. Tamto mieszkanie też musieli opuścić, ze względu na zakaz zamieszkania w powiecie lubelskim. Zostawiliśmy tu wszystko. Masę dzieł sztuki, nie wspominając o starych meblach, które już wtedy były zabytkowe. W dworku zostały obrazy Chełmońskiego, Fałata i Gierymskiego.

Naiwne pytanie. To jest już nie do odzyskania?
Część została zniszczona, część rozkradziona. Może pan poszukać w domach potomków dawnych "czynowników" partyjnych.

Trafiacie do Piaseczna.
Proszę, to zdjęcie posiadłości dziadków i ich siedziby. Ta willa tak wyglądała przed tak zwanym zagęszczeniem. Później dokwaterowywali tam kolejnych lokatorów. Mieszkałem tam i skończyłem słynne gimnazjum i liceum imienia Emilii Plater. Jestem zresztą współautorem dwutomowej historii szkoły. W 1952 r. wróciłem do Lublina, bo w Warszawie nie miałem szans na dostanie się na studia. Wtedy pierwszeństwo dostawały dzieci chłopów i robotników, a my byliśmy obywatelami drugiej kategorii. To się nazywało inteligencja pracująca. Była jeszcze inteligencja niepracująca.

Dwie kategorie?
Ha, ha. Zastanawia się pan, co to za inteligencja niepracująca? Też nie wiem. Może złodzieje, którzy byli na tyle inteligentni, aby okradać ówczesną władzę.

Wraca Pan w 1952 roku, ale przecież dostaliście zakaz zamieszkania w powiecie.
Z tym już sobie władza dała spokój. W Warszawie, jak mówiłem, nie miałem żadnych szans, a tutaj w owych czasach zostało jeszcze trochę profesorów lwowskich i wileńskich, którzy pomogli mi oszukać władze. Najpierw dostałem się na weterynarię, bo to był jedyny kierunek, gdzie udało mi się znaleźć dojścia. Był to wydział weterynarii UMCS, ale przeniosłem się na biologię.

Nie odpowiadała Panu weterynaria?
Odpowiadała, zainteresowania przyrodnicze miałem od dziecka, ale po pierwszym roku trzeba było odbyć praktyki robotnicze. Wysłali nas wtedy do rzeźni na halę ubojową. Nie przetrwałem! Po czterech dniach zrezygnowałem i od razu zacząłem szukać innego kierunku. Na szczęście już w trakcie studiów poznałem kilku zacnych ludzi, między innymi profesora Zdzisława Raabego, który pomógł mi przenieść się na biologię.

Przepraszam, że zmienię temat. W albumie ma Pan portret kobiety.
To portret mamy, wykonany przez mojego tatę. Tata, w przeciwieństwie do wujka, miał po części artystyczną duszę. Malował, rysował, grał i pisał poezje. Mam jeszcze próbki jego wierszy.

Pan nie przejął po nim zainteresowań?
Bardziej po stryjku, bo grał w tenisa. Mnie też w jakiś sposób ciągnęło do sportu, ale ojciec był temu przeciwny. Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Piasecznie, spuszczał mi lanie za to, że biegam po lasach, bo wtedy zacząłem już startować w Ogniwie warszawskim i ojca bardzo to denerwowało. Uważał, że powinienem się uczyć, a nie biegać bez sensu.

Lanie nic nie dało?
Po studiach skończyłem podyplomowe studia trenerskie drugiej klasy w Gdańsku, ze specjalizacją lekkoatletyki. Później zdobyłem dyplom trenera klasy pierwszej. W ten sposób związałem się ze sportem i przez pewien czas byłem trenerem kadry narodowej. Pracowałem też w Instytucie Medycyny Pracy i Higieny Wsi, następnie zajmowałem się medycyną sportową. Kilkanaście lat to ciągnąłem. Do dziś jeszcze zajmuję się pracą trenerską. Parałem się też dziennikarstwem, wciągnął mnie do tego Andrzej Wawrzycki.

Wróćmy do posiadłości na Sławinie. Dwadzieścia jeden lat walki o odzyskanie własności rodzinnej. A ten moment kiedy się udało?
Wie pan, ja byłem tak zmęczony tym wszystkim, że nawet nie miałem siły się cieszyć. Poza tym nie stać nas na remont, więc musimy to sprzedać.

Szkoda.
Takie jest życie.

Dlaczego nie wjechał Pan na teren tej posesji samochodem? Widzę, że wszyscy tu wjeżdżają.
Po prostu nie chcę i nie potrzebuję...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski