Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Kamil Cywka wspomina Bronowice (ZDJĘCIA)

Marcin Jaszak
Sagi Lubelszczyzny
Sagi Lubelszczyzny Archiwum prywatne
Jedni zatrzymali się na etapie osiedlowej ławki, innym udało się uciec. Kamil Cywka wspomina Bronowice z lat dzieciństwa, Prezesa, Siatkarza i ojca, który do pewnego czasu był dla niego wzorem.

Tytułowy bękart, młody chłopak mieszkający na Bronowicach, gdzie królują bieda, patologia i prawo pięści. Nękany przez ojca alkoholika, próbuje odnaleźć się zarówno w świecie ulicy, jak i w rodzinnym domu... Akcja powieści rozgrywa się na tle zmieniających się realiów społeczno-gospodarczych Polski lat 1990 - 2000 i opisuje burzliwe losy rodziny Stawickich... To jedna z recenzji Twojej książki, która niedługo ukaże się w druku. Stawickich, czyli Cywków?
Dokładnie, Cywków. Dziewięćdziesiąt procent to sytuacje wzięte z życia w skali jeden do jednego. Książka jest mocno biograficzna. Powiem, że jest pewnego rodzaju rozliczeniem się z tamtym okresem i zamknięciem pewnego rozdziału w życiu, bo, jak czytałeś, ja też swoje za uszami mam. Jeśli kiedyś napiszę coś jeszcze, to będzie zupełnie inny gatunek i tematyka, bo nie chcę być w jakikolwiek sposób zaszufladkowany.

Teraz jednak zajmiemy się tą tematyką. Burzliwe losy rodziny Cywków. Możemy zacząć od śmierci babci?
Eleonora Cywka. Pamiętam dzień jej śmierci, bo było to dzień po zamachach na World Trade Center. Zachorowała na sepsę, ale umierała z uśmiechem na twarzy, do końca żartując z choroby. W przeciwieństwie do wielu starszych osób nie zbierała wcześniej na grób czy pochówek, twierdząc zawsze, że "nikt na wierzchu nie leży". Była dla mnie postacią niejednoznaczną. Z jednej strony uwielbiałem ją za poczucie humoru i dystans do życia, a z drugiej miałem ogromny żal, że nie zrobiła nic, by powstrzymać alkoholizm swojego syna, czyli mojego ojca. Sama zresztą była alkoholiczką, z tym że skrytą.

A dziadek?
Pili wspólnie. Ojciec na początku ganił dziadków, do czasu kiedy nie zaczął pić z nimi. To było specyficzne małżeństwo. Jedno wielkie pasmo kłótni i nieporozumień. Wiecznie krzyczeli na siebie, ale tak właśnie okazywali sobie miłość. Dziadek Stanisław załamał się i zupełnie "rozsypał" po śmierci babci. W nocy płakał i krzyczał imię babci, a w dzień pił albo grał na skwerku w karty. Potrafił w jeden dzień przepić lub przegrać całą emeryturę. W końcu zaczął oddawać ją mi, żebym pilnował jego finansów. Wreszcie przestał zupełnie wychodzić z domu i zmarł jakieś siedem miesięcy po śmierci babci. Czasem mam wrażenie, że umarł z tęsknoty, choć pod koniec był po prostu wykolejonym, bezpowrotnym alkoholikiem. Na szczęście nie należał do tych awanturujących się.

Jak piszesz, ojciec też był już wtedy "bezpowrotnym alkoholikiem".
Miał na imię Grzegorz. Na pogrzeb dziadka nie przyszedł, ale zjawił się na pogrzebie babci. Kiedy szliśmy w orszaku po cmentarzu na Majdanku, stanął w alejce. Miał na sobie rozciągnięty, zmechacony sweter i uświnione błotem spodnie. Do końca miałem nadzieję, że nie przyjdzie. Zrobił ogromną awanturę. Był skłócony z większością rodziny, bo każdy go już w tamtym czasie unikał. To był bardzo trudny moment.

Mówisz o tym wszystkim tak otwarcie.
Jak wspomniałem, to pewnego rodzaju rozliczenie się z przeszłością. Nie wstydzę się tego. W takim klimacie się wychowywałem i to mnie ukształtowało. Tak samo jak Bronowice. Te podwórka mnie w jakiś sposób wychowały i wiele nauczyły.

Nauczyły. Z Twojej książki wynika, że czasami byłeś chuliganem.
Chuliganem to może za duże słowo, ale wychowywałem się w takim, a nie innym środowisku. Powiem tak - na Bronowicach mogłeś zdobyć szacunek na dwa sposoby: albo dobrze grałeś w piłkę, albo dobrze się biłeś.

A Ty?
Raczej dobrze grałem w piłkę (śmiech). Aczkolwiek jako małolaci robiliśmy różne głupoty.

Czytałem. Kradzieże w sklepach, narkotyki, no i wieczne bójki…
To były czasy, kiedy za każdym rogiem mogłeś dostać po głowie. Mieszkałem przy ulicy Krańcowej 109. Już w podstawówce istniał odwieczny konflikt między szkołami 33 a 31. W pewnym momencie zarysował się podział, który wyznaczała ulica Krańcowa. Jeśli przeszedłeś na drugą stronę, to natychmiast mogłeś dostać po głowie, stracić portfel, okulary czy rower. Nie mogłeś tam wejść bezkarnie, bo wszyscy się nawzajem znali i natychmiast byłeś widoczny. Nie było internetu i tego wirtualnego życia. Jak chciałeś spotkać się z kumplem, to musiałeś do niego pójść i zawołać przez okno. Wiadomo, w innych częściach Lublina było podobnie, ale można powiedzieć, że ten okres lat dziewięćdziesiątych był dla Bronowic i dzielnic fabrycznych wyjątkowo podły.

Czyli?
W nasze życie wkroczył kapitalizm. Wielu ludzi nie mogło się odnaleźć. Jak przez całe życie wkręcasz w fabryce, czyli w jednym miejscu i w określonym czasie, jedną śrubkę i nagle musisz się przekwalifikować, to możesz się zgubić i stracić pracę. Natychmiast na takich osiedlach powstały swego rodzaju getta. Ludzie wcześniej mieli pracę, ustabilizowane życie i nagle ją tracili, a ich dzieci wychowywały się w biedzie. Pojawił się hip-hop. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych nastała Molesta. Więc te wszystkie łobuziaki, a w tym ja, na tej muzyce się wychowywały, a bójki były na porządku dziennym.

Ty skończyłeś studia, wyjechałeś do Warszawy, masz dobrą pracę i ogólnie masz się dobrze. A Twoi koledzy? Pewnie nie wszystkim się udało?
Różnie. Jak to z ludźmi. Część zatrzymała się na etapie ławki. Dzisiaj spotykam ich pod sklepem i proszą mnie o pięćdziesiąt groszy po starej znajomości. Inni się porozjeżdżali po Polsce czy za granicę, bo jak wiesz mamy aktualnie drugą falę emigracji. Niewiele się zmienia, więc nawet ci najwytrwalsi stąd uciekają. Jedne podwórkowe przyjaźnie przetrwały, inne nie. Wiesz komu się udało?

Słucham.
Udało się osobom, dla których Bronowice nie były jedynym światem. Jeśli chodziłeś do podstawówki na Bronowicach, później do liceum czy innej szkoły, a przy tym nie ruszałeś się z tej ławki i miałeś cały czas to samo środowisko, to nie wiedziałeś, że można inaczej. Nie miałeś znajomych poza dzielnicą, nie chodziłeś na miasto, bo i po co. I tak dalej. Tacy ludzie dziś proszą o pięćdziesiąt groszy pod sklepem. Inni zobaczyli, że jest coś poza tą ławką i udało im się stąd uciec.

Kiedy dzisiaj przyjeżdżasz do rodzinnego domu, widzisz jakieś zmiany na osiedlu?
Jedni dorośli, inni się zestarzeli. Te wcześniejsze łobuziaki porozjeżdżały się po świecie. Nie ma już nawet komu robić awantur. Po prostu się uspokoiło i to widać. Bo kto ma siedzieć dziś na tych ławkach? Dzieciaki, które cały dzień spędzają przed komputerami? Myśmy z kolei się bardzo nudzili. Naszych rodziców nie stać było na wakacje, więc te dwa miesiące przesiedzieliśmy na ławkach, paliliśmy, piliśmy... Ale oczywiście grało się też w piłkę. To był nasz mały wszechświat. Graliśmy po kilka meczów dziennie. Integralną częścią tego życia była właśnie piłka nożna. Graliśmy mecze międzyplacowe, międzyosiedlowe. I muszę się pochwalić, że nasza ekipa była jedną z najlepszych. Co się jeszcze pozmieniało? Zlikwidowali place zabaw, a na ich miejsce powstały parkingi...

Możesz powiedzieć "pochodzę z Bronowic i jestem z tego dumny"?
Tak. Dzisiejszym dzieciakom brakuje takiej swoistej mądrości ulicy. Jedni nazwą to cwaniactwem, a ja właśnie mądrością ulicy. Bo jeśli w życiu coś przeszedłeś, coś oprócz gry GTA (brutalna i kontrowersyjna gra komputerowa "Grand Theft Auto" wydana przez firmę Rockstar Games - red.), to tę cechę posiadasz. W tamtych czasach, kiedy kolega zawołał cię pod oknem, to rzucałeś wszystko. Wychodziłeś, bo gramy mecz, bo chodź zapalimy, bo chodź pijemy... może to brzmi źle, ale jestem z tego dumny. To mnie zahartowało i ukształtowało mój charakter. Dziś jeśli żyjesz na zamkniętym osiedlu, siedzisz przed komputerem, a jedyne, czego od ciebie wymagają, to zdanie do następnej klasy z w miarę dobrymi ocenami, to żyjesz jak pączek w maśle. Z tym tylko, że nic o realnym życiu nie wiesz.

Opowiedz coś więcej o ojcu.
Pracował jako inkasent w Lubzelu. Gdzieś tam w jego życiu zawsze pojawiało się to piwko, ale nie miał z tym problemu. Ja sam biegałem do sklepu, bo wysyłał mnie po piwo. I tak to trwało. Później zdarzało mu się, że granica między życiem prywatnym i zawodowym zacierała się, więc chodził do pracy podpity, a pracował z ludźmi. Nosił teczkę z drukareczką, spisywał liczniki i wystawiał rachunki. W pewnym momencie ktoś się wkurzył i zadzwonił do jego pracodawcy. Dostał naganę, został zawieszony, ale jako że był z tych bardziej pyskatych i wychylających się, więc sprawa trafiła do sądu pracy. Skończyło się ugodą. Nie miał powrotu do pracy, ale dostał całkiem spore odszkodowanie. On oczywiście twierdził, że jest tak wspaniałym specjalistą i nie będzie miał problemów ze znalezieniem pracy. Telefony się jednak nie rozdzwoniły, a kasa z odszkodowania szybko topniała. Wtedy już popadł w konkretny nałóg. Łapał jakieś dorywcze zajęcia, pracował nawet w Providencie, ale nie ma nic gorszego, jak dać alkoholikowi pieniądze do dyspozycji. Narobił długów i na tym się skończyła jego kariera. Zmarł w listopadzie 2006 roku. Miał wtedy czterdzieści sześć lat.

Wiem, że to jest jedno z najmniej odpowiednich pytań w tym momencie. Był kiedykolwiek dla Ciebie wzorem?
Wyobraź sobie, że był, ale tylko do momentu, kiedy zaczął pić. Podzieliłbym to na okresy "przed" i "po". Wcześniej pracował w spółce komunalnej, a więc mieliśmy wszystkie świadczenia i profity. Poza tym ojciec grał w piłkę i zabierał mnie na turnieje zakładowe. Nauczył mnie jeździć na rowerze i wiele innych rzeczy. Pamiętam wiele dobrego z tamtego okresu. Był bardzo towarzyskim człowiekiem. Zawsze uśmiechnięty i pomocny. Znał wielu ludzi i niejedno potrafił załatwić. Choć z natury był spokojny, to potrafił krzyknąć i trzepnąć, tak że czuło się przed nim respekt. Był postawnym, dużym facetem i moi kumple powtarzali, że on zawsze wszystko załatwi i pomoże, więc czuliśmy się z nim bezpiecznie. Było parę takich sytuacji, że potrafił postawić ludzi do pionu. Nas z bratem zresztą też, bo niestety, jak coś się stało na osiedlu, to zawsze było, że "to te Cywki". Na bank zrobiliśmy to my albo nasi znajomi, więc nieraz wiele od niego wysłuchaliśmy. Z mamą żyli sobie bardzo dobrze...

Ona też pochodziła z Bronowic?
Nie. Z Ciechanowa. Poznali się, kiedy ojciec był w wojsku. Mama zawsze żartowała, że zabrał ją z rodzinnego domu i przywiózł "na tę Ukrainę" (śmiech). Tata był człowiekiem ugodowym, więc bez problemu się dogadywali. Pamiętam go z tych dobrych lat i kiedy wracam myślami do tych czasów, to czuję ogromny żal, że wszystko się tak potoczyło. Podejrzewam, że dzisiaj byłby dla mnie ogromnym wsparciem i mielibyśmy świetne relacje. Rodzice mieliby już odchowane dzieci i mogliby złapać tak zwany drugi oddech. Niestety, to się działo na moich oczach, a ja nie miałem na to wpływu. Wachlarz uczuć do ojca był szeroki: od miłości po nienawiść. W pewnym momencie marzyłem nawet o tym, żeby się zabił.

Jak wiem, próbował?
Próbował. Tę datę też pamiętam, bo to był dzień śmierci papieża. Trafił po tym na odwyk. Zresztą przeszedł ich kilka. Jak widać nic to nie dało. Powiem ci, że alkoholizm to najuczciwsza choroba na świecie. Nie atakuje cię jak choroba zakaźna, nie łapiesz go od przypadkowego przechodnia. Niezaproszony do twojego życia, nie wchodzi w nie z buciorami. Przychodzi tylko zaproszony. Jest z tobą w stu procentach szczery, bo na początku ustala jasne reguły i nie zmienia ich w trakcie gry. W ostatniej fazie czyni z nas dzieci, które myślą, że kiedy zamkną oczy, to ich nie widać. Podobnie z alkoholem - pijąc w samotności, myślisz, że cię nie widać.

Zmienię temat. W książce opisujesz pewne postacie z osiedla. Siatkarz, który miał melinę czy też Prezes - bogaty typ, który miał kasę i robił szemrane interesy.
(śmiech). Nie chciałem odnosić się bezpośrednio do imion i nazwisk, ale akurat Siatkarz i Prezes są postaciami w stu procentach prawdziwymi i ich pierwowzorami są autentyczne osoby. Inne to zlepek wielu osób.

A Prezes?
To była bardzo kontrowersyjna postać. Dobre, jak na tamte czasy, samochody, piękna kochanka i kasa z szemranych interesów. Zawsze, ilekroć pojawiał się na osiedlu, wiązały się z nim ciekawe wydarzenia.

Sytuacja z pistoletem jest prawdziwa?
Kiedyś Prezes pojawił się na osiedlu. Siedzieliśmy akurat z kumplem na ławce. Nagle usłyszeliśmy huk. Okazało się, że to Prezes daje znać, że jest i idzie z wymierzonym w naszą stronę pistoletem. Kumpel uciekł, a ja siedziałem sparaliżowany, patrząc, jak Prezes z tym pistoletem się do mnie zbliża. Stanął centralnie przede mną i wycelował w moje czoło: "Ty jesteś młody Cywka?" - zapytał. I tak od słowa do słowa strach minął. Zapaliliśmy, pogadaliśmy o ojcu i w końcu okazało się, że szuka jakiegoś małolata, który porysował jego samochód. Fakt faktem nieźle mnie wtedy wystraszył.

Skoro wspomnieliśmy o Twojej książce, to dlaczego nie wydajesz jej w Lublinie?
Bardzo bym chciał. Rynek wydawniczy jest dziś jednak taki, a nie inny. Rozesłałem książkę do kilkudziesięciu wydawnictw. Dziewięćdziesiąt procent z nich w ogóle nie odpowiedziało. No i w końcu Novae Res z Gdyni zgodziło się sfinansować jej wydanie. Większość wydawnictw stwierdziła, że taka tematyka społeczna się nie sprzeda, że rynek potrzebuje czegoś zupełnie innego.

Czyli następna będzie miała inną tematykę?
Jak mówiłem, nie chcę być zaszufladkowany. Aktualnie prowadzę blog o nazwie The Spinning Top Blog, na którym promuję wolność, samodzielne myślenie oraz świadome życie we wszystkich jego aspektach. Chciałem stworzyć miejsce dla ludzi zmęczonych medialną papką, serialami i grami komputerowymi. I powiem ci, że to niesamowite doświadczenie, bo blog przyciągnął bardzo ciekawe, często oczytane osoby, z którymi można wymienić poglądy na wiele tematów.

No to szczerze życzę powodzenia. Kamil, na koniec może trochę zbyt tendencyjne i zbyt otwarte pytanie, ale czym jest dla Ciebie rodzina?
Wiesz co, ja lubię takie pytania. Wierzę w taką teorię, że na różnych etapach życia otaczają cię różni ludzie. Jedni przychodzą, drudzy odchodzą. Kręcą się jakby wokół ciebie. Ale jest też tak zwany rdzeń, czyli ludzie, którzy są obok ciebie na każdym etapie i to się nie zmienia. Mogą być cały czas obok, albo możesz nie mieć z nimi kontaktu latami. Jednak, kiedy się spotkacie, zamieniacie dwa słowa i jest tak jak wcześniej. Rozumiecie się i jesteście przyjaciółmi. Właśnie rodzina i najbliżsi przyjaciele są dla mnie tym rdzeniem. Tym, co nie zmienia się nigdy, bez względu na okoliczności.

Podziel się wspomnieniem
Zapraszamy Państwa do opowiadania swoich rodzinnych historii. Czekamy pod numerem 81 44 62 800. Adres email: [email protected].


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową.
Zapisz się do newslettera!

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski