Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłość jak skandal, pożądanie jak zbrodnia. Rozmowa z Marcinem Wrońskim

Sylwia Hejno
Marcin Wroński
Marcin Wroński Bartek Wardziak
Znany erotoman Leśmian i owładnięty nieprzyzwoitymi fantazjami nastolatek. Co mają wspólnego z zakrwawioną rękawiczką? Marcin Wroński opowiada o "Kwestji krwi", kryminalnym pastiszu przedwojennego romansidła.

O Zamościu, w którym toczy się akcja "Kwestji krwi" napisał pan, że bardziej wydaje się fantazją i kaprysem niż realnym miastem.
Jawił mi się jako coś dziwnego, sztucznego, trochę jak teatralna dekoracja. Oczywiście nie mam na myśli całego Zamościa, tylko to, co przyjezdni i turyści z nim kojarzą, czyli Stare Miasto. Słowem - gdy odwiedzamy lubelskie Stare Miasto, to czuć, że ono żyje, że ludzie żyją, mieszkają i tam się bawią. Zamość, szczególnie wieczorem, jest pusty i wymarły. To miasto, które możemy oglądać, ale, w którym nie spotkamy żywego ducha. Stąd właśnie się wzięło moje zdziwienie, z nieprzystawalności pięknych kamienic do codzienności. Tymczasem moje kryminały są pełne ludzi i miejskich typów. Krytycy czasem piszą, że to właśnie miasto, czyli na ogół Lublin, jest drugim głównym bohaterem moich kryminałów. Chodzi nie tyle o same ulice, co o nieustanne "dzianie się" w ich scenerii.

Renesansowe miasto idealne przerosło zwykłych ludzi?
Pisałem o tym w posłowiu, z Zamościem zawsze było coś nie tak, począwszy od pomysłu Jana Zamoyskiego, żeby w szczerym polu nagle wyrosło miasto. Czy nie przypomina to jednej ze sztuczek mistrza Twardowskiego? Potem przychodzi wiek XIX i mieszkańcy Starego Miasta zostają wykwaterowani przez Rosjan. To raczej przydarza się teatrom - gdy kończy się przedstawienie, aktorzy muszą zejść ze sceny. Szczęśliwie po kasacie twierdzy Zamość, cywile mogli tam wrócić i z miejsca zaczęli handlować - tak, jak sobie tego życzył założyciel miasta. Dziś zamojskie Stare Miasto może liczyć głównie na turystów. Do tego wszystkiego dochodzi prowincjonalizacja i prosty fakt, że niewielu stać na mieszkanie w tych pięknych, zabytkowych kamienicach.

Zamojskie Nowe Miasto to zaś, według pana, "szpetoty ohyda", istny "Brzydaczyn", ale tam tętni życie.
Ten Brzydaczyn to coś strasznego, miejsce, które nie ma nawet tego prowincjonalnego sznytu, na który można natrafić choćby w centrum Hrubieszowa czy Uhruska. Sprawia on, że widać jakąś historię. W przypadku Nowego Miasta historia jest przykryta nowymi elewacjami, zepchnięta pod bruk. Przykładowo, gdybym nie wiedział, że tamtejsze przedszkole to dawna synagoga, nigdy bym na to nie wpadł. Z drugiej strony, choć Nowe Miasto nie jest miejscem, które natchnęłoby artystę, to ono żyje, tam trwa ciągły ruch. Zatem, podczas gdy Stare Miasto postawiło na historię i poczucie własnej ważkości, Nowe - na doraźność i prowincjonalność. Drażni mnie to tym bardziej, że nastrój i bezstylowość owego Brzydaczyna przypominają mi Lublin sprzed wielu lat, w którym do historii i ukrytego piękna trzeba się było dokopywać.
W posłowiu do "Kwestji krwi" dzielę się z czytelnikami podobnymi osobistymi refleksjami o Zamościu, co nie jest typowe dla kryminału, ale też nie ma przecież obowiązku czytania posłowia. Ja natomiast poczułem taką potrzebę z fascynacji Zamościem. Zanim nie zamieszkałem w nim na pewien czas, by zrobić dokumentację do powieści, nie znałem tego miasta wcześniej i ze swoimi wszystkimi absurdami okazał się dla mnie takim samym zaskoczeniem, jak dla komisarza Maciejewskiego, gdy zaczynał tam służbę. To idealna sceneria dla zupełnie szalonych rzeczy.

Może dla pikantnego romansu? W pana książce pada drobne sformułowanie o tym szczególnym gatunku, tzw. powieści dla kucharek, a w niej, wiadomo, miłość gra pierwsze skrzypce.
To fundamentalna sprawa, "Kwestja krwi" miała mieć nawet podtytuł "romans kryminalny", ale, koniec końców, nie został wydrukowany, natomiast sam go dopisuję, gdy ktoś przyjdzie po autograf. Przyjąłem taką zasadę, że wszystkie powieści o Zydze Maciejewskim będą kryminałami z krwi i kości ku uciesze miłośników tego gatunku. Po drugie, mają być historyczne. Chciałem jednak, żeby każda część była trochę inna, miała swój własny nastrój i stylistykę. "Pogrom w przyszły wtorek" jest na przykład mroczny i ciężki, a "Kino Wenus" w lekki i zabawny sposób operuje filmowymi schematami. "Kwestja krwi" jest z kolei pastiszem przedwojennej powieści romansowej. Cała intryga kryminalna wiąże się z miłością i pożądaniem, może nawet bardziej z samym pożądaniem, niekoniecznie z miłością. W tej powieści poznajemy nie tylko zawodowe losy początkującego komisarza Maciejewskiego, ale dowiadujemy się, co doprowadziło do tego, że poznał swoją pierwszą żonę, jakie kobiety mu się podobają…

Nie podoba mu się za to Jadwiga Smosarska, która jest za chuda. Drwi pan z jej emocjonalnych spazmów w "Trędowatej". Lubi pan popkulturę tamtych lat?
Jestem nią równie zachwycony, co znudzony. Zachwyt wynika stąd, że interesuje mnie sama popkultura i jej losy. Chciałbym, żeby była jak najlepsza, zresztą dlatego sam w niej robię i staram się ją co nieco wzbogacić. A okres międzywojenny to właśnie wybuch i ekspansja popkultury w związku z nowymi możliwościami technologicznymi. Rozwijało się kino i radio, powieści, np. Tadeusza Dołęgi-Mostowicza czy Marii Rodziewiczówny, także kryminały miały swój wielki boom. Na przykład "Czerwony Błazen", kryminał Aleksandra Błażejowskiego, został sfilmowany już rok po wydaniu drukiem. To złoty czas, w którym popkultura świetnie się miała, choć była nieco wstydliwa i nie wypadało się do niej przyznawać, a Gombrowicz musiał wydawać "Opętanych " pod pseudonimem.
Dzisiejsza literacka popkultura, chociaż wciąż skoncentrowana na powieściach gatunkowych, wyewoluowała, wzbogacając się o nowe akcenty. Współczesny kryminał zwykle zawiera domieszkę czegoś innego: jest kryminałem historycznym, kryminałem gejowskim, społecznym albo politycznym. Romansuje z publicystyką, ociera się o diagnozę społeczną, bywa wyrazem poglądów autora. Dlatego ta dzisiejsza popkultura wydaje mi się znacznie ciekawsza od przedwojennej. Tamte filmy były dość przewidywalne, a powieści romansowe i kryminalne - schematyczne, co nie znaczy, że się nad nimi nie uśmiechnę z zadowoleniem. Niewiele jednak ostało się dzieł z tamtych czasów, które przemawiałyby do dzisiejszego odbiorcy.

"Kwestja krwi" przemawia?
To najbardziej przedwojenna z moich powieści, co widać już po okładce, po pisowni tytułu. Niemniej, chociaż nie lubię czytać własnych książek, z "Kwestji krwi" jestem zadowolony, bo to też najbardziej kryminalny z moich kryminałów w całym cyklu. Historia o zaginionej nastolatce, która nabiera tempa po banalnym wydarzeniu, jakim jest znalezienie zakrwawionej rękawiczki, jest na tyle nieoczywista, że powinna zaskoczyć czytelników. Staram się respektować potrzeby i wrażliwość współczesnego odbiorcy, a równocześnie wiernie oddawać przedwojenne realia. Będąc przez prawie dwa tygodnie w trasie promocyjnej w różnych miastach, widziałem, że się sprzedaje, chwalą ją także recenzenci.

Leon Przygoda, Bolesław Leśmian, Stanisław Młodożeniec to historyczne postacie, które pojawiają się w pana książce, ale równie ciekawy jest fikcyjny Skrzywosz, pobożniś, korepetytor i namiętny onanista. Skąd pan wziął tę jego międzywojenną grafomańską lirykę?
Napisałem ją ja, ale proszę mi uwierzyć, to wcale nie było łatwe. Pisarz odruchowo stara się pisać dobrze, dlatego najtrudniej w świadomy sposób stworzyć grafomanię i to taką, która jednocześnie pasowałaby do określonej mody literackiej. Odwzorowanie stylistyki, która podobałaby się maturzyście w latach dwudziestych, nie było skomplikowane. Bardziej męczyłem się nad tym, żeby jego młodzieńcze utwory były nadzwyczaj emocjonalne, a przy tym kiepskie i wtórne. Niestety, sam nawet jako nastolatek nie pisałem wierszy, więc tym trudniej było mi oddać nastoletnią namiętność Skrzywosza w należyty sposób.
Co do reszty, to uznałem, że skoro zaginęła gimnazjalistka, to w tej sprawie nie mogą nie wziąć udziału nauczyciel Młodożeniec i słynny erotoman Leśmian, którzy przebywali w Zamościu w tamtych czasach.

Jaką konwencją planuje pan zabarwić kolejną książkę? Czy i w niej będzie nutka skandalu?
Będzie ona kryminałem uniwersyteckim. Cofniemy się do czasów, gdy w Lublinie funkcjonowały dwie wielkie uczelnie KUL i Jesziwa. Myślę, że to intrygujące połączenie. I chociaż z pozoru nie pachnie skandalem, to przekona się pani, że mury szacownych uczelni kryją niejedną wstydliwą i niewygodną tajemnicę.

Sprawdź nasz serwis: Kulturalny Lublin


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową.
Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski