Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbrodnie sprzed lat: Co się stało z Andrzejem S.?

Agnieszka Kasperska
Portret zaginionego
Portret zaginionego
26 listopada 2002 r. Andrzej S. wyszedł z domu po godzinie 18.00. Wsiadł do swojego srebrnego opla zafira. Żonie powiedział, że wychodzi na godzinę. Miał pojechać do znajomego, pseudonim "Lonia". Nigdy już nie wrócił.

Rodzina S. mieszkała w Lublinie przy ul. Kruczkowskiego 6. Andrzej i Violetta pół roku po zaginięciu mężczyzny mieli obchodzić dwudziestą rocznicę ślubu. Jak zeznawali wszyscy świadkowie, małżonkowie żyli w zgodzie. Nie było między nimi żadnych awantur i nieporozumień. Co podkreślali znajomi zaginionego, łączyła ich wielka miłość. Nie było skoków w bok. W tej atmosferze para wychowywała dwoje dzieci: 18-letnią córkę i 12-letniego syna. Andrzej lubił uprawiać sport. Czasami trenował z kolegami. Miłość do judo zaszczepił także w synu. W dniu zaginięcia zawiózł dziecko na trening do Świdnika. Po powrocie powiedział żonie, że wychodzi tylko na godzinę.

Andrzej
Andrzej S. początkowo prowadził sklep z częściami samochodowymi. Wydawał też opinię jako rzeczoznawca samochodowy. Potem zaczął sprowadzać samochody z zagranicy. Remontował je w lubelskich warsztatach, a potem sprzedawał w całej Polsce. Nie było to jednak jego wymarzone zajęcie. Nie podobali mu się m.in. znajomi z branży samochodowej. Próbował zerwać z nimi wszystkie kontakty.

Tuż przed śmiercią rozmawiał z kolegami, że handel sprowadzonymi autami nie jest to dla niego "dobrym zarobkiem". Chciał skorzystać z oferty znajomego, który zaoferował mu stałą posadę. Przemyśliwał też z żoną o założeniu stoiska z ubraniami. Jak mówił, musiał tylko wcześniej "pozamykać stare sprawy.

Długi
Policji nie udało się ostatecznie ustalić, w jakiej kondycji finansowej znajdował się mężczyzna. Violetta o żadnych długach nie słyszała. Inne informacje przekazali jednak znajomi mężczyźni. Jeden z nich kilka dni wcześniej jechał z Andrzejem S. samochodem. W trakcie jazdy zaginiony odebrał telefon. Z kim rozmawiał, nie wiadomo. Powiedział jednak tej osobie, że odda pieniądze trochę później, bo ma kłopoty z "gościem". Po rozłączeniu rozmowy był wyraźnie zdenerwowany. Powiedział znajomemu, że znalazł się między młotem a kowadłem.

- Andrzej powiedział mi, że jego znajomy chciał od niego pożyczyć 10 tys. zł, bo znalazł się w kłopotach. On sam nie miał wtedy takich pieniędzy, ale chciał pomóc i dlatego pożyczył całą sumę od innego kolegi. Termin zwrotu dawno minął i tamten zaczął się domagać uregulowania długu. Dłużnik ociągał się jednak z oddaniem - zeznał świadek i dodał, że w rozmowie padła nazwa podlubelskiej miejscowości. Nie wie jednak, czy mieszkać miał w niej dłużnik, czy kredytodawca.

"Lonia"
O złej kondycji finansowej Andrzeja S. mogłaby też świadczyć sprawa "stłuczki". W dniu zaginięcia mężczyzna pojechał do kolegi nazywanego powszechnie "Lonią". Znali się od dłuższego czasu. Łączyły ich wspólne interesy. Kilka razy wspólnie jeździli do Niemiec i Belgii po samochody. Pożyczali sobie także pieniądze. Kilka dni przed zaginięciem Andrzej pożyczył od "Lonii" lawetę. Miał nią przywieźć z zagranicy niesprawny samochód.

Po co pojechał do niego 26 listopada? Violetta S. twierdzi, że pojechał, żeby odebrać pieniądze. "Lonia" miał być mu winny kilka tysięcy euro.

Sam Lonia zeznał, że rozmawiali o czymś zupełnie innym. Andrzej S. chciał, żeby "Lonia" znalazł mu osobę, która pomoże mu wyłudzić ubezpieczenie za stłuczkę. Mechanizm przekrętu miał być prosty. Dzień później na jednej z lubelskich dwupasmówek Andrzej S. miał znacznie zwolnić, przygotowując się do skrętu, a osoba, która zgodziłaby się zostać sprawcą kolizji, miała nie wyhamować i wjechać w tył jego auta.

- Andrzej był zadłużony - twierdził "Lonia". - Pieniędzmi z odszkodowania chciał spłacić dług zaciągnięty wcześniej na samochód. Ja miałem dostać za znalezienie chętnego na udział w kolizji tysiąc złotych.

Chętny podobno się znalazł, ale "Lonia" nie podał śledczym jego nazwiska. Zresztą wszystko, co stało się z Andrzejem S. po godzinie 18.00 w dniu zaginięcia, wiemy tylko od niego. Mężczyzna stwierdził, że umówili się telefonicznie. W umówionym czasie patrzył przez okno, wyglądając znajomego. Gdy go zobaczył, wyszedł na dwór. Wsiadł do jego samochodu. Rozmawiali 5-10 minut.

- Potem odjechał. Widziałem go wtedy po raz ostatni - zeznawał "Lonia". - Andrzej S. powiedział mi, że musi gdzieś jeszcze pojechać. Nie powiedział jednak gdzie. Zresztą nawet o to nie spytałem.

Violetta
Tuż po godzinie 22.00 Violetta zaczyna martwić się o męża. Nigdy wcześniej nie zdarzało mu się "przepaść" na tak długo. Nawet gdy miał się spóźnić, dzwonił do żony i mówił, żeby się nie martwiła. Dlatego żona dzwoni do męża, ale nikt nie odbiera. Dzwoni więc do "Lonii". Najpierw na komórkę. Potem na telefon domowy. Za każdym razem zgłasza się sekretarka. "Lonia" będzie później tłumaczył, że zawsze idąc spać, wyłącza telefony, żeby nikt mu nie przeszkadzał. Violetta nie uwierzy. We wszystkich pismach kierowanych do sądu będzie podkreślała, że podejrzewa go o związek z zaginięciem męża.

Dzień później zaginięcie zostaje zgłoszone na policję. Niemal w tym samym czasie przechodzień zauważa w lesie pod Kolonią Zawieprzyce kompletnie spalony samochód. Nie można nawet odczytać numerów silnika. Mundurowi ustalają jednak, że to opel zafira Andrzeja S. Wewnętrz nie ma jednak jego ciała. Wokół auta odnajdują tylko kilka drobnych przedmiotów zaginionego. Na miejsce przywożą psy tropiące. Zwierzętom nie udaje się jednak znaleźć śladu.

Samochodem zajmują się biegli. Stwierdzają, że auto zostało celowo podpalone. Ktoś rozlał w kabinie benzynę lub inną łatwopalną substancję. Innych śladów nie mają.

Gdzie dzwonił Andrzej?
Policjanci robią, co mogą. Przesłuchują ponad 90 świadków: krewnych i znajomych zaginionego. Zlecają nurkom spenetrowanie rzek w okolicach miejsca znalezienia samochodu. Szczegółowo sprawdzają także bilingi telefonu Andrzeja S. Nie znajdują żadnego tropu. Okazuje się jednak, że być może przed zaginięciem Andrzej kontaktował się z kimś, kto może wiedzieć o jego dalszych losach.

Sąsiad Andrzeja S. widział go w dniu zaginięcia ok. godz. 17.00, gdy rozmawiał z kimś z budki telefonicznej obok swojego domu. Wydało mu się to bardzo dziwne. Dlatego spytał, po co korzysta z automatu, skoro ma telefon stacjonarny i komórkę. Andrzeja S. nie speszyło to pytanie. Powiedział, że płaci duże rachunki telefoniczne i dlatego kupił kartę do automatu. Mówił, że tak dzwoni się znacznie taniej.

Bliscy Andrzeja S. szukają go też na własną rękę. Razem ze znajomymi przeczesują okolice Kolonii Zawieprzyce. Bezskutecznie. Orientują się jednak, że w poszukiwaniach tych zupełnie nie bierze udziału zaprzyjaźnione z nimi małżeństwo. Zwracają na to uwagę policji. Violetta mówi, że to dziwne, bo utrzymywali stały kontakt, a zaraz po zaginięciu jej męża znajomość się urwała. Okazuje się jednak, że znajomi mieli wtedy w pracy kontrolę skarbową i dużo wynikających z niej nieprzyjemności. Dlatego musieli zająć się swoimi sprawami.

Rodzina korzysta także z pomocy bioenergoterapeutów. Ci wskazują miejsca, w których mogą być ukryte zwłoki Andrzeja. Mundurowi przyjeżdżają tam z psami tropiącymi i tym razem jednak zwierzęta nie podejmują śladu.
Niemal rok po zaginięciu rodzice Andrzeja S. i jego żona odbierają telefony, w których nieznana im kobieta mówi, że to "Lonia" miał związek z zaginięciem mężczyzny. Nie udaje się tego jednak udowodnić. W grudniu 2004 roku prokuratura umorzyła postępowanie w tej sprawie.

Możesz pomóc. Policjanci czekają pod numerem telefonu 81 535-54-90 lub 600-173-007. Możecie też pisać na adres: [email protected].

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zbrodnie sprzed lat: Co się stało z Andrzejem S.? - Kurier Lubelski

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski