Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ośrodek w Laskach. Niewidome dzieci uczą dorosłych patrzeć sercem [ZDJĘCIA | REPORTAŻ]

Anita Czupryn
Fot. Joanna Śledzińska/Towarzystwo Opieki Nad Ociemnialymi
Opowieść o miejscu, gdzie niewidomi, ociemniali i głusi widzą więcej piękna i doświadczają więcej radości niż niejeden z nas. I o ludziach, którzy są dla nich światłem.

Laski urzekną każdego, kto tylko zechce się zanurzyć w tę przestrzeń. Tadeusz Mazowiecki, wielki przyjaciel Dzieła Lasek (po śmierci spoczął na cmentarzu w Laskach), w książce "Ludzie Lasek" pisał: "Przyzwyczajeni do myśli, że historia składa się z wielkich wydarzeń, nie dostrzegamy tego, że ma ona swój nurt podskórny, niewidoczny albo zgoła wyglądający na to, że toczy się poza życiem bieżącym. Jeśli Laski, dla każdego, kto się z nimi zetknął, stają się powodem do zastanowienia, to także dlatego, że są zaprzeczeniem powierzchownego sądu o tym, jaki sens dla kultury i historii ludzkiej mają dzieła ciche, skromne i niewidoczne. Trudno na taką drogę wejść; trudniej na niej wytrwać konsekwentnie, ale może najtrudniej tak ją ukształtować, by - nie przestając być sobą - była ona związana z życiem społeczeństwa i narodu, a nie czymś z jego ubocza. Laski są cząstką chrześcijaństwa i cząstką Polski, uformowaną przez cierpienie i przez otwartość wobec ludzi; są jednym z tych miejsc na świecie, którym dane było i jest - być dla innych znakiem na drodze".

W Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych im. Róży Czackiej w Laskach przebywają dzieci i młodzież niewidome od urodzenia albo które straciły wzrok w dzieciństwie. Są też tacy, którzy od urodzenia nie tylko nie widzą, ale też nie słyszą. Są dzieci autystyczne i na wózkach. - Tutaj każdy uczeń jest dla nas największą wartością - mówi dyrektor ośrodka Elżbieta Szczepkowska.

Jest piątek 19 grudnia, do świąt Bożego Narodzenia jeszcze kilka dni, ale w Laskach to ostatni dzień szkoły. Po południu dzieci rozjeżdżają się do domów w całej Polsce, stąd też we wszystkich placówkach ośrodka (a jest ich na tym olbrzymim terenie, około 80-hektarowym, całkiem sporo, poczynając od Wczesnego Wspomagania Rozwoju Niewidomego Dziecka, przedszkola, przez podstawówki, gimnazjum, liceum, technikum, zawodówki, po szkołę policealną i szkoły specjalne) trwają jak nie wigilia z opłatkiem, to jasełka albo kolędowanie. Daria Kuźniecow-Dudko, szefowa działu promocji Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, zabiera mnie na wycieczkę po Laskach. Jeszcze nie wiem, że będzie to prawdziwie duchowa podróż.

Przystanek pierwszy: idea Matki

Władysław Gołąb jest w Laskach prawie od zawsze. W przyszłym roku minie 40 lat, jak piastuje urząd prezesa zarządu Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi. Trudno uwierzyć, że ten wyprostowany jak struna, elegancki mężczyzna niedługo skończy 84 lata!

- Wzrok straciłem w 1944 r. Wybuch miny. Byłem już niewidomy, gdy skończyłem szkołę średnią, zdałem na studia prawnicze, a potem egzamin adwokacki. Z Laskami zetknąłem się w 1947 r., nie byłem wychowankiem, przyjechałem do doktora Dolańskiego, który tu mieszkał, działał i w końcu przekazał Laskom własny dom. Już ten pierwszy raz utwierdził mnie w przekonaniu, że to miejsce szczególne. Laski nobilitują każdego człowieka. Na tym polegała idea matki Róży Czackiej, która to miejsce założyła: aby zarówno ludzie świeccy, jak i siostry zakonne służyli niewidomym, aby tak przygotować ich do życia, by byli społecznie użyteczni. Ideę tę staramy się pielęgnować już ponad sto lat.

Róża Czacka, hrabianka z domu, miała 22 lata, kiedy straciła wzrok. Swoją ślepotę potraktowała jak zadanie. Zakasała rękawy, uczyła się żyć na nowo, następnie zgłębiała świat niewidomych, jeżdżąc po europejskich ośrodkach, by potem wprowadzać w życie metody, które mają pomóc niewidomym. W Polsce nic takiego wówczas nie było. Niewidome dziecko to był wstyd dla rodziny. W 1911 r. Róża Czacka założyła Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi, a siedem lat później przywdziała franciszkański habit, przyjęła imię Elżbieta i utworzyła Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża. Towarzystwo, ośrodek i zgromadzenie nazwała dziełem. Mawiała: "Dzieło to z Boga jest i dla Boga, innej racji bytu nie ma. Jeśli zboczyłoby z tej drogi, niech przestanie istnieć". Podczas wrześniowej kampanii II wojny światowej otworzyła szpital dla rannych. Laski przyłączyły się też do powstania warszawskiego. - A my tę jej ideę staramy się pielęgnować - mówi prezes Władysław Gołąb. - Choć w czasach PRL było trudniej. Ośrodek chciano zlikwidować.

Nic dziwnego, Laski były solą w oku władzy, bo zawsze nastawione na służbę drugiemu człowiekowi. Stały się azylem dla opozycjonistów. Tu mieli oparcie, nabierali sił, czuli się bezpiecznie, byli u siebie.

Dziś Laski się zmieniły, bo zmieniać się muszą, aby być na bieżąco z życiem, ale idea Matki Czackiej zmienić się nie może.
- Stawiamy tu wyzwania naszym uczniom, bo im człowiek ma wyższe wyzwania, tym bardziej go to mobilizuje. Uczymy, że człowiek ma przeżyć swoje życie sensownie. Jeśli szuka jedynie przyjemności, to w istocie ich nie zazna. Dawanie daje o wiele większą radość niż branie.

Nauczycielom w Laskach szczególnie zależy na tym, aby dzieci, które urodziły się niewidome i słabowidzące, trafiały tu jak najszybciej. Po pierwsze, to najnowocześniejszy ośrodek w kraju. Po drugie - są tu najlepsi specjaliści, którzy już od pierwszych miesięcy życia zapewniają niewidomemu dziecku najlepszy rozwój. Po trzecie, zdruzgotani rodzice tu otrzymują słowa wsparcia, nadziei i otuchy.

Uczniów w Laskach obowiązuje taki sam program nauczania jak w innych placówkach oświatowych, ale ponadto uczą się samodzielności: ubierania, codziennej higieny, rozpoznawania kolorów, swobodnego poruszania w przestrzeni (i po mieście). Dzieciaki jeżdżą tu konno, bawią się z psami w ramach dogoterapii, uprawiają sporty, jeżdżą na rolkach, grają w piłkę, pływają. Rozwijają swoje muzyczne talenty, grają na instrumentach, korzystają z najnowszych technologii, z komputera, telefonu komórkowego. Uczą się języków obcych, bo to też dla nich okno na świat. No i tu otrzymują wsparcie przy planowaniu dorosłego życia i kariery zawodowej. W Laskach jest specjalny Dział ds. Absolwentów, który skutecznie wspiera absolwentów i osoby niewidome z całej Polski na rynku pracy.

- Życie w ciemności też może być kolorowe, pełne i bogate. Tu tworzy się radosne wnętrze człowieka. Pewnie, że każdemu z nas czegoś brak, ale my nie skupiamy się na tym, tylko na tym, czym możemy podzielić się z innymi - uśmiecha się Władysław Gołąb.

Przystanek drugi: jak w niebie

Dominik Strzelec jest już absolwentem Lasek, ale jak każdy absolwent lubi odwiedzać ośrodek, w którym pozostawił tylu przyjaciół. No i tu przecież odkrył swój talent i powołanie - śpiewa, nagrywa płyty. Jego głęboki głos trafia w samo serce. Na swoje wigilie zapraszają go korporacje, aby swoim występem uświetnił uroczystość. Kiedy śpiewa utwór Mieczysława Szcześniaka, wszystkim wilgotnieją oczy. My, ludzie widzący (a niektórym się zdaje być może, że i wszystkowiedzący), jesteśmy zdumieni - oto niewidomy chłopak pokazuje nam, o czym zapomnieliśmy.

Kochaj tak, jakby Cię nigdy nikt nie zranił,
A tańcz tak, jakby nikt nie patrzył.
Śmiej się tak, jak tylko dzieci śmieją się.
Żyj tak, jakby tu było niebo.

Przystanek trzeci: otwarty gabinet dyrektora

Szkoła św. Maksymiliana to w Laskach placówka specjalna dla dzieci niepełnosprawnych intelektualnie, które prócz tego, że nie widzą, mają różne inne schorzenia. Trafiają tu dzieci z najcięższymi przypadkami, ale kiedy opuszczają szkołę, są zupełnie odmienione. Często rodzice boją się tego, że w nowym środowisku dziecko sobie nie poradzi, nie chcą odrywać go od domu. - Błąd - mówi dyrektor Wojciech Święcicki. - Zawsze pytam, ile faktycznie rodzice poświęcają dziecku czasu. My mamy ten czas. A druga rzecz, to środowisko kolegów, które przyspiesza rozwój.

Przyjechali tu raz rodzice z ociemniałym synkiem. Przerażeni nie mniej niż on sam. Weszli do pokoju, w którym bawiło się kilkoro niewidomych dzieci. Dzieci biegały, bawiły się w berka, skakały po łóżkach. Rodzice nie mogli uwierzyć, że od urodzenia są niewidome. Dyrektor poprosił, aby rodzice nie przyjeżdżali zbyt często. Miesiąc później ich synek skakał po łóżkach na równi z kolegami. Nauczyli go. - To prawda, że 90 procent bodźców dociera do człowieka przez wzrok, ale kiedy go nie ma, rozwijają się inne zmysły. Dzieci niewidome na całe życie zapamiętają głos poznanej osoby. Nawet po wielu latach rozpoznają mnie po dotyku dłoni - mówi dyrektor. Tu drzwi do gabinetu dyrektora są zawsze otwarte. - Bo ja się nie czuję dyrektorem - śmieje się Wojciech Święcicki. - Dzieci mogą tu wejść, kiedy chcą, poleżeć na kanapie, posiedzieć w fotelu. Zdarza się, że mam gości, a jakieś dziecko chrapie obok.
Jeden z uczniów, dziecko autystyczne, swój pokój w rodzinnym domu umeblował na wzór gabinetu dyrektora. Ponieważ to przyjazne miejsce. - Lubię mieć kontakt z moimi uczniami i wiem, że oni lubią mnie - zwyczajnie mówi dyrektor. Pracę tu rozpoczął w 1986 r., ale od maleńkości był z tym miejscem związany, bo tu jego rodzice byli lekarzami. - Lata 80. Były smutnym czasem, ale tu zawsze podejście do dzieci było niezwykłe - mówi. Zawsze był nacisk nie tylko na naukę, na to, jak radzić sobie z własnym cierpieniem, chorobami, ale też na duchowy rozwój i potrzebę dzielenia się z innymi. I wcale nie jest największym sukcesem to, że dzieci idą potem na studia. Dla jednych sukcesem będzie, że nauczy się załatwiać swoje fizjologiczne potrzeby, dla innych - że śpiewa i gra na instrumentach, jeszcze dla innych - że mówi po angielsku. - Częściej jednak mam wrażenie, że to my uczymy się od naszych dzieci, jak kochać drugiego człowieka, więcej korzystamy, jesteśmy beneficjentami. Dzieci mają bardzo rozwinięte poczucie empatii. Lubią też żyć naszym życiem. Pytają: dlaczego pan jest smutny? Co robi pana żona? Bez nawiązania osobistej relacji wiele się nie osiągnie - stwierdza. Dla Wojciecha Święcickiego to "laskowskie" chrześcijaństwo jest bardzo otwarte, tu przyjeżdżają i ci, którym niekoniecznie jest po drodze z Kościołem, bo tu spotykają wartości uniwersalne.

Przystanek czwarty: pogotowie dla rodziców

Siostra Julitta działa czasem jak karetka pogotowia. Kiedy gdzieś w Polsce rodzi się niewidome dziecko, wsiada w samochód i odwiedza rodzinę.

- Zwykle na początku jest szok, ból, przerażenie. Nie wiedzą, co robić. Przeprowadzam wywiad. Rozmawiam. Tłumaczę. Pokazuję filmik z ośrodka. W ich serca wstępuje nadzieja - nie są już sami. W ośrodku organizujemy turnusy dla najmłodszych, trafiają tu już kilkumiesięczne dzieci. Uczymy je i rodziców, którzy cały czas z dzieckiem są. To bardzo ważne, aby jak najszybciej rozpocząć rehabilitację i naukę. A rodzice widzą, jak dziecko jest chłonne, jak szybko się uczy. Nie raczkowało - a raczkuje. Nie chodziło - a chodzi - opowiada. Cieszy się, że dziś rodzice, szukając pomocy, zawsze trafią na stronę internetową ośrodka, że ta strona dobrze działa i rodzice mają kontakt do specjalistów.

Siostra Julitta, prócz wykształcenia tyflopedagoga, ukończyła też studia podyplomowe z wczesnego wspomagania. Z dziećmi niewidomymi pracuje już 25 lat. - I ta praca, poza zakonnym, to moje drugie powołanie - oznajmia.

Przystanek piąty: wypuścić w dorosłość

Krystyna Konieczna jest kierowniczką Działu ds. Absolwentów, którego głównym zadaniem jest pomoc absolwentom po opuszczeniu Lasek w wejściu w nowe środowiska. Większość po maturze idzie studiować. - Uczymy studentów orientacji przestrzennej w nowym miejscu. Tym po zawodówkach pomagamy znaleźć pracę. Wspieramy też tych, którzy szkołę w Laskach skończyli już dawno. Otrzymują różnorakie wsparcie. Wtedy, kiedy zakładają rodziny, kiedy rodzą im się dzieci albo kiedy spotykają ich nieszczęścia. - Życiowe sprawy - mówi Krystyna Konieczna.

W Laskach pracuje 40 lat. Nigdy nie szukała innej pracy. Szczególnie dumna jest z pionierskiego projektu, który zainicjowali rok temu. To stanowisko pracy dla niewidomych i niedowidzących Wirtualne Contact Center: telesprzedaż, telefoniczna obsługa recepcji. Dzięki temu projektowi pracę znalazło ponad 80 niewidomych. Kierowniczka wspiera też tych uczniów, którzy chcą zdawać maturę za granicą.

Przystanek szósty: siostra Agata

Nigdy wcześniej nie myślała, że przywdzieje kiedyś habit. Dom, mąż, pięcioro dzieci - tak sobie wyobrażała życie. Wszystko zmieniło się 17 kwietnia 1973 r., we wtorek o godzinie 20.05. - Pamiętam to dokładnie - siostra Agata ma okrągłą, uśmiechniętą twarz, ciepły głos i mnóstwo energii. - Siostra Agata z sercem na dłoni, w prozie życia - mówi mi o niej wcześniej Daria Kuźniecow-Dudko. - Pracuje z dziewczętami w internacie. Jest i psychologiem, i pielęgniarką, uczy ich i savoir-vivre'u i zaplatania warkoczy.
W tamten wtorek, 41 lat temu, siostra Agata nie była siostrą, nawet imię nosiła inne, była zwyczajną nastolatką, uczennicą liceum pedagogicznego. O godzinie 20.05 telewizja wyświetliła film "Cudotwórczyni" o niewidomej i głuchej Helen Keller, późniejszej pisarce i jej nauczycielce. - Obejrzałam i powiedziałam sobie: "To ja już wiem, co chcę robić w życiu. Chcę pomagać niewidomym dzieciom". I dziś jestem przekonana, że to jest to, co chciałam. Nazywam to pierwotnym powołaniem. Wszyscy mamy powołanie do czegoś - myślę tu o powołaniu zawodowym. W pewnym momencie odkrywamy, co mamy w życiu robić. To nawet nie jest nasze chcenie, to głębokie przekonanie. Zdałam maturę, chciałam studiować na Akademii Pedagogiki Specjalnej tyflopedagogikę (pedagogika osób niewidomych i ociemniałych). Zabrakło mi punktów. Proponowano mi surdopedagogikę (pedagogika osób głuchych), ale wtedy myślałam, że to nie dla mnie. Przyszłam na rok do pracy w Laskach. Był 1975 r. Nie byłam osobą praktykującą. Był wakat w przedszkolu, nawet do kościoła nie chodziłam. Ale zostałam przyjęta. Już wtedy Pan Bóg działał.

Kiedy przyjechała wtedy do Lasek, maluchy biegały przed przedszkolem. Dwóch jeździło na trzykołowych rowerkach, dwóch się kłóciło o dwukołowy rowerek. Przepychały się, jak to dzieci. W piaskownicy sypały się piaskiem. Zupełnie zwyczajny widok. Dopiero kiedy zaczęła prowadzić zajęcia, opowiadała o zwierzątku, pokazując pluszową zabawkę, gdy wyciągnęły się do niej rączki, uzmysłowiła sobie: Ach, no rzeczywiście, przecież one nie widzą. Tylko nie widzą. To żadne kalectwo. To coś naturalnego, radosnego - opowiada.

Z powołania zawodowego przyszło powołanie duchowe. - Poczułam, że to jest tak silne, że nie mogę się temu oprzeć. I wcale nie byłam z tego powodu szczęśliwa. Moja rodzina również. Ale gdy wstąpiłam do postulatu, poczułam wolność. To było coś pięknego. Habit ma wyrażać mnie. To, kim jestem. Nie chciałabym, aby to był tylko dziwny strój. A kim jestem? Człowiekiem Boga. Do zgromadzenia wstąpiłam przez dzieci i dla dzieci. Są moją świętością.

Siostra Agata ukończyła swoją ukochaną tyflopedagogikę, przeszła przez prawie wszystkie szczeble pracy w Laskach: przedszkole, dzieci w wieku szkoły podstawowej, 10 lat spędziła w Indiach - również pracując z niewidomymi, starszymi dziećmi, z chłopcami, z dorosłymi. Z niepełnosprawnymi umysłowo. - One są najwspanialsze - mówi rozjaśniona i opowiada o Tomaszku. Tomaszek trafił do ośrodka, kiedy miał trzy miesiące. Miał tylko kawałeczek mózgu. Nie widzi, nie siedzi, nie żuje, nie gryzie. Cierpi. Takie dzieci żyją góra siedem lat. Dziś ma 24 lata i nie ma wytłumaczenia, że wciąż żyje. Po prostu wie, że jeszcze nie czas.

Do siostry Agaty był wprost przyklejony. Nie mówił, a przecież wiedziała, że ją rozpoznaje. - To jedyny mężczyzna w moim życiu. Jedyny, z którym spałam - żartuje ze śmiechem siostra. - Nauczył mnie szacunku do człowieka, języka pozawerbalnego. To wielkie bogactwo porozumiewania się między słowami. Nigdy nie zarzucił rączek na szyję i nie powiedział mi, że mnie kocha, ale wiem, że tak jest. Umie to pokazać. Tak jak i to, co lubi, czego nie, jaka muzyka mu się podoba. Albo to, że nie znosi krzyku. Wszystko to umiałam odczytać.

Ludzie niepełnosprawni wyzwalają w nas takie pokłady możliwości, o których nawet nie wiemy, że je mamy. To ich powołanie. Pokazują, że drzemią w nas wielkie możliwości, których nawet byśmy nie znali, gdyby nie oni. Myślę sobie, że to niepełnosprawni utrzymują ten świat w równowadze. My wszyscy, którzy się uważamy za normalnych, genialnych intelektualnie - manipulujemy, kombinujemy, a te dzieci nie kalkulują. Myślą sercem. Dziecko niewidome od urodzenia ma świadomość, że obok są ludzie widzący, chciałoby widzieć, ale nie wie, czego nie ma. Czy to jest świat ciemności? Nie wiem. Kiedy niewidoma dziewczynka opowiada, co się jej śniło, na dobrą sprawę nie wiem co. Kiedy mówi: "Widziałam siostrę", nie wiem, jak ona mnie widzi. "Biegałam po łące" - opowiada, ja nie wiem, jak ona biegała po łące. Dzieci, które widziały i straciły wzrok, bardzo cierpią, bo wiedzą, co straciły. Choć życiowo są dużo sprawniejsze. I kiedy mówię: "Dziś jest piękne, błękitne niebo", to one wiedzą, co to znaczy. Ale każde z nich uczy mnie patrzenia sercem. One sercem patrzą naturalnie. - A siostra czego ich uczy? - pytam, choć przecież to jest jasne - prowadzi swoich uczniów do światła i świata. To też jej zadanie: odkryć, co w dziecku jest dobrego, jaki ma potencjał i jak należy w nie inwestować, żeby się jak najpiękniej rozwijało i żeby jego przyszłość mogła się dobrze rysować. Ale ona macha ręką. - Uczę odnalezienia się w życiu. Zwykłych rzeczy: jak się ubrać, jak wykąpać, jak posprzątać, zrobić kanapki, ugotować obiad, jakie są normy moralne, w których muszą umieć się zmieścić. Mówię im: "Dzisiaj nie musisz mnie lubić, ale za 10 lat masz przyjechać i powiedzieć: Dziękuję, że mnie siostra tego nauczyła".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ośrodek w Laskach. Niewidome dzieci uczą dorosłych patrzeć sercem [ZDJĘCIA | REPORTAŻ] - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski