Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lubelski "Tulipan" wyznawał kobietom miłość i wierność. Potem okradał i zastraszał

Agnieszka Kasperska
Pani Lidia jest jedną z oszukanych kobiet. Była jednak najbardziej nękana i prześladowana.
Pani Lidia jest jedną z oszukanych kobiet. Była jednak najbardziej nękana i prześladowana.
Bartłomiej M., wysoki, "misiowaty". Lubi farbować włosy. Raz brunet, raz blondyn. Nie zmienia się tylko jego cel - uwieść i okraść. Tak przed sądem zeznają kobiety.

Pierwszą ofiarą była pani Magda, urzędniczka z Lublina. Potem były następne. "Tulipan" wyszukał je na portalach randkowych. Wybierał najczęściej starsze od siebie panie, którym życie nie do końca się ułożyło. Rozwiodły się. Były samotne i nieszczęśliwe. Jedną z nich była Ewa.

- Zanim poznałam Bartka myślałam, że największy prze-kręt w moim życiu to mój były. Zostawił mnie w dniu narodzin naszego synka - zwierza się kobieta. - Jestem farmaceutką, osobą poważnie myślącą o życiu i nieszukającą przygód ani mocnych wrażeń. Mimo to brakowało mi mężczyzny. Dlatego zalogowałam się na portal randkowy. Tam znalazł mnie Bartek.

Ewie "Tulipan" przedstawił się jako właściciel firmy zajmującej się systemami ogrodzeniowymi. To zresztą tylko jedno z jego licznych wcieleń.

- Teraz, kiedy znamy się i wymieniamy "doświadczeniami", widzimy, że Bartek "przejmował" życiorysy kobiet, z którymi się właśnie spotykał. Na początku swojej "kariery" był zwykłym robotnikiem. Potem właścicielem firmy. Pracował też w domu kultury. Był plastykiem, a ostatnio nawet pracownikiem naukowym uniwersytetu - opowiada Magda.

Po tygodniu lub dwóch #znajomości "Tulipan" mówił #kobietom, że je kocha. Lidce oświadczył się publicznie na środku parkietu w jednym z lokali. Z Magdą poszedł do archikatedry na niedzielną mszę. Po niej prosił, żeby na chwilę zostali w kościele. Gdy ludzie wyszli, przed ołtarzem obiecywał, że nie zostawi jej aż do śmierci.

Kalibabka zwykle pozował na mężczyznę samotnie wychowującego malutką córkę (w rzeczywistości ma żonę i dwójkę dzieci). Pomagać miała mu w tych obowiązkach siostra, która specjalnie przyjechała z Krakowa. Żadna z kobiet jej jednak nie spotkała. Bartłomiej M. robił wszystko, żeby poznać bliskich adorowanych kobiet. Były więc wspólne święta i uroczystości rodzinne. Sam nie pozwalał jednak, żeby kobiety wkraczały w jego prywatność. Gdy jedna z nich poprosiła, aby przyprowadził na spotkanie córkę, wynajdował tysiące powodów, dla których nie może tego zrobić. Mówił, że pojechał z dzieckiem nad Zalew Zemborzycki, gdzie ratował życie innemu topiącemu się dziecku. Kiedy indziej musiał się opiekować synem siostry, pojechać gdzieś w interesach, a nawet... zachorował i trafił do szpitala.

"Wzruszająca" historia

Bo nieszczęścia spadały na lubelsko-świdnickiego Kalibabkę wyjątkowo często. Zaledwie sześć dni po pierwszym spotkaniu z Ewą, Bartłomiej M. powiedział jej, że jego córka znalazła się w szpitalu. Ni stąd, ni zowąd u 5-latki pojawiły się problemy z serduszkiem. Trzeba było jechać do prywatnej kliniki w Warszawie. - Bartek wysyłał mi wtedy zdjęcia swojego dziecka, ale nie pozwalał przyjechać do szpitala, mówiąc, że jej stan nie pozwala na odwiedziny. Nawet rozmawiając ze mną przez telefon zwracał się w międzyczasie do córeczki - opowiada Magda. - Wtedy nie wpadłabym na to, że córka jest wymysłem.

- Powiedział, że córka jest w lubelskim szpitalu. Chciałam ją odwiedzić. Kiedy teoretycznie był u niej, nie odbierał telefonów i nie wiedziałam, na jaki oddział przyjść. Potem zwa-lił winę na mnie, mówiąc, że #sama powinnam przyjechać - opowiada oszukana Lidka. - Zawsze potrafił pokierować #rozmową tak, żebym czuła się w stosunku do niego winna.

Życie "Tulipana" przypominało pasmo nieszczęść spadających na niego w zaledwie kilkudniowych odstępach. Właścicielka mieszkania, które wynajmował z córką, wymówiła mu najem. Ktoś ukradł pieniądze z firmy i winę zrzucono na niego. Jego rodzice umarli w wyniku wypadku samochodowego. Dowiedział się, że jest adoptowany. Jego była żona zginęła w wypadku w Anglii. Umarła mu babcia i ukochany wujek. Siosta i jej chłopak zaginęli w górach. Ktoś pobił siostrę. Siostra próbowała popełnić samobójstwo. Zabrali mu prawo jazdy za przekroczenie punktów karnych. Rozbił nowiusieńkiego forda modeno. Brał udział w poszukiwaniu dziecka kolegi. Syn kolegi powiesił się. Wreszcie umarła mu córka. Zresztą historię o śmierci 5-latki usłyszały wszystkie kobiety.

- Na Wszystkich Świętych zrobiłam wiązankę na jej grób. Myślałam, że pojedziemy razem złożyć kwiaty. Bartłomiej M. wyraźnie tego jednak unikał. Potem, tuż przed 22, raptem zdecydował, że pojedzie na cmentarz, żeby samotnie posiedzieć przy dziecku - opowiada inna pokrzywdzona. - Dopiero potem dowiedziałam się, że tę noc spędził z inną kobietą.

- Kiedy zaczęłam wątpić w jego historię, próbowałam znaleźć grób jego dziecka. Na żadnym z lubelskich cmentarzy takiego nie było. Wtedy usłyszałam, że mogiła jest w innym mieście - mówi inna z oszukanych.

"Wzruszających" historii #było zresztą dużo więcej. Sam "Tulipan" został pobity. Dowiedział się, że ma nowotwór. Musiał poddać się operacji wyjęcia fragmentu metalu tkwiącego w jego skroni. Trafił do szpitala z podejrzeniem sepsy (potem okazało się, że to tylko nerwy).

- Kiedy dostałam SMS-a z informacją, że jest hospitalizowany, obdzwoniłam cztery szpitale - mówi Ewa. - W żadnym go nie było. Kiedy odebrał telefon, powiedział, że to szpital w innym mieście, ale nie może dłużej rozmawiać, bo ma badania.

Mimo to kobiety kochały go i bardzo długo mu wierzyły. Zdobywał ich serca tym, że potrafił ugotować obiad i zreperować zepsuty kran. Pomagał w przeprowadzce i w remoncie. Zaprowadził dziecko do szkoły i zrobił zakupy. Potrafił przy tym ciekawie rozmawiać na każdy temat i - co dla wielu kobiet bardzo istotne - nie był zainteresowany wyłącznie seksem.

- To, że nie traktował mnie wyłącznie jako obiekt seksualny, dodawało mu wiarygodności - przyznaje jedna z oszukanych kobiet. - Na początku były jakieś pieszczoty, przytulanie, pocałunki. Było romantycznie. Potem mówił jednak, że "przyjemności trzeba sobie dawkować". Zasłaniał się chorobą, bólami, traumami, o których nie może zapomnieć.

- Miałam w domu broń śrutową. Kiedyś przestrzelił nią sobie rękę. Do dziś zresztą nosi chyba ten śrut pod skórą - opowiada Lidka. - Potem opowiadał, że miał wypadek na budowie i skaleczył się gwoździem. Był niedysponowany i to był kolejny powód, dla którego odmawiał seksu.

Kradzieże

- Pomiędzy traumami, które na niego spadały, spotykaliśmy się przeżywając wspólnie jego nieszczęścia i płakaliśmy razem - wspomina Ewa. - Po wymyślonej śmierci dziecka robiłam, co mogłam, żeby nie odebrał sobie życia. Był w totalnej rozsypce. Płakał w czasie każdej rozmowy i każdego spotkania.

- Kiedy "umarła" jego córka, mieszkał ze mną i z moimi dziećmi. W tym czasie w domu panowała żałoba. Nie włączaliśmy telewizora, muzyki. Baliśmy się głośniej odezwać, żeby go nie urazić. Chodziliśmy na palcach. Nikt się nie uśmiechał - opowiada Lidka. - Wszyscy baliśmy się o niego. Ciągle płakał. Nocami majaczył i miał drgawki. Kiedy dowiedział się, że szukałam dla niego pomocy, zrobił mi awanturę, że rozpowiadam o jego sprawach. Dopiero potem dowiedziałam się, że było mu to nie na rękę, bo jednocześnie próbował poderwać dwie moje koleżanki z pracy. A one wtedy jeszcze tej wzruszającej historii nie słyszały.

Nieszczęścia, które spadały na "Tulipana", były powodem, żeby pożyczać pieniądze od #kobiet. Potrzebował na rozliczenie faktur za nieuczciwego wspólnika. Na leki i terapię córki. Na to, żeby pojechać na grób rodziców... Kwoty nie były duże, ale łączyły się w kilkutysięczne sumy. Oprócz tego niektóre z pań go utrzymywały i ubierały. Pożyczały mu ubrania swoich dorosłych dzieci. Kupowały kosmetyki i papierosy. Te, z którymi pomieszkiwał, zapewniały mu też wikt i opierunek. Dopiero później zorientowały się, że wszystkie były też regularnie okradane. Magdzie "Tulipan" zabrał wszystkie złote precjoza. Lidce m.in. konsolę do gier jej dzieci. Ewa zorientowała się, że jej dziecko zbyt często gubi drogie zabawki...

- Miałam kartę kredytową, z której nie chciałam korzystać. Leżała w domu w nieotwartej kopercie. W innej kopercie był PIN. Byłam okropnie zasko-czona, kiedy dostałam wezwanie do zapłaty 4 tys. zł wypłaconych z karty - mówi Magda. - Zarządałam od Bartka wyjaśnień. Wtedy zaczęło się zastraszanie.

Horror

- Kiedy zaczęłam pytać i domagać się wyjaśnień, wymyślał kolejne zasłony dymne, czyli nowe nieszczęścia, które na niego spadały - opowiada Ewa. - Już w nie nie wierzyłam. Wtedy zaczął straszyć samobójstwem.

Przez ten etap przeszły wszystkie kobiety, z którymi #rozmawiałam. Każda próbowała uratować swojego ukochanego mężczyznę. A ten bombardował je setkami SMS-ów. Pisał, że już nie wróci, chociaż bardzo je kocha. Nie zapomni ich nawet po tamtej stronie. Ma już zgromadzone leki. Stoi na moście i patrzy w dół.

Do jednej z kobiet napisał list: "Jestem wewnętrznym zerem. Do tego wszystko, co mnie otacza, doprowadza mnie do wniosku, że nie mam po co żyć. (...) Nie zrobiłaś nic złego. To ja. Uwierz, że tak będzie lepiej, jeśli po prostu zniknę. (...) Moje życie, moja bajka właśnie się kończy (...) Boję się, że w krótkim czasie po prostu zrobię tą jedną głupią rzecz za dużo i to będzie mój koniec. Wolę umrzeć".

- To był po prostu ogromny psychologiczny horror i tortura. Żyłam w poczuciu, że przeze mnie zrobi sobie krzywdę. Jednocześnie wiedziałam, że to ja jestem ofiarą. Ciągle jednak przebijała się myśl, że go krzywdzę - mówi jedna z kobiet.

Mimo to, kiedy na jaw wychodziły kradzieże i manipulacje, "Tulipan" był wyrzucany z domu. Przysyłał wtedy nawet 200 SMS-ów dziennie. Wydzwaniał domofonem. Prosił o przebaczenie. Mówił, że się zmieni. Przestanie kłamać. Podkreślał, że kocha. Niektóre kobiety nie chciały mieć z nim już nic do czynienia i definitywnie zrywały znajomość. Inaczej postąpiła pani Lidka, która wielokrotnie wierzyła w te obiecanki i dawała "ostatnią szansę".

- Miałam jednak dosyć manipulacji i nie bardzo wierzyłam w obietnice. Zaczęłam go kontrolować. W kieszeniach znajdowałam kwity z lombardu. Potem okazało się, że zastawiał złoto skradzione innym kobietom. Przeglądałam jego telefon. Znajdowałam SMS-y od innych kobiet o treści np. "Kocham cię". Czasami logo-wał się na moim komputerze na portale randkowe. Zemdliło mnie, kiedy odkryłam, że flirtował z 60-letnią kobietą. Pisał, że jest piękna - opowiada Lidia. - Ze wszystkiego potrafił się jednak wytłumaczyć. Twierdził, że SMS-y przysyłała mu była dziewczyna, która groziła samobójstwem, gdyby ją zostawił. Ze starszą kobietą rozmawiał, bo jak wychodziłam do pracy, czuł się samotny i musiał się komuś zwierzyć z traumy.
Kobieta wysyłała na numer znaleziony w telefonie ukochanego SMS-y: "Kim pani jest dla Bartłomieja M.? Czy pani też coś ukradł?". Wiele z nich nigdy nie odpowiedziało. Inne odezwały się dopiero po tygodniach, kiedy same zorientowały się, że są oszukiwane i okłamywane.

- Jeden z SMS-ów wysłałam, gdy zniknął na trzy dni. Jestem pewna, że był wtedy u kobiety, do której napisałam, bo kiedy wrócił, zrobił mi awanturę - relacjonuje Lidia. - Powiedział, że napisałam do kobiety z drugiego końca Polski. Krzyczał, że ingeruję w jego życie. Był wściekły. Chyba go wtedy ta babka wyrzuciła.

Lidia opowiada, że próby jej wyjaśnienia tego, co dzieje się w rzeczywistości, sprawiły, że "Tulipan" zaczął ją nękać. Przesiadywał pod jej domem. Niepokoił domofonami już o 4 rano.

- Na portalu społecznościowym założył fikcyjny profil. Opublikował tam moje zdjęcie i informację, że nie oddałam mu pożyczonej większej kwoty pieniędzy - opowiada pani Lidia. - Zaproszenia z niego wysłał do wszystkich moich znajomych.

Kobieta jest pewna, że przez "Tulipana" straciła też pracę. Dowodów na to nie ma. Wie jednak, że rozmawiał z jej przełożonym, a potem została zwolniona. - Gdy wracałam do domu, siedział na ławce. Spytał: "Co się czuje, jak traci się wszystko przez najbliższego człowieka?" - opowiada.

"Tulipan" zgłosił także do opieki społecznej, że Lidia nie zajmuje się właściwie swoimi dziećmi. Do Centrum Profilaktyki Uzależnień napisał, że nadużywa alkoholu. Próbował się porozumieć z byłym partnerem kobiety, by ta straciła prawa wychowawcze.

- Robił wszystko, żeby mnie zgnębić. Potem przysyłał mi SMS-y: "Zabiję cię, suko", "Uważaj, gdzie wychodzisz", "Uważaj, żeby ci to małe gówno nie zniknęło spod bloku" - opowiada kobieta. - Bałam się o siebie i o swoje dzieci.

Kobieta zgłosiła sprawę do policji. Postępowanie zostało jednak umorzone "wobec braku znamion czynu zabronionego".
- Złożyłam zażalenie od tej decyzji. Sąd rozpatrzy je 17 lutego - mówi kobieta.

Jednocześnie przed Sądem Rejonowym Lublin-Zachód toczy się proces, w którym Bartłomiej M. odpowiada za kradzieże. Kolejną rozprawę zaplanowano na 10 marca.

Przed sądem zeznają cztery kobiety, które twierdzą, że zostały oszukane przez lubelsko - świdnickiego Kalibabkę. W rzeczywistości jest ich o wiele więcej. Niektóre nie chcą jednak zeznawać. Jedne wstydzą się. Inne od razu zorientowały się, że Bartłomiej M. jest oszustem i zerwały znajomość. Dlatego nie czują się pokrzywdzone.

- Ile was jest? - pytam.

- Dużo. Wiemy o kolejnych paniach. Było ich co najmniej drugie tyle. Na portalach znalazłam 10 lub 15 pań z samego tylko Lublina, z którymi próbował się spotykać - mówi Lidia. - Prywatnie znam ich więcej. Wiem, że próbował się nawet spotykać z dwiema koleżankami mojego syna - licealistkami.

- Dlaczego inne pokrzywdzone nie chcą zeznawać?

- Może się boją. Ja się boję. On jest zdolny do wszystkiego. Zniszczył życie moje i mojego synka - mówi Ewa.

- To nieobliczalny człowiek. Kiedy niedawno skręciłam nogę, nie wiem skąd się o tym dowiedział. Nie wiem skąd miał mój numer, bo po rozstaniu się z nim go zmieniłam. Mimo to wysłał mi SMS-a: "Dobrze ci tak" - mówi Magda. - On ciągle nas obserwuje.

Imiona kobiet oszukanych przez Bartłomieja M. zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski