Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Rodek: Przyciągnęliśmy do siebie młodych ludzi (WYWIAD)

paf
Wojciech Rodek
Wojciech Rodek archiwum
Przed dzisiejszym zakończeniem sezonu filharmonii rozmawiamy z jej dyrektorem artystycznym i dyrygentem Wojciechem Rodkiem

Jak ocenia Pan mijający sezon filharmonii. Jest Pan dyrektorem artystycznym i dyrygentem Orkiestry Filharmonii Lubelskiej, nie spodziewam się więc miażdżącej krytyki. A może się mylę?
Ocena tego sezonu to łatwa sprawa. On się bardzo udał. Miło mi słyszeć, z ust znawców tematu, że to najlepszy sezon w historii filharmonii. Można to mierzyć nazwiskami, choć niekoniecznie przekłada się to na osiągnięcia artystyczne. Ważne, że orkiestra poszła do przodu.

Kiedy zaczynał Pan pracę w Lublinie, przeprowadzałem z Panem wywiad. Powiedział Pan wtedy, że Orkiestra FL gra na średnim poziomie. Jak jest teraz?
Teraz trzeba mówić o poziomie normalnym. W porównaniu z Gdańskiem, Szczecinem, Poznaniem, Bydgoszczą, jesteśmy lepsi. Mamy świetny kwintet smyczkowy, dużo nowych muzyków na dętych instrumentach, bo mamy wysokie wymagania. Przez te trzy i pół roku, kiedy pracuję tutaj, sporo osób ważnych dla filharmonii odeszło, ale i zmieniło się jakieś trzy czwarte prowadzących sekcje. Zmienił się też sposób pracy orkiestry.

W sensie?
To nowoczesny, w pełni demokratyczny system, w którym prowadzący grupy wybierani są drogą głosowania, gremialnie, podczas przesłuchania w obecności niezależnej komisji i na czas określony, trzy lata. To oznacza, że nie jest już tak, że człowiek na jakimś stanowisku zostaje na nim do końca życia, przez zasiedzenie. Dzięki temu muzycy starają się i wiedzą, że na ich pozycji może znaleźć się ktoś lepszy. Inni zaś mają świadomość, że mogą awansować z ostatniego pulpitu. Dowodem na to, że było to oczekiwane jest, że na stanowisko prowadzącego zgłosiło się siedemnaście osób ze smyczków. Bardzo dużo.

A jak wygląda frekwencja? Macie nie najlepszy czas, jeśli chodzi o salę, do której się przeprowadziliście – na Uniwersytecie Medycznym. Ja tej sali nienawidzę za brzmienie.
To najlepsza sala dla orkiestry w Lublinie. Alternatywy, po prostu, nie było. Przeprowadzaliśmy tam testy akustyczne i nie było wyboru. Co do frekwencji: w stosunku do poprzedniego roku zwiększyła się o 30 procent.

Z czego to wynika? Kto chętniej przychodzi na koncerty?
Młodzi ludzie. To za sprawą programu „Filharmonia. Ostrożnie, wciąga!”, który prowadzimy z Instytutem Muzyki i Tańca. Młodzi ludzie mogą przychodzić do filharmonii za darmo, mogą uczestniczyć w próbie generalnej i decydować głosowaniem o repertuarze. Byliśmy pierwsi z tym programem, inne filharmonie dopiero do niego dołączają. To zawsze było moim marzeniem, by przyciągnąć do nas młodzież.

Jaki preferencje muzyczne mają młodzi ludzie?
Dziwne.

Ciekawe słowo.
W znaczeniu: bardzo tradycyjne. Myślałem, że będą odważniejsi.

Rzeczywiście dziwne. Kiedy się buntować, jeśli nie teraz.
No właśnie. Wydawało mi się zawsze, że nowa muzyka jest dla młodych ludzi.

Może nie znają nowej muzyki?
Dlatego staramy się wprowadzić do repertuaru więcej nowości. Nagraliśmy niedawno płytę-wizytówkę jubileuszowego sezonu, która wkrótce, w ciągu miesiąca, ujrzy światło dzienne.

Inną, niż „W cieniu maków czerwonych” z pieśniami patriotycznymi, którą wydaliście niedawno? Myślałem, że ta ma przyciągnąć rzesze młodzieży.
Inną, są tam nowe utwory kompozytorów związanych z Lublinem. Są tam dzieła Krzesimira Dębskiego, Mariusza Dubaja, Sławomir Czarnecki, Pawła Pietruszewskiego i Marcina Mirowskiego. W lubelskiej filharmonii w tym sezonie dbaliśmy o to, by niemal na każdym koncercie prezentować nowe utwory. I muszę powiedzieć, że szkoda, że inni nie idą w nasze ślady. Bo przecież nic to nie kosztuje, jest proste, a jest promocją dla młodych kompozytorów. To chyba wola dyrekcji, bo muzycy bardzo chętnie grają nowe utwory. Słuchacze też potrzebują eksperymentu. No a przecież wspomaganie młodych twórców to misja filharmonii i impuls dla rozwoju, rodzaj wyzwania. Wszyscy zyskują.

A jak się Wam współpracuje ze studentami lubelskiego Wydziału Artystycznego UMCS?
Słabo.

Nie zaskoczył mnie Pan, słyszę to od wielu innych osób.
Tak, ale sytuacja ze studentami jest podobna w innych polskich miastach. Nie chcą chodzić do filharmonii. To pewnie bierze się stąd, że uważają, iż gdzieś indziej dzieje się lepiej. Studenci z Warszawy wolą jeździć do Berlina, bo wydaje im się, że to, co z zewnątrz, jest ciekawsze. To samo zresztą mówią orkiestry: „my mamy najgorzej, gdzie indziej mają lepsze pensje i lepsze warunki”.

Mówmy też o przeprowadzce do CSK. Jak ocenia Pan nową salę filharmonii?
(długa pauza). No, niestety, w kwestii filharmonii, oprócz Sali, niewiele się zmieniło. Są nowe sufity, odmalowane pomieszczenia, ale prócz tego: te same schody, te same wejścia. Czy warto było czekać aż trzy lata i tułać się po innych salach? Nie sądzę. Można było przeznaczyć pieniądze na lepszy cel, niż wynajmowanie sala na potrzeby koncertów. Co do sali: estrada jest chyba nieco mniejsza, a miała być większa. Wyburzono balkony i dało to nieco przestrzeni, ale od strony organów jest jej mniej. De facto miejsca brakuje i być może potrzebne będzie dobudowanie przodu estrady. Akustycznie – trudno powiedzieć. Ale już teraz widać problem: sufit nie jest ruchomy, co jest dziś prawie standardem w nowoczesnych salach. Jego ruch powoduje zmianę akustyki, można ją dostosować do potrzeb koncertu, kameralnego, czy symfonicznego, przed koncertem. Tu mamy zaś sprawę załatwioną. Zobaczymy, jak wpłyną na akustykę fotele, których wciąż nie ma. Ceglane ściany? Mnie się to nie podoba, ale to moja opinia. Sala powinna mieć charakter odświętny, a te ściany nie są zrekonstruowane, są surowe, jak przed kilkoma dekadami – położone byle jak cegły. Za kilka tygodni zrobimy tam próbę z chórem i orkiestrą. Zagramy „IX Symfonię” Beethovena.

Ciekawy wybór, dobrze, że nie „Symfonia pieśni żałosnych”. A co z organami?
Ciężko powiedzieć. Nie wiem, w jakim są stanie. Odbył się przetarg na ich przechowanie, ale żałuję, że nie wybrano preferowanej przeze mnie koncepcji, by firma, która konstruowała organy zdemontowała je, przechowała i złożyła na powrót.

I w ten sposób organy nie odzyskałyby nigdy poprzedniego brzmienia.
Ale mogłyby grać lepiej. Przy rekonstrukcji firma przeprowadza strojenie, czyszczenie i mamy właściwie nowe organy. A jak przeżyły organy remont? Nie wiemy. Nie wiemy też, ile kosztować będzie przywrócenie ich do stanu świetności.

Już widzę minę marszałka, który dowiaduje się, że musi płacić za odbudowanie dźwięku organów.
Cóż, wartości niematerialnych nie sposób zmierzyć.

„Missa solemnis D-Dur” Beethovena, piątek, Collegium Maius
ul. Jaczewskiego 4, godz. 19.00, bilety 20-30 z
ł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski