Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pieskie jest życie miejskiego kota [REPORTAŻ]

Sylwia Hejno
Tatiana Kołodyńska
Tatiana Kołodyńska Małgorzata Genca
- Nie mogę powiedzieć moim kotom, że dziś nie zjedzą, bo nie mam - mówi Tatiana Kołodyńska. I choć legitymuje się oficjalnym, miejskim dokumentem, to nierzadko mieszkańcy wiedzą swoje.

Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę (…) Zwierzęta wolno żyjące stanowią dobro ogólnonarodowe i powinny mieć zapewnione warunki rozwoju i swobodnego bytu" - głosi Ustawa o ochronie zwierząt z 21 sierpnia 1997 roku.

Tatiana sama jest jak kot. Przemierza ulice jak kot, od bramy do bramy, ma cichy, koci chód i do perfekcji opanowała wkradanie się do ciemnych zakamarków, z dala od ludzkiego spojrzenia. Jak kot radzi sobie w nieciekawych sytuacjach i zawsze znajdzie sprytny sposób, by opornemu kocięciu zrobić zastrzyk albo podać do pyszczka tabletkę. Z wdziękiem ucieka szybko od tych, którzy krzyczą i wygrażają. A przecież jest piękną, wykształconą kobietą. Elegancką, z doktoratem i dobrą pracą na uczelni. Mogłaby robić milion innych rzeczy w wolnym czasie. Mogłaby, ale nie chce.

- Nie mogę powiedzieć moim kotom, że dziś nie zjedzą, bo jestem chora albo nie mam pieniędzy. Gdy nie mam, pożyczam, gdy się gorzej czuję, to przypominam sobie, że one czekają - mówi.

Tatiana Kołodyńska jest jedną ze stu trzynastu osób, które posiadają kartę Społecznego Opiekuna Kotów Wolno Żyjących. Pod opieką ma około trzydziestu pięciu kotów, które mieszkają w różnych punktach Śródmieścia. Przejęła je po poprzednim wieloletnim karmicielu Zdzisławie Klimie, który ze względu na zły stan zdrowia musiał ograniczyć swoją pomoc. Karmi je, buduje im budki na zimę z szafek i styropianowych pudeł, sterylizuje, żeby nie rozmnażać bezdomności i leczy - często z własnej kieszeni (miasto zapewnia pomoc w sterylizacji i dostarcza część potrzebnej karmy, jednak nie jest to ilość wystarczająca). Zaprzyjaźnione lecznice, które ją znają, wyrozumiale udzielają kredytów.

Obchód trwa cały wieczór. Wtedy koty, przez większość dnia niewidzialne, przychodzą pod bramy i śmietniki i czekają. Zimą, jeśli mają szczęście, chowają się do prowizorycznych budek, zamieszkują piwnice i pustostany. Inne kulą się pod jeszcze ciepłymi samochodami. Zima to najgorsza pora dla kota, który nie umie wskoczyć na kolana, a nie jest na tyle samodzielny, by przetrwać. Którego babka lub pradziadek po jednym wyjściu na wiosenny spacer z wygrzanego domu zostawili po sobie armię mruczących nieszczęść, które rozmnażały się dalej i dalej…

Katarzyna Drelich z Fundacji Felis poświęciła życie na zwierzęcą sprawę i wie, że nie choroby, nie mróz najtrudniej pokonać, ale ludzką świadomość. Od lat pomaga bezdomnym zwierzętom, także psom, wyłapuje ciężarne kotki, szuka domów stałych i tymczasowych wyrzutkom, które ktoś z dnia na dzień wystawił na bruk. Cała ta mrówcza praca idzie w łeb, bo ktoś wypuścił niewykastrowanego kota na spacer albo patrzy bezczynnie, jak rodzą się kolejne mioty. Niektórzy licząc, że można dzięki jej fundacji zaoszczędzić, biorą się na sposób i twierdzą, że oto złapali dzikiego kota i chcą go wysterylizować, a przynoszą własnego, domowego. Ona jednak doskonale umie je rozróżnić. Tłumaczy ludziom, że kot dziki i kot domowy to dwie różne istoty.

- Znam przypadki takie, gdy ktoś próbował udamawiać wolno żyjącego kota, zawsze się to źle kończyło. Zwierzę choruje, przeżywa stres i nie potrafi się przystosować do nowych warunków. Kot, który został wyrzucony, potrzebuje domu, taki, który się urodził i wychował na wolności, zwyczajnie sobie w nim nie radzi. Jedyna mądra pomoc dla takich zwierząt to sterylizować i karmić, w takiej kolejności - podkreśla.
Adam Natanek, wieloletni dyrektor lubelskiej filharmonii i współzałożyciel lubelskiego Animalsa, wysterylizował na swój koszt cały zastęp kotów. Pomaga finansowo zaznajomionym karmicielkom, starszym paniom, którym na społeczną działalność brakuje już emerytury. Pomaga zwierzętom, bo odkąd nie pracuje i ma więcej czasu, chce zostawić po sobie coś dobrego. - Mówi się, że człowiek widzi świat dopiero w drugim człowieku, ale ja wierzę, że i w zwierzęciu. Pamiętam różne zwierzęta, które były ze mną przez lata, potem umierały i wiem, że dla nich ten świat udało się zmienić. O jednym teraz marzę: żeby księża powiedzieli ludziom z ambon, że ten, kto krzywdzi zwierzęta, popełnia grzech - wyznaje.

"Ludziom by pani pomogła", "To proszę sobie zabierać te koty do domu", "Miejsce kotów jest na wsi, a nie w mieście". - Te same słowa padają bez końca. Argumenty, że dla ludzi działają noclegownie i społeczne kuchnie, że dzikie koty nie nadają się do domu i że to miasto jest ich domem, trafiają w próżnię. - Nie wydaje mi się możliwe, żeby wrażliwość działała wybiórczo. Jeśli potrafimy współodczuwać cierpienie, to nie ma to znaczenia, czy jest to cierpienie człowieka, czy zwierzęcia - uważa Tatiana Kołodyńska, która kiedyś, dawno temu, była przekonana, że wszyscy ludzie myślą podobnie.

Otrzymuje rozmaite pisma i skargi, co rusz ktoś się odgraża sądem lub policją. Ani oficjalna legitymacja, ani powoływanie się na wrażliwość go nie interesują. Wzniosłe słowa ustawy odbijają się głuchym echem od podwórek, na których stoją drogie samochody. Niektórzy mieszkańcy o kotach nie chcą słyszeć, bo nawet jeśli ich budki są dyskretnie schowane w rogu śmietnika, a miski są codziennie czyszczone, to sama kocia obecność zagraża wielkomiejskiej estetyce.

- Czasem po prostu nie rozumiem... Była bardzo ostra zima, minus dwadzieścia stopni w nocy. Postawiliśmy w tym miejscu, na samym końcu śmietnika, budkę na zimę, żeby zwierzęta mogły jakoś przetrwać. Administrator ją wyrzucił i wstawił w to miejsce dwa nieużywane kontenery - Tatiana Kołodyńska wskazuje na sporą przestrzeń, gdzie spokojnie mógłby się zmieścić cały koci apartamentowiec, a którą zajmują dwa puste śmietniki. - Na szczęście, dzięki dobroci pewnej pani, mamy do dyspozycji starą komórkę.

- Koty bytują w określonym środowisku, poruszają się w rewirach wśród zapachów i to jest ich naturalne terytorium. Nie da się ich przenieść na przykład z osiedla na osiedle, ani tym bardziej z osiedla na pole. Ale zresztą po co? W blokach czy kamienicach pełnią funkcję sanitarną i regulującą ekosystem. Tam, gdzie są koty, nie ma problemu gryzoni - dodaje Katarzyna Drelich.
Koty, łudząco podobne do tych, które pojawiają się w reklamach i na koszulkach (bo panuje swoista moda na zwierzęta, przynajmniej na ubraniach) przeszkadzają na podwórkach i w piwnicach, przeszkadzały również w walącym się pustostanie. Szczęśliwie, po pertraktacjach, udało się przebłagać właściciela, aby zostawił zwierzętom niewielkie wejście. Koty, które rozpanoszyły się w budynku, stają się niewidoczne po przyjściu intruzów. Gdyby nie budka i miseczki, niewiele wskazywałoby na ich obecność. Są czyste, jest w nich świeża karma i woda. Dzięki temu, że opiekunowie dostali klucz do bramy, mogą je codziennie zmieniać i na bieżąco dbać o porządek.

- Miejska legitymacja pokazuje ludziom, że działamy zgodnie z prawem, że nie jesteśmy wariatami, którzy się domagają nie wiadomo czego. W niektórych, trudnych przypadkach mediuje Wydział Ochrony Środowiska. Ale zdarza się, że niektórzy są tak oporni, że żadne środki nie działają - opowiada Tatiana Kołodyńska.

Kocie mruczenie przy karmieniu, nawet podrapane dłonie to nagroda, widoczny ślad, że udało się ocalić jakieś życie lub zdrowie. Nieuprzejmość, obelgi i przepędzanie to codzienność, z którą można żyć. Najgorsza jest bezradność. Można bez żalu wydać większość pensji na leczenie chorego zwierzęcia, ale ludzkiej bezduszności nie da się uleczyć. Światłe słowa ustawy przepadły w mroku ulicy Probostwo, skąd Tatiana niedawno odjechała w środku nocy taksówką, z konającym kotem na rękach. Zdarzało jej się odratować koty schorowane, niemal zamarznięte, śpiące w śniegu. Temu, celowo otrutemu, nie mogła już pomóc.

***
Opiekunowie kotów często wolą pozostać anonimowi, bo boją się szykan. Tymczasem "Program opieki nad zwierzętami bezdomnymi oraz zapobiegania bezdomności zwierząt na terenie miasta Lublin na 2015 rok", przyjęty 26 marca 2015, precyzuje jasno ich ważną społeczną rolę. We wprowadzeniu czytamy: "Koty wolno żyjące są elementem ekosystemu miejskiego. Ich obecność zapobiega rozprzestrzenianiu się gryzoni, dlatego nie należy ich wyłapywać lecz stwarzać warunki bytowania w miejscach ich dotychczasowego schronienia. Urząd Miasta Lublin będzie wspierał osoby społecznie opiekujące się tymi zwierzętami poprzez przyznanie karmy, w celu dokarmiania kotów. Realizacja zadań określonych w programie zmierza do ograniczenia liczby bezdomnych zwierząt i zapewni większe bezpieczeństwo i porządek na terenie gminy oraz zapewni właściwą opiekę nad zwierzętami, które jako istoty żyjące, zdolne do odczuwania cierpienia zasługują na poszanowanie, ochronę i opiekę". W dalszej części tego dokumentu społeczni opiekunowie są oficjalnie wymieni jako jedni z realizatorów miejskiego programu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski