Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Wodecki na swoje 65. urodziny nagrał wspaniałą płytę

Artur Borkowski
Zbigniew Wodecki jest ciągle w znakomitej formie!
Zbigniew Wodecki jest ciągle w znakomitej formie! Michał Murawski
Zbigniew Wodecki swoją pierwszą płytę wydał w 1976 roku. Przeszła bez echa. Teraz skrzypek i wokalista, wspólnie z zespołem Mitch & Mitch, nagrał debiut ponownie. Szykuje się polska płyta roku!

Zbigniew Wodecki with Mitch & Mitch Orchestra and Choir "1976: A Space Odyssey". Pan i odyseja kosmiczna?
Nie mam pojęcia. Chłopaki wymyślili to po swojemu. To jest inny target, że tak powiem. Oni mają swój język, swoje skojarzenia.

Kiedy zaczęła się Pana znajomość z Mitch & Mitch?
Kilka ładnych lat temu. Zrobiliśmy w studiu "Trójki" koncert lajfowy. I to było moje pierwsze spotkanie, po dwóch, trzech próbach, z chłopakami. Skład zespołu przez ten czas się zmieniał, ale trzon formacji zawsze był ten sam. Nie wiedziałem wtedy dokładnie, o co chodzi, ale wiedziałem, że to są fajni, zakręceni ludzie, którzy chcą koniecznie ze mną grać. Przekonałem się wówczas, co oni potrafią i na czym ta zabawa ma polegać.

Potem był Wasz wspólny występ na Off Festivalu w Katowicach w 2013 roku.
Tak, ale jeśli mogę, to jeszcze przez chwilę chciałbym zostać w "Trójce". Zagraliśmy trzy moje numery i zdałem sobie sprawę, że uczestniczę w show, którego w życiu nie widziałem. Prowadził Macio. I tyle mogę powiedzieć. Nie mogę zdradzić, na czym to wszystko polegało, ale nie wiedziałem, czy śnię, czy to się dzieje naprawdę. Wszyscy byliśmy w stanie euforyczno- -zabawowo-czaderskim.

W takim samym stanie są ci, którzy sięgnęli po Pana ostatnią płytę.
Dziękuję. Dziękuję za to, że potraficie się państwo bawić muzyką.

Oglądam DVD, które towarzyszy CD w wydawnictwie i przed finałowym nagraniem schodzicie wszyscy ze sceny i wychodzicie ze Studia im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie, gdzie "Odyseja..." była nagrywana. Gratuluję poczucia humoru! A jak to było 39 (!) lat temu, kiedy powstała płyta "Zbigniew Wodecki", którą dzisiaj Pan przypomina z Mitchami?
To było tak, że Wojtek Trzciński, którego poznałem w Piwnicy pod Baranami, kiedy jeszcze nie był Wojciechem Trzcińskim, a było to chyba w roku 1968, przyprowadził do Piwnicy dziewczynę, która bardzo ładnie śpiewała z gitarą. On sam, chłopiec z Warszawy, w okularach, kulturalny, muzykalny. I zakolegowaliśmy się. Poczuliśmy do siebie, że tak powiem, sympatię. W tej Piwnicy. Ja miałem 18 lat, już nie pamiętam, ale Wojtek był chyba w podobnym wieku. Pogadaliśmy sobie, było bardzo wesoło, jak to w tamtych czasach w Piwnicy. Piotruś (Piotr Skrzynecki - przyp. AB) dzwonił dzwoneczkami, Dymny Wiesiek jeszcze żył.

Ale wróćmy do Trzcińskiego, który po latach okazał się być prawdopodobnie jednym z dyrektorów Polskich Nagrań i namówił mnie na nagranie debiutanckiej płyty. Gdyby nie on, nie byłoby całego przedsięwzięcia. Ja wtedy powiedziałem: - Wojtek, ale ja nie mam tyle materiału. A on: - To ja ci coś napiszę i Kukulski i Piętowski. I wszyscy napisali i ja swoich kilka kawałków. Zaaranżowaliśmy sobie to wszystko, a były to czasy, kiedy nie było elektroniki. Trzeba było pisać ołóweczkiem na partyturze i jeszcze gumki myszki używać. A potem rzetelni, porządni, zawodowi muzycy przyszli do studia. I zrobiliśmy płytę, która bardzo nam się podobała, bo nie było żadnego dziadostwa, efekciarstwa.

Ale publiczności nie zdobyła.
Została, gdzieś tam na półce i tylko ja miałem świadomość, że mam swoją pierwszą płytę, z czego bardzo się cieszyłem.

I nagle po latach...
...dokładnie 39, materiał, który pasował wtedy Trzcińskiemu i mnie, broni się. To o czymś świadczy. Mnie się nie chce kombinować, o czym to świadczy, bo mam już za mało szarych komórek, które są zajęte zupełnie czymś innym. Natomiast strasznie się cieszę, że ludzie młodzi, w wieku moich dzieci, wzięli to na warsztat. Oni to polubili, nauczyli się tego wszystkiego na pamięć. Ja musiałem przypomnieć sobie teksty, formę piosenek, bo melodie pamiętałem. I jeszcze ważne było, żeby się przy tym wszystkim nie zbłaźnić z tymi fajnymi chłopakami.

Kiedy ruszycie w trasę?
Wiem, że jest parę koncertów w planie, ale istotą tego pomysłu, który przyniósł jakiś tam sukces, jest rzadkość występowania. W dzisiejszych czasach ludzie są z tego znani, że są znani. Mitch & Mitch to grupa artystów znana z tego, że jest nieznana. Nigdzie się nie pchają, nie ma z nimi wywiadów. Są tajni, a jednak wszyscy o nich wiedzą. Oczywiście ci, którzy interesują się muzyką. Porównuję ich cząsto do Franka Zappy, bo to najlepsze porównanie. To był facet zakręcony na punkcie muzyki, wybitnie uzdolniony, właśnie tak jak i Macio, i jego koledzy. I wiem, że gdyby oni wzięli nasze przedsięwzięcie do kalendarza koncertowego, to ono przestałoby być wyjątkowe. Z pewnością stałoby się zbyt komercyjne. Oni by sobie na to nie pozwolili, ja również. Niech to będzie święto.

Nie myślał Pan, żeby z Mitchami zagrać na przykład "Pszczółkę Maję", "Zacznij od Bacha" czy "Chałupy welcome to"?
Oni chcieli tamtą, dawną muzykę i to jest dzisiaj majstersztyk. To tak, jak by się dało do renowacji obraz Bruegla i on by zaświecił takim nowym kolorem.

Oczywiście mam swój repertuar, który wiem, że ludzie znają, lubią słuchać tych piosenek na koncertach. Bo jak słuchają "Chałup..." , "Bacha..." czy "Izoldy..." to przypominają im się czasy, kiedy byli o dwadzieścia lat młodsi. I to jest na tych koncertach sprawdzone.

Odmłodziły Pana piosenki sprzed lat: "Rzuć to wszystko co złe", "Panny mego dziadka" czy "Posłuchaj mnie spokojnie"?
Chyba nie. Mam 65 lat, z których kawał czasu spędziłem na scenie. Jestem bardzo zdziwiony, że przez tyle lat zapomniałem o tym, że muzyka to również zabawa. Człowiek przy stałym, dobrze znanym repertuarze wpada w rutynę. Kontak z Mitchami mnie odrutynizował. Jezus, jak ładnie powiedziałem.

Co u Pana jeszcze słychać?
Dużo! Ciągle gram swoje spotkania z publicznością. Z tego żyję. Zwracają się do mnie młode kapele hardrockowe, jak np. Exlibris. Nauczyłem się z nimi grać heavy metal na skrzypcach elektrycznych. To zupełnie inny rodzaj muzyki niż moja. Bardzo oryginalna i fajna. Jeszcze gramy "Nieszpory Ludźmierskie" i kilka innych rzeczy.

Poza tym jestem głównie skrzypkiem i muszę się cały czas utrzymać w formie, żeby nie dać plamy na scenie. Muszę po prostu ćwiczyć na instrumencie. To jest bardzo czasochłonne i męczące.

Ale nieźle się Pan trzyma!
W tym zawodzie w formie większość ludzi trzyma adrenalina. Skończymy grać, wysypiemy się jak popiół z popielniczki. Każdy koncert to stres przed publicznością, bo staramy się dobrze wypaść. I właśnie adrenalina powoduje, że mi jeszcze włosy nie wypadły i zęby.

Pańskie włosy są ozdobą okładki płyty, o której rozmawialiśmy!
Lepiej mnie już w tych czasach fotografować z tyłu.

Rozmowa nieautoryzowana


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową.
Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski