Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Joanna Lewicka, reżyserka teatralna: Skandalistki są wśród nas

Sylwia Hejno
Joanna Lewicka
Joanna Lewicka Małgorzata Genca
Joanna Lewicka, reżyserka teatralna młodego pokolenia, pracuje zarówno w polskich, jak i niemieckich teatrach. W swoich spektaklach dokonuje zarówno bardzo współczesnej adaptacji klasyki, jak i podejmuje tematy bieżące. W przyszłym roku jedzie z teatralną misją do Kambodży.

Jak to jest być jednoosobową, niezależną kompanią teatralną?
Pracowicie. Musisz pilnować każdego kabla, każdego światła, uczestniczyć przy montażu i demontażu, być koordynatorem, reżyserem, producentem, pijarowcem i sprzątaczką. O dziwo, okazało się, że doskonale odnajduję się w różnych organizacyjnych czynnościach, których nie znoszę, a wszystko działa jak powinno. Funkcjonowałam przy różnych instytucjach, ale tylko przez krótki okres. Na przykład w Lublinie pracowałam ze Sceną Prapremier InVitro i Centrum Kultury, z Chatką Żaka i z Zapalonymi. To były krótkie strzały, ale bardzo owocne, wydaje mi się, że dzięki temu, że nigdzie nie zabawiłam na stałe, udało mi się zachować pewną świeżość i dystans.

Nie tęsknisz, jak większość Polaków, za stabilizacją, za tymi wszystkimi składkami na ZUS?
Myślę, że poczucie stabilizacji trzeba mieć przede wszystkim wewnętrzne, człowiek musi ją sam w sobie stworzyć, bez względu na to, gdzie i z kim jest w danym momencie. Wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa to jest bardzo fajna i konstruktywna sprawa, człowiek nigdy nie jest bezdomny, bo wie, że dom ma w sobie. Będąc tutaj tęsknię za Niemcami, z kolei w Niemczech tęsknię za Polską, to bardzo dziwne uczucie, ale ono nieustannie pcha mnie do przodu.

Może to jakiś sposób na ukrócenie biurokracji w instytucjach kultury?
Nie lubię biurokracji. Jestem zresztą zwolenniczką krótkich umów, tego, żeby nie zatrudniać ludzi dożywotnio, czy to w teatrach, czy placówkach kulturalnych. Rutyna jest najgorsza. Zastanawiam się, co ma do powiedzenia człowiek, który przez kilkadziesiąt lat robi to samo i w tym samym miejscu, w świecie, który jest zmienny i stawia wciąż nowe pytania. W Niemieckich teatrach aktorzy są zatrudniani średnio na dwa lata, cały czas trwa rotacja, cały czas pojawiają się nowe twarze, młodzi mają szansę wypłynąć, czuć świeże powietrze. Oczywiście wciąż aktywne jest pokolenie' 68 ze swoim mistrzowskim podejściem do wielu spraw, ale ono powoli odchodzi. Trzeba się chyba pogodzić z tym, że przez ostatnie lata świat się nieodwracalnie zmienił, szybko się komunikujemy i szybko się przemieszczamy, toteż sądzę, że i kultura powinna być dynamiczna.

Realizując "Andromachę" Racine'a przywołałaś cytat Jacquesa Derridy, że "Przeżyje tylko to dzieło sztuki, które może liczyć na twórcze odczytanie". Chętnie sięgasz po klasyczny repertuar, żeby go na nowo interpretować.
Ogólnie niewiele czytam współczesnej dramaturgii, bardziej fascynują mnie dzieła, które są na tyle uniwersalne, że powracają niezależnie od epoki. Geniusze starożytnej Grecji, Szekspir czy Molier to przykłady autorów, których można czytać w coraz to nowszych kontekstach. Uwielbiam staranny język klasyki i głębię konfliktów, które targają ludźmi niezmiennie od czasów, w których żyją. Swoją drogą, Racine sam sięgnął po tekst starożytny i odczytał go we współczesny sobie sposób. Ja swoich tekstów nie piszę, uważam, że inni robią to znacznie lepiej. Sięgam natomiast czasem po kolaże, dopasowuję do siebie różne fragmenty i tworzę z nich pewną całość.

Punktem wyjścia dla "Vulvy" były "Skandalistki" Elizabeth Kerri Mahon, tylko, że o ile "Skandalistki" zmieniały losy świata, o tyle twoje bohaterki z trudem panują nad własnym życiem

Na początku chciałam opowiadać o kobietach wielkich, chciałam im się przyjrzeć z bliska i zobaczyć, jakie by były na co dzień. Wtedy zrozumiałam, że mogłyby się okazać całkiem zwyczajne, że te wielkie historyczne postacie były w życiu normalnymi kobietami, które się zmagały ze swoimi kobiecymi problemami. I pomyślałam, że tak naprawdę największą bohaterką jest ta przeciętna kobieta, która daje obraz społeczeństwa, w którym żyje i kształtuje historię dla swoich dzieci. Jestem przekonana, że "Skandalistki", o które upomniała się historia z pewnością znalazłyby się dzisiaj wśród nas.

Cztery kobiety poznajemy dzięki mężczyźnie, który każdą z nich potraktował z buta. To śmieszne i smutne zarazem.
Filozofia od zawsze zadaje pytanie czy jestem taki, jakim widzą mnie inni, czy też jestem indywiduum niezależnym od innych. W spektaklu przyjęłam perspektywę cudzych oczu, tego, jak mężczyzna patrzy na kobietę i jak ona się zmienia pod wpływem tego spojrzenia. Mężczyzna zarazem dyktuje widowni, jak ma patrzeć na cztery bohaterki, a kiedy on znika, to widzimy je w zupełnie innym świetle. Z drugiej strony, "Vulva" to taki specyficzny obszar, na którym potrafią zrozumieć się tylko kobiety, nawet pomimo bólu, czy nienawiści. To, że łączy je śmierć wspólnego, ukochanego mężczyzny to rzeczywiście i śmieszne i smutne, ale chyba takie śmieszno-smutne, jak życie, są moje spektakle.

Kiedy Asenefa - Ilona Zgiet pada na zwłoki ukochanego, jest to scena rozdzierająca. Także dzięki nagości. Czy ona chce go w ten sposób poczuć?
Chce być blisko, dać sobie tę możliwość pożegnania. Każda decyzja o nagości w teatrze jest na swój sposób ryzykowna i musi być uzasadniona. W tym wypadku nagie ciało oznacza "jestem blisko Ciebie, jestem bezbronna i nie mam nic do ukrycia". W tej scenie kobieta chce ostatni raz dotknąć mężczyzny, którego nigdy tak naprawdę nie miała dla siebie, odkłada na bok wszystko, co złe, aby chociaż jeszcze moment z nim blisko pobyć. To symbol bezgranicznej miłości. Dla mnie ta scena jest szalenie ważna, to ostatnia okazja, aby jeszcze ten jeden raz cieleśnie się spotkać.

Podtytuł spektaklu brzmi "Lublin jest kobietą". Jaka to kobieta, prowincjonalna dziewczyna, czy już wyzwolona Europejka?
Mam wrażenie, że w Lublinie wciąż funkcjonuje obraz kobiety, z którym w innych krajach rewolucja seksualna rozprawiła się w latach 60. Ta kobieta pielęgnuje wartości rodzinne, opiekuje się dziećmi i w ten sposób, czyli poprzez innych, realizuje swoje "ja". Z Lublina do Berlina jest około 600 kilometrów, co nie jest dużo, ale różnica światopoglądowa jest ogromna. Dla mnie ten wschodni wizerunek ciepłej, matczynej kobiety, która się poświęca, jest ważny i piękny, ponieważ w innych krajach on stopniowo zanika.

"Matka Polka teatralna" w DDK "Węglin" to spektakl z lubelskimi mamami w roli głównej, co pokazał?
To była praca, która polegała na motywowaniu ich, żeby coś nam, mnie i Kasi Tadeusz, opowiedziały. Zatem w pewien sposób one reżyserowały ten spektakl, my stawiałyśmy pytania, a po 9 miesiącach, wspólnym wysiłkiem, w końcu go urodziłyśmy. Mamy znalazły się w specyficznej sytuacji, w której to, co robią na co dzień musiały robić na wyścigi, żeby wygrać konkurs. W jednej ze scen wymyślały wynalazki, które miały im pomóc w realizacji różnych potrzeb. Ich monologi zdradziły potrzebę posiadania i wyrażenia własnego "ja" jako czegoś odrębnego od "ja-żona" i "ja-matka". To "ja" często się chowało przy różnych codziennych obowiązkach. Myślę mimo wszystko, że nasza Matka Polka nie jest tylko tą umęczoną życiem matroną, to kobieta dzisiejsza, ze swoimi potrzebami i tęsknotami.

W "Śnie nocy letniej" wystąpili osadzeni z Zakładu Karnego w Opolu Lubelskim. W jaki sposób udało ci się wkroczyć w ten bezwzględny, męski świat z tak subtelnymi tematami?
Zaczęłam jeździć tam od maja, premiera spektaklu odbyła się w październiku 2012r. Na początku tylko rozmawialiśmy. Obiecałam sobie, że nie zapytam nikogo, za co siedzi, bo chcę patrzeć na każdego możliwie bez uprzedzeń. Myślę, że oni to wyczuli i dlatego stopniowo się otwierali. Szekspir stał się być trampoliną do opowiadania o ich świecie, o pragnieniach i miłości. Wydawałoby się, że w miejscu, w którym siedzi zamkniętych siedmiuset facetów takie tematy nie istnieją, okazało się inaczej i to było naprawdę ciekawe doświadczenie. Udało się przenieść na scenę, to, co dzieje się w ich głowach, oddać jak pewne sprawy istnieją w świecie marzeń. Ostatnio przeżyłam wielkie zaskoczenie w zakładzie karnym pod Atenami, gdzie pojechaliśmy z Darkiem Jeżem prowadzić zajęcia. Okazało się, że chłopaki byli idealnie przygotowani do pracy teatralnej, pracy z ciałem i że mieli za sobą już dwie realizacje. To tym bardziej cenne, że oni nic z tego nie mają, bo w greckim systemie więziennictwa udział w spektaklu nie przekłada się na obniżenie kary.

Teatr zmienia świat?
Może zmienić sposób patrzenia na niego. W przyszłym roku jadę z moją własną misją pokojową do Kambodży. Będę miała za zadanie współpracować z organizacjami, które próbują sobie jakoś radzić z rzeczywistością po reżimie Czerwonych Khmerów. Pierwsza wizyta już za mną, niestety zobaczyłam rzeczy, po których płakałam w samolocie. Zrozumiałam m.in., z czego wynika prostytucja w tamtym rejonie.

Z czego?
Ośmio-, dziewięcioletnie dziewczynki są gwałcone, często przez swoich sąsiadów za siedemset dolarów. To zawrotna stawka, gdy dziennie żyje się za jednego. Ci mężczyźni wierzą, że dzięki temu będą wiecznie zdrowi, młodzi i przystojni. Zachodnie organizacje prowadzą zakłady opiekuńcze dla tych dziewczynek, których rodzina nie chce przyjąć z powrotem, a gdy dorosną czeka je już tylko jedna droga - albo zostają prostytutkami, albo nie przetrwają. Zastanawiam się, czy nie zrobić o tym spektaklu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski