Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Waszym zdaniem: Ser (sir) Bob Geldof jeszcze nie zjełczał (POLEMIKA)

Maciej Krawczyk
Bob Geldof w Lublinie
Bob Geldof w Lublinie Ewelina Lachowska
Przeczytawszy relację z elementami recenzji red. Franczaka z koncertu na stadionie Arena Lublin z jednym muszę się zgodzić. Cały marketing, czyli reklama i promocja w mediach były skandaliczną porażką, czego wynikiem była zawstydzająco niska frekwencja. Co do innych refleksji redaktora absolutnie nie mogę się zgodzić ze zdaniem, że Bob Geldof & The Boomtown Rats i Biohazard, mają tyle świeżości, co zeszłoroczny hamburger wyjęty spod kanapy.

Bob Geldof i Biohazard: Jak nie lubić niedziel (RECENZJA)

Należę do generacji 40-latków, czyli parafrazując klasyka do średnio młodszego pokolenia. Dopóki mamy 20, 30 czy 40 lat wydaje nam się, że wieczność przed nami, odmawiamy natomiast prawa do życia, także artystycznego „przebrzmiałym” gwiazdom po sześćdziesiątce. Najlepiej więc wykopać bardzo głęboki grób takim artystom jak Neil Young, Bob Dylan, Eric Clapton, Paul McCartney, Patti Smith, David Bowie, Iggy Pop, Rolling Stones itd., itd. ; tak głęboki, żeby żaden dźwięk nie miał prawa wydostać się na powierzchnię. Nie będę pisał o hardcore'owym Biohazardzie, który swoje apogeum miał w latach 90. ubiegłego wieku, ale jak pokazali podczas koncertu w Lublinie nadal prezentują rzetelny warsztat i dobry poziom (jedyny zarzut to słabsze nagłośnienie). Dodam tylko, że zespół miał w tamtym czasie istotny wpływ na tworzący się wówczas metalcore czy groove metal.

Bob Geldof i Biohazard na Arenie Lublin (ZDJĘCIA, WIDEO)

Jestem fanem rocka, a także bluesa i jazzu od ponad dwudziestu lat i bez fałszywej skromności mogę powiedzieć, że mam dosyć rozległą wiedzę na temat historii, rodzajów i mutacji rocka. Mając okazję obejrzeć i posłuchać Boba Geldofa i The Boomtown Rats (czyli, że ostatni fan z Lublina nie wyjechał w 1988 roku) nie zastanawiałem się ani chwili. Zanim odniosę się do samego koncertu, chciałbym w kilku zdaniach powiedzieć o londyńskiej scenie rockowej drugiej połowy lat 70. XX wieku, do której należał oczywiście także Geldof i jego formacja. Był to przede wszystkim okres eksplozji punk rocka i wywodzącej się z niego jakże różnorodnej tzw. nowej fali (new wave), łączącej punk z glam rockiem, funkiem, reggae, ska, awangardą, muzyką elektroniczną itd. (polecam tegoroczną publikację Krytyki Politycznej pt. "Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978-1984" autorstwa znanego brytyjskiego krytyka muzycznego Simona Reynoldsa).

Scenę new wave w dużym stopniu inspirowali David Bowie, Iggy Pop, Marc Bolan i jego T. Rex, Velvet Underground, zaś czołówkę nowej fali tworzyli, by wymienić tylko najważniejszych ojców założycieli: Blondie, Talking Heads, Television. Także sir Bob Geldof z Boomtown Rats współtworzył brytyjską nową falę.

Dla mnie występ Szczurów był sentymentalną i smakowitą podróżą w czasie. Geldof mimo „starczego” wieku zachował głos i werwę. Widząc tak nielicznie zgromadzoną publiczność, nie zlekceważył swoich fanów i nie odpuścił sobie. Nie należy też mylić zachowania się solisty z mizdrzeniem się i kokietowaniem słuchaczy; jest to charakterystyczny sceniczny glam rockowy anturaż, do którego świadomie nawiązywał. Nieprawdą jest także, że jedyny znany przebój Boomtown Rats to "I don't like mondays". Zespół wykonał również takie przeboje jak reggowy zaangażowany społeczno-politycznie "Banana republic" (odnoszący się do konfliktu religijnego w Irlandii Północnej ; piosenka w latach 80. XX wieku zawędrowała na 3 miejsce UK Singles Chart), "Like clockwork" czy "Someone looking at you". Grupa reaktywowała się w 2013 roku, po prawie trzydziestoletniej nieobecnosci. Nowoczesne aranżacje (elementy muzyki house, elektoniki, czy dubu) nadały stylowym glamrockowo-postpunkowym i popowym utworom świeżości.

Nietrafiony wydaje mi się także zarzut łączenia tak różnych muzycznych światów jak hardcore'owy Biohazard i nowofalowy The Boomtown Rats. Przełom XX i XXI wieku to przecież eklektyzm w sztuce, a zwłaszcza w muzyce. Różne gatunki rocka, popu, folku, jazzu, bluesa i muzyki poważnej mieszają się, tworząc trudne do zdefiniowania hybrydy, i to dobrze, ponieważ często wzbogacają i dają nową jakość (patrz np. nasz lubelski doskonały festiwal Inne Brzmienia).

Cechą właściwą młodości jest bezkompromisowość, jednak wszyscy kiedyś się zestarzejemy. Neil Young w utworze "Hey hey, my my" (album Rust never sleeps, 1979) składając hołd wokaliście Sex Pistols Johnny'emu Rottenowi śpiewał: It's better to burn out than to fade away (Lepiej jest spłonąć, niż wyblaknąć). Dziś mając prawie 70 lat Young nadal śpiewa i wciąż o coś mu chodzi, jego bunt ma już inny wymiar niż 35 lat temu i zaprzecza rockowemu hasłu: żyć krótko i mocno, umrzeć młodo. Podobnie jest z Bobem Geldofem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski