Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sportowa dola

Kazimierz Pawełek
Często słyszy się o sportowcach, którzy kończąc karierę mają trudności z przystosowaniem się do normalnego życia, bez fanfar, oklasków, a także codziennych dowodów sympatii kibiców. Wielu z nich przeżywa groźne stresy, wpada w depresję i szuka pocieszenia w alkoholu. Na szczęście zde-cydowana większość potrafi prawidłowo urządzić sobie pozasportowe życie. O jednym z nich piszę dzisiaj, przypominając jednocześnie jego sportowe dokonania.

Henryk Prażmo, pięściarz występujący w wadze ciężkiej, był dziesięciokrotnym mistrzem okręgu lubelskiego w boksie na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Stoczył 139 walk, z których większość wygrał. Przygodę z ringiem zakończył w 1969 roku, mając w swoim dorobku między innymi zwycięstwa z kadrowiczami: Denderysem, Gugniewiczem i Władysławem Komarem.

"Do boksu trafiłem przez przypadek - wspomina Henryk Prażmo, który mimo swoich 73 lat wygląda jakby dopiero zszedł z ringu, z wyjątkiem siwych włosów. Interesowałem się szybownictwem i skokami ze spadochronem, ale mój nauczyciel wychowania fizycznego uznał, że mam warunki do uprawiania boksu i polecił mnie Stanisławowi Zalewskiemu. Ten niemal natychmiast, bez treningu, zgłosił mnie do walki z Jackiem Bielskim, który był wtedy mistrzem okręgu juniorów. Zebrałem straszne baty. Dowiedziałem się także, że zwyczajowo nowicjusza wystawiano do walki z mistrzem, co jest surowym sprawdzianem, czy młody adept nadaje się do uprawiania pięściarstwa. Jak się nie zniechęci po wielkim laniu, to będzie z niego pożytek. Ja nie załamałem się i zacząłem ostro trenować, a pomagał mi w tym wielki znawca pięściarstwa, popularny Stasio Zalewski. Po pewnym czasie wystartowałem w mistrzostwach Polski zrzeszenia "Zryw", które wygrałem, rok później byłem wicemistrzem. W niedługim czasie nadarzyła się okazja do rewanżu z Jackiem Bielskim. Oddałem mu z nawiązką, wygrywając przez nokaut.

Jako senior walczyłem w barwach drugoligowej "Lublinianki". Byłem czystej wody amatorem. Za swoje walki nie otrzymałem nawet złotówki, a jedynie medale, szarfy i dyplomy. Utrzymywałem się, a także później moją rodzinę: żonę i trzech synów z pracy na kolei. Jestem z zawodu maszynistą parowozów i trakcji spalinowej. Tam nie było żadnych zwolnień na treningi, a nawet na zawody. Czasem prosto z trasy, po całonocnej jeździe, bez snu, wchodziłem na ring i potrafiłem wygrać swoją walkę. Bywało także, iż prosto z zawodów pędziłem na dyżur. Pewnego razu to nawet moją walkę w wadze ciężkiej, jako że musiałem bardzo się spieszyć, przełożono na początek zawodów. Walczyłem i ciągle myślałem, czy zdą-żę do pracy. Tak się tym zasugerowałem, że mój przeciwnik posłał mnie na deski. Przegrałem, ale do pracy zdążyłem na czas, bowiem walka była krótsza.

Na kolei pracowałem do emerytury, a że jest ona skromna, pracuję nadal jako ochroniarz. Cieszę się dobrym zdrowiem, więc wraz z żoną uprawiamy sporą działkę nad Zalewem Zemborzyckim, a do tego dochodzi jeszcze sad w Górach Świętokrzyskich, posag żony. Jestem zadowolony ze swojego życia i czuje się w pełni człowiekiem spełnionym. Być może mógłbym osiągnąć więcej w sporcie, gdybym miał lepsze warunki do treningu. Żal mi bardzo moich ringowych rywali, jako że prawie wszyscy nie żyją, nawet ci znacznie młodsi. Różnie układały się ich losy, czasem bardzo pokrętnie…"

Popularne hasło mówi, dodam od siebie, że w zdrowym ciele, zdrowy duch, ale w głowie, to różnie z tym zdrowym duchem bywa...


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski