Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O bólu. Rozmowa z dr. hab. n. med. Andrzejem Wolskim z SPSK 4

Artur Borkowski
Dr hab.  n. med.  Andrzej Wolski
Dr hab. n. med. Andrzej Wolski Małgorzata Genca
Z dr. hab. n. med. Andrzejem Wolskim, kierownikiem oddziału chirurgii naczyniowej Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 4 w Lublinie, wojewódzkim konsultantem w dziedzinie angiologii, rozmawia Artur Borkowski.

Co Pana boli?
Dystans między oczekiwaniami chorego, a możliwościami współczesnej medycyny. Typowa sytuacja, chory z bezobjawowym tętniakiem aorty brzusznej przychodzi do mnie i oczekuje wyleczenia. Jak mu powiedzieć etycznie, że w tej konkretnej syuacji nie jest to możliwe? Jak nie przestraszyć chorego śmiercią, tylko dać mu jakąś szansę? Nie chcę powiedzieć, że lekarz powinien być jak ksiądz, który daje nadzieję, ale na to właśnie chory czeka.

I mówi Pan: Nie zrobimy tej operacji, ponieważ pan może jej nie przeżyć?
Całe szczęście, że tak jest wyjątkowo, ale należy powiedzieć prawdę. Mówię, że chory nie nadaje się do operacji, bo współczesna wiedza nie pozwala na to, aby taki zabieg przeprowadzić skutecznie i bezpiecznie. Mówię o ryzyku operacji.

I?
Dramat dla chorego, co robić? Chory nie rozumie problemu. Jak to, XXI wiek, takie możliwości, doskonały ośrodek i co, nic? Chory pojechał do innego miasta, poszedł do innego szpitala i tam mu powiedzieli, że słabi są w tym Lublinie. I podjęli się tej operacji, i chory umarł na stole operacyjnym. Tak było w jednym przypadku, w drugim przypadku operacja się udała.

Wynika z tego, że za pierwszym razem pomylili się oni, a za drugim wy?
Nie, tu nie chodzi o pomyłkę. My mamy swoje doświadczenia, swoje możliwości. Oni mają inne doświadczenia, inne możliwości. Nie wiem, czy decydują ambicje, czy interpretacja wyników badań i oceny stanu chorego. Tu jest potrzebny konsensus, żeby lekarze mówili jednym głosem. W przeciwnym razie chory jest zdezorientowany i nie wie, której prawdy się trzymać, a przecież prawda jest tylko jedna. Czy nie lepiej rozmawiać z nim o szansie wyzdrowienia, a nie o pewności?

Wszystko można wyjaśnić w czasie rozmowy?
Podoba mi się ksiądz Mateusz z telewizyjnego serialu, który potrafi słuchać, a potem mówi. Bycie lekarzem to pasja, a nie tylko zawód. Powinniśmy się starać mieć czas dla pacjentów: słuchać i tłumaczyć.

Jak Pan reaguje na łzy chorego, który dowiaduje się, że Wolski nie jest mu już w stanie pomóc?
Mówimy o nietypowej, rzadkiej sytuacji, kiedy z powodów technicznych nie kwalifikujemy chorego do planowej operacji wewnątrznaczyniowej. Istnieje możliwość operacji klasycznej, otwartej ale ryzyko z powodu choroby serca jest ogromne. Spokojnie mówię: proszę pana, pana tętniak jest duży, może pęknąć. Nie są znane mechanizmy, które bezpośrednio wywołują jego pęknięcie. Wiemy, że nieleczone nadciśnienie tętnicze może doprowadzić w szybszym czasie do powiększenia się tego tętniaka i szybszego jego pęknięcia. W związku z tym, w pana interesie jest pójść do kardiologa, który ustawi panu prawidłowe ciśnienie. Szansa, że tętniak będzie się powiększał będzie wówczas mniejsza. Ale i tak za jakiś czas tętniak tak się powiększy, że będzie pękał. I tu są dwie możliwości: jeżeli pęknie natychmiast, to nie zdążą pana do nas przywieźć, jeżeli będzie, brzydkie słowo, podpękiwał, to wtedy pana zoperujemy metodą klasyczną, dając jedyną szansę na przeżycie.

I co chory na to?
Chory oczekuje pomocy. Na tym etapie dużo, a może wszystko zależy od lekarza. Zdarza się, że pyta mnie, a co by pan zrobił, gdyby to była pana matka? A ja mówię, że nie życzę sobie takich pytań, bo moja matka nie żyje. Podjąłem decyzję o niestosowaniu terapii uporczywej wobec mojej mamy i do dzisiaj mam wyrzuty sumienia, czy podjąłem słuszną decyzję.

Zawsze jest Pan taki twardy?
Twardnieję. Żądam od chorych szacunku. Ostatnio podczas wizyty powiedziałem choremu: oczekuję od pana jednego słowa. Jakiego? Na literę d. Na d? Dla ułatwienia podam panu drugą literę - z. A trzecia to - i. Dzień dobry? Nie - dziękuję. Aha, to dziękuję panu.

Zawsze trzeba powiedzieć choremu prawdę?
Zawsze.

Wzrusza się Pan, kiedy po operacji pacjent dziękuje Panu za życie?
Można tak to nazwać.

Ilu pacjenów umiera rocznie na Pana oddziale?
12-15 na tysiąc przyjętych. Każdy zgon analizujemy, czy można było zrobić coś więcej. Zastanawiamy się, po co w ogóle podejmowaliśmy się tej operacji. I to jest najtrudniejsze pytanie.

Śpi Pan po śmierci pacjenta?
Śpię, ale wcześniej rozmawiam z żoną. To jest bardzo ważna osoba w moim życiu. Nie oczekuję od niej rozwiązania problemu, tylko wysłuchania mnie.

Wierzy Pan w Boga?
Jestem lekarzem realistą. Gdybym prosił Boga o pomoc przy stole operacyjnym oznaczałoby to, że los chorego oddaję w czyjeś ręce.

Zdarza się, że w połowie operacji przestaje Pan wierzyć w jej powodzenie?
Zdarza się, ale zawsze ją kończę.

Jak Pan odreagowuje stres?
A zna pan jakiś dobry dowcip? Lubię się roześmiać. Lubię też chodzić boso po trawie. Nie palę papierosów, ale kieliszek czerwonego wina wypiję chętnie.

Jaki jest Pana największy sukces zawodowy?
Stworzenie profesjonalnego zespołu lekarskiego, który działa na zasadzie koleżeńskiej.

Łatwo było?
Nie było łatwo, ale lubię dochodzić do celu.

Podobno chciałby Pan przeistoczyć ten zespół w grupę lekarzy, pracujących w wielkim centrum medycznym?
Tak. Trafialiby do niego wyselekcjonowani chorzy, którzy byliby objęci opieką specjalistyczną z zakresu leczenia chorób naczyń, ale nie tylko kończyn dolnych, lecz również tętnic szyjnych, wieńcowych. Centrum podzielone byłoby na oddziały jeszcze bardziej specjalistycze.

Zazdrości Pan komuś czegoś?
Zazdroszczę jednemu profesorowi z Warszawy, który ma doskonałą salę hybrydową. To dzisiaj marzenie każdego chirurga naczyniowego. Przychodzi pan z jakimś problemem naczyniowym. Nie mamy czasu na zastanawianie się, bo objawy są burzliwe. Bierzemy pana na stół operacyjny, otwieramy tętnicę, wchodzimy cewnikami, podajemy kontrast i widzimy, że, o, tu jest choroba. I rozwiązujemy problem metodą wewnątrznaczyniową. Ale to nie koniec, widzimy również, że w innym miejscu jest możliwość operowania metodą otwartą. I stosujemy ją. Połączenie metody wewnątrznaczyniowej z otwartą nazywa się właśnie operacją hybrydową. Żeby ją przeprowadzić trzeba mieć specjalny stół, specjalne lampy, specjalne oprzyrządowanie. Wszystkie "naczyniówki" mają możliwości operacji hybrydowych, ale tamto oprzyrządowanie to bajka.

A konkretny sukces medyczny?
To właśnie operacja hybrydowa w naszym ośrodku. Powinienem na początku powiedzieć, że operacje wewnątrznaczyniowe wykonuje zespół pani profesor Małgorzaty Szczerbo-Trojanowskiej, kierownika Zakładu Radiologii Zabiegowej. Mamy możliwości przeprowadzania uzupełniających się zabiegów wewnątrznaczyniowych i otwartych. Niedawno podjęliśmy się heroicznej operacji. Tętniak aorty brzusznej z tzw. trudną szyją - czyli kłopoty techniczne dla części wewnątrznaczyniowej tej operacji i "twarde", wapienne tętnice, czyli trudności techniczne części otwartej operacji. Nie chcę powiedzieć, że ambicjonowaliśmy się, ale uznaliśmy "przypadek" za operacyjny.

I kogo to teraz obchodzi, że było trudno, jak oznaczyć skalę trudności, przecież udało się. To nawet do prasy się nie nadaje, przecież to standard, sukces jest wliczony w ryzyko zawodu.

Warto wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się za darmo: www.kurierlubelski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski