Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Chłopcy z Dziesiątej. Poznajcie ich historię

Marcin Jaszak
Aleksander Lipnicki, ojciec Jerzego, trzeci z prawej. Czasy Legionów
Aleksander Lipnicki, ojciec Jerzego, trzeci z prawej. Czasy Legionów
Aleksander służył w Legionach, a jego syn konsekwentnie kontynuował patriotyczne tradycje. Jerzy Lipnicki wspomina kolegów z Dziesiątej oraz słynną ucieczkę z obozu w Skrobowie.

Dwudziesty piąty lipca 1944 roku, rozbrojony przez żołnierzy radzieckich oddział AK porucznika "Romba" prowadzony jest z Osmolic do Lublina. Kiedy w odległości około stu metrów mijają las, ogień z broni maszynowej zmusza ich do ukrycia się w przydrożnych rowach. "Riebiata! Dawaj na Germańca! Wpieriod!" - pada rozkaz radzieckiego oficera. Po chwili partyzanci bez broni z głośnym "Hurra!" ruszają do ataku na las. Wśród nich jest "Lipa". Wszyscy partyzanci wychodzą z tej potyczki bez jednego zadraśnięcia. Co stało się z atakującymi? Za niecały rok "Lipa" po raz kolejny biegnie bez broni z kolegami w stronę lasu, tym razem ścigają ich kule wystrzeliwane przez radzieckich żołnierzy...

Chłopcy z DziesiątejAby dokończyć historię "samobójczej" ofensywy oddziału AK i późniejszej ucieczki, warto się cofnąć do września 1939 roku, kiedy to Jerzy Lipnicki, o późniejszym pseudonimie "Lipa", jako czternastoletni harcerz wstępuje do cywilnego oddziału obrony przeciwlotniczej i zostaje "Wilczurem". On i paru jego kolegów pełnią tam funkcje gońców. Wtedy nie wie jeszcze, że jego prababcia to niemiecka hrabina z rodu Hartwig von Haterlich, nie wie też, jak ważną rolę za parę lat odegra jego pochodzenie. Kiedy okupacyjna rzeczywistość lubelska się "normuje", Jerzy wraca do szkoły.

- W końcu uruchomiono naszą szkołę, Szkołę Budownictwa. To bardzo ułatwiało dalszą działalność. Spotkania w szkole, rozmowy, a wieczorami ruchome deski w płotach, przechodzenie z ogrodu do ogrodu i spotykanie się grup wtajemniczonych. Mieszkaliśmy w dzielnicy Dziesiąta i powoli utworzyliśmy tam grupę z przedwojennych harcerzy, w której prowadziliśmy samodzielne szkolenia i ćwiczenia wojskowe. Może to dziś śmieszne, ale dla Ryśka Marczaka, Jurka Kwiecińskiego, Zbyszka Matrasa, Kazia Domina, Tadzia Burkiewicza, tych pamiętam, ta "konspiracja" to było wszystko, co mieliśmy. Byliśmy z tego dumni - wspomina Lipnicki.

Pierwsze akcje, pierwsze akty odwagi.- Już na przełomie 1941 i 1942 roku, w okresie tworzenia obozu na Majdanku, zorganizowaliśmy akcję "Chleb". W pie-karni pana Marka Marczaka przy ulicy Świętochowskiego wypiekano też chleb dla obozu. Normalny dla obsługi SS, z trocinami dla więźniów. Codziennie po towar przyjeżdżały samochody z kilkoma więźniami i pilnującymi ich esesmanami. My, jako że znaliśmy trochę niemiecki ze szkoły, zagadywaliśmy Niemców, graliśmy nawet z nimi w piłkę, a w tym czasie reszta kolegów ładowała dziesiątki bochenków bez żadnego przeliczania, które były później rozprowadzane wśród więźniów.
Zanim chłopcy z Dziesiątej odczuli powagę sytuacji oraz prawdziwe zagroże-nie, zdążyli jeszcze wziąć udział w kilku akcjach. Jedne zaplanowane, inne spontaniczne, wynikające z potrzeby chwili i młodzieńczej fantazji. A ta właśnie okazała się zgubna dla jednego z niemieckich żołnierzy, który w wyniku spotkania z młodzieńcami wylądował w cuchnącej Czechówce.

- Wiadomo, byliśmy w grupie, a wtedy nikt nie myśli o zagrożeniu. Trzeba pokazać się przed kumplami. Wracaliśmy ze szkoły, a mieściła się wtedy przy końcu ulicy Lubartowskiej w pałacyku Hessa. Na mostku nad rzeczką Czechówką zatrzymał na esesman z przekonaniem o naszym żydowskim pochodzeniu. Spokojnie wytłumaczyliśmy kim jesteśmy, skąd wracamy i tak dalej. Ten nie odpuszczał. Krzyk, straszenie karabinem. Dostał w końcu silny cios w twarz. Ogłuszonego złapaliśmy i wrzuciliśmy do rzeczki, a śmierdziała wtedy niemiłosiernie, bo spływały nią wszystkie ścieki z okolicy.

Kiedy młody Lipnicki stawia pierwsze kroki w konspiracji, jego matka Janina dostaje od Niemców propozycję nie do odrzucenia. Ze względu na pochodzenie ma podpisać folkslistę. Rodzina będzie chroniona, a jej syn trafi do wojska. Nie zgadza się. Na razie bez konsekwencji. Syn dowiaduje się o tym dopiero po wojnie.

- Nie odmawiam babci patriotyzmu, ale podyktowane to było bardziej tym, że tata od razu zostałby zwerbowany do niemieckiego wojska - podejrzewa Krzysztof, syn Lipnickiego.

Niemiecka hrabina interweniujeJerzy niczego nieświadomy nadal działa w podziemiu. W końcu jednak młoda konspiracja zderzyła się z okupacyjną rzeczywistością. 10 października 1942 roku oddziały SS, policji niemieckiej i granatowej obstawiają silnym kordonem tak zwane "Działki", osiedle domków w dzielnicy Dziesiąta.

- Nie ze względu na nas. Tak znowu ważni dla Niemców nie byliśmy. Po prostu wielu mieszkańców dzielnicy należało do konspiracji. Prawdopodobnie było to wynikiem tego, że był to teren, gdzie duża część domów należała do byłych piłsudczyków. Więc naturalne było to, że ci nie- wzięci do wojska będą się organizowali w inny sposób. Tak samo było z naszą rodziną. Tata dostał od marszałka działkę i wybudował niewielki dom - tłumaczy Lipnicki.

Akcja kończy się po kilku godzinach. Część zatrzymanych zostaje wywieziona na roboty do Niemiec, reszta trafia do obozu na Majdanku. Lipnicki znajduje się w drugiej grupie. Wspomnień, jak w każdym takim przypadku, jest wiele. Ciasne, śmierdzące prycze, głód, psy, egzekucje.

- Można by opowiadać bez końca. Ileż takich wspomnień zostało spisanych czy sfilmowanych. Wiadomo, wszystko było okropne i przerażające. O jednym mówi się niewiele. Nie ma nic bardziej odrażającego i niszczącego duszę, jak obraz śmierci w dole kloacznym. Wygląd pola trzeciego, bo tam właśnie byłem, został zachowany do dziś. Różni się jednym od okresu, w którym tu przebywałem. Na polu trzecim, jak zresztą i na innych, na przeciwnym krańcu od wejścia, były wykopane doły z umieszczonymi na nich drewnianymi drągami. Na nich właśnie się siadało. Jedni mieli siłę, inni nie. Tracili równowagę i wpadali do wypełnionego fekaliami dołu. Wielu tam zostało. Życie toczyło się dalej, kolejni więźniowie przychodzili i siadali na drągach...

"Ucieknę przez płot albo kominem" - te słowa swojego syna przypomniała sobie Janina, kiedy próbowała na wszelkie sposoby wydostać go z obozu.
- Jednego sposobu jednak nie wykorzystała, choć byłby to najszybszy i najprostszy. Folkslista. Na szczęście jednak, bez jej wiedzy, interweniowała rodzina z Niemiec. Ojciec wyszedł z obozu, ale jak się później dowiedzieliśmy, była to transakcja wiązana - mówi Krzysztof Lipnicki.

Prawdopodobnie przedstawiciele rodziny Hartwig von Haterlich usłyszeli wtedy, że młody Lipnicki wyjdzie z obozu. W zamian jednak za to Aleksander, jego ojciec, zostanie aresztowany i rozstrzelany. "Umowa" została sfinalizowana w 1944 roku. Na razie jednak Jerzy wychodzi z obozu, aby kontynuować działania konspiracyjne, a w konsekwencji trafić do jednego z oddziałów AK.

- Najpierw musiał się mną zająć lekarz. Mimo krótkiego pobytu na Majdanku moje zdrowie było poważnie nadszarpnięte. Całe ciało pokryte miałem wrzodami. Dzięki pomocy doktora Lipeckiego, który kilka razy przetaczał mi krew, powoli wróciłem do zdrowia, a za chwilę wróciłem do kolegów. Pod koniec listopada 1944 roku zacząłem pracować w pobliskiej piekarni, którą prowadziło SS. Pracowało tam już kilku moich kolegów. Wśród nich Rysio Marczak i Edek Skibiński. Znów były akcje "Chleb", rozwieszanie plakatów na mieście, gazowanie kina siarkowodorem. Na wiosnę 1943 roku nasza grupa została włączona do Szarych Szeregów.

Smith & Wesson dla LipyUroczysta przysięga odbyła się w pomieszczeniach podstacji elektrycznej "Tatary" na peryferiach Lublina. Po paru miesiącach nowej działalności Lipnicki, dla zapewnienia rodzinie alibi, zgłasza się do Baudienstu, czyli tak zwanej Służby Bu- dowlanej. Powoływano tam osiemnastoletnich Polaków, których skoszarowano w wydzielonych obozach.

- Ubrani byliśmy w jednolite drelichy, a do pracy prowadziła nas obozowa starszyzna, uzbrojona w karabinki. Traktowanie junaków, bo tak nas nazywali, było niewiele lepsze od traktowania więźniów. Nie wytrzymałem, przeskoczyłem wieczorem przez płot, a że miałem jeszcze przepustkę z piekarni, to mogłem spokojnie poruszać się wieczorem po ulicach. Wróciłem do domu, porozmawiałem z ojcem. Udzielił mi kilka wskazówek i następnego dnia rano wyruszyłem w kierunku prawdopodobnego stacjonowania oddziału partyzanckiego. Trafiłem bez większych problemów i spotkałem tam Rysia Marczaka i jego tatę Marka, właściciela piekarni.

W taki sposób Janicki staje się członkiem kompanii szkolnej, ubezpieczanej przez oddział ppor. Aleksandra Sarkisowa ps. "Szaruga", którym dowodził ppor. "Romb" - Stanisław Głowala. W oddziale przyjmuje pseudonim "Lipa" i otrzymuje funkcję celowniczego karabinu maszynowego MG produkcji niemieckiej, popularnie nazywanego suką.

- Na osłodę dostałem broń osobistą, bębenkowiec "Smith & Wesson". Jak koledzy mi go zazdrościli!

Tu znów można by opowiedzieć całą historię partyzanckich walk i akcji, w których brał udział "Lipa". Przejdźmy jednak do momentu, kiedy dowiaduje się, że jego ojciec Aleksander został rozstrzelany na Zamku Lubelskim.

- Był początek lipca 1944 roku. Kwaterowaliśmy wtedy w rejonie Konopnicy, a ja zapragnąłem odwiedzić rodziców. Skłamałem i zameldowałem dowódcy, że mój ojciec został aresztowany przez gestapo i chcę pojechać do Lubina, aby w jakiś sposób mu pomóc. Zdałem broń, dostałem kontakt, gdzie mogę prosić o pomoc i przed południem wyruszyłem do Lublina. Okazało się, że moje kłamstwo jest prawdą. Pierwszy napotkany sąsiad przekazał mi informację. Kilka dni wcześniej tatę aresztowało gestapo. Wziąłem z domu pistolet Vis, osobistą broń ojca, którą ukrył w kominku i dumny z tej broni wróciłem do oddziału. Tata zginął kilka dni później, 22 lipca podczas ostatniego etapu likwidacji więzienia na Zamku - wspomina Lipnicki.
Kmicic wita SowietówW tym samym dniu oddział ppor. "Romba" zajmuje majątek w Osmolicach i rozpoczyna przygotowania do walki o Lublin. Za trzy dni odbywa się atak rozbrojonych partyzantów na uzbrojonego przeciwnika, kryjącego się w lesie. Na początek jednak oddział "Romba" przejmuje przybyły z Lublina kapitan "Jaksa", który na potrzeby akcji używa pseudonimu "Kmicic". Po kolejnej walce oddział zajmuje następną wioskę, prawdopodobnie Majdan Żabiowolski.

- Noc minęła spokojnie. Nad ranem 25 lipca posterunki dały znać, że na przed-polu widać jakieś ruchy. Nisko nad nami przeleciały radzieckie samoloty. Po analizie sytuacji dowództwo zdecydowało się wysłać delegację, kapitan "Kmicic" pojechał z woźnicą bryczką. Z przeciwnej strony wyjechała też delegacja, tyko że samochodem terenowym. W ten sposób doszło do spotkania z żołnierzami armii radzieckiej. Oddziały radzieckie przemieszczały się dalej. Uspokojeni rozłożyliśmy na podwórkach pałatki i zajęliśmy się czyszczeniem broni - opowiada Jerzy Lipnicki.

Spokój nie trwał długo. Do wsi wjechał oddział radziecki, polscy partyzanci zostali w jednej chwili rozbrojeni i zebrani na dużej polanie. Po jakimś czasie przyjechał oficer radziecki i rozpoczął rozmowy z "Kmicicem". W końcu radziecki generał zabrał głos.

- Wyjaśnił, dlaczego musiano nas rozbroić, może i rozumieliśmy, ale byliśmy tym oburzeni. Powiedział też, że zostaniemy odznaczeni, a za armią radziecką idzie Wojsko Polskie, do którego będziemy mogli wstąpić.

Po tym przemówieniu partyzanci, prowadzeni przez oficera radzieckiego, ruszyli w stronę Lublina.

- Jak my cierpieliśmy, że wracamy w taki upokarzający sposób. Ze łzami w oczach śpiewaliśmy partyzanckie piosenki. Kiedy mijaliśmy las, nagle otwarto do nas ogień. Oddział zaległ w rowach. Radziecki oficer wykrzyczał rozkaz - "Riebiata! Dawaj na Germańca! Wpieriod!" Konsternacja, popatrzyliśmy na dowódcę... ten po chwili powiedział, że to chyba jakaś prowokacja. Na komendę poderwaliśmy się i pobiegliśmy w stronę lasu. Co się okazało? Okazało się, że z lasu zaczęli wychodzić radzieccy żołnierze.

Kolega kolegą, a żyć trzeba10 września "Lipa" wstępuje jako ochotnik do wojska. Na razie nic nie wskazuje na to, że za kilka miesięcy znów będzie musiał biec w stronę lasu, tym jednak razem ratując swoje życie.

- Tata podzielił los wielu żołnierzy AK. W listopadzie 1944 roku odbywał służbę w Lublinie. Wtedy właśnie został, wraz z kilkoma kolegami, aresztowany przez NKWD i osadzony w obozie dla internowanych żołnierzy AK w Skrobowie koło Lubartowa. Jest jednym z niewielu żyjących świadków uczestniczących w słynnej ucieczce ze Skrobowa. Pięć lat temu, podczas uroczystości 65-lecia ucieczki i zlikwidowania obozu, przyjechało pięciu żołnierzy, dziś trudno powiedzieć, ile z tej garstki zostało - tłumaczy Krzysztof Lipnicki.

Słynna ucieczka miała miejsce 27 marca 1945 roku. Przy ostrzale z broni maszynowej uciekinierzy sforsowali bramę główną i pobiegli tyralierą przez pole w kierunku Lasów Kozłowieckich. Czterdziestu ośmiu więźniom udało się uciec.

- Byłem wśród nich. Była niedziela i kiedy wszystko to ruszyło, zaczęliśmy uciekać prosto na bramę. Biegliśmy na śmierć. Ruski kapitan zaczął strzelać z wieżyczki. Może nie powinienem się przyznawać, ale w pewnym momencie mój kolega został trafiony kulą w okolice kolana. Padł. Zatrzymałem się na moment i powiedziałem, że nie uda mi się mu pomóc. Uciekałem dalej. I co się stało? On zerwał się na równe nogi i wcześniej ode mnie dobiegł do lasu! Po ucieczce ukrywaliśmy się aż do jesieni 1945 roku.

Tak kończy się historia "Lipy" i jego dwóch biegów w stronę lasu. Smaku całej historii dodaje fakt, że zachował dokumenty świadczące o jego pobycie w obozie na Majdanku.

- Tata zdecydował się je przekazać i od-wiedzić obóz dopiero trzy lata temu. Pracownicy byli ogromnie zdziwieni, że nigdy nie wystąpił o odszkodowanie, choć miał takie dowody. Zawsze powtarza, że nic od nich nie chce - mówi Krzysztof Lipnicki.

***
Podziel się wspomnieniem i zostań bohaterem "Sag Lubelszczyzny". Jeśli chcesz nam opowiedzieć swoją historię, napisz: [email protected] lub wyślij list (koniecznie z imieniem, nazwiskiem i numerem telefonu) na adres: Marcin Jaszak, Kurier Lubelski, Krakowskie Przedmieście 10/1, 20-002 Lublin

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski