Przyszliśmy bez pieniędzy

"Nową ekipę rektorską charakteryzuje arogancja i brak kompetencji, rządzi urządzając seanse nienawiści" - tak Andrzej Peciak, dyrektor Wydawnictwa UMCS, ocenił w rozmowie z Gazetą Wyborczą aktualną sytuację na uczelni. Podkreśla także, że na uniwersytecie panuje powszechny strach. Co się dzieje na UMCS?

Zostałem wybrany, by wyciągnąć uczelnię z zapaści finansowej. Jednym z elementów programu naprawczego są niestety czasami zwolnienia. I tak w ramach naprawy struktury stanowisko dyrektora ds. informatyzacji zostało przemianowane na pełnomocnika rektora. Rozwiązaliśmy też poligrafię, trzy osoby odeszły na emeryturę, a pozostali zostali przeniesieni do innych działów. Jeśli jeszcze dojdzie do jakichś ruchów kadrowych, to tylko w stosunku do takich osób, które z różnych powodów zasługują na zwolnienia.

Co ma Pan na myśli?
Będą najprawdopodobniej zwolnienia pięciu kolejnych osób, ale chodzi o pracowników, do których mamy konkretne zarzuty.

Co Pan im zarzuca?

To, że przetargi wygrywali ci, których oferty wcale nie były konkurencyjne. Poza tym brak transparentności finansów. Przykłady? Wynajęto maszt na rektoracie za 1 tys. zł, a potem dzierżawca go podnajął, ale już za 15 tys. zł.

Czy rzeczywiście trzeba sięgać nawet po takie środki oszczędności jak np. wyłączanie ogrzewania w przerwie międzyświątecznej?
Dlaczego mamy udawać, że będziemy w Wigilię pracować? Przecież szkoły, banki zamykają wtedy swoje drzwi. Możemy zrobić to samo.

Wcześniej szastano pieniędzmi?

Przymykano oczy na pewne sprawy. Od 1993 roku, kiedy sięgają początki długów UMCS, straciliśmy już 100 mln zł. Tak można było pociągnąć jeszcze rok, może dwa, nie dłużej.

A co byłoby potem?

Likwidacja uniwersytetu.

Więcej w papierowym wydaniu Kuriera Lubelskiego.