Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cezary Domański z UMCS: Rozwój nauki powinien opierać się na prawdzie

Artur Borkowski
Profesor Cezary Domański. W tle artykuł o nim wydrukowany przez "The Washington Post"
Profesor Cezary Domański. W tle artykuł o nim wydrukowany przez "The Washington Post" Jacek Babicz
Z dr. hab. Cezarym Domańskim, prof. nadzwyczajnym UMCS, kierownikiem Zakładu Psychologii Ogólnej, który napisał artykuł cytowany przez "The Washington Post", rozmawia Artur Borkowski.

Jest Pan historykiem psychologii.
Moje zainteresowania mają podłoże rodzinne. Ojciec był historykiem sztuki. Wychowywałem się w atmosferze przesiąkniętej przeszłością, głównie w kontekście XIX-wiecznej sztuki. Zdaję sobie sprawę, że badanie przeszłości nie do końca cieszy się dzisiaj popularnością, gdyż, jak twierdzą moi oponenci, ogranicza twórcze możliwości rozwoju nauki. Ale ja uważam, zresztą jest to nie tylko moje zdanie, że wręcz przeciwnie "grzebanie" w historii pokazuje ludzi, bez których rozwój nauki byłby po prostu niemożliwy.

Czy w Polsce historyków psychologii jest wielu?Można by ich policzyć na palcach jednej, maksimum dwóch rąk. Ci, którzy decydują się być psychologami chcą być w kontakcie z żywymi ludźmi. Rozmawiać z nimi, nieść im pomoc. Natomiast historyk nauki, historyk psychologii nie ma możliwości dialogu ze swoim bohaterem. Może tylko badać dokumenty, czytać stare prace.

Co jest w tym takiego fascynującego?
Interesują mnie ludzie, których działania składają się na historię nauki. Dlaczego jednym się udało i są do dzisiaj pamiętani, a o istnieniu innych nikt nawet nie wie, chociaż też coś ciekawego zrobili. Jakie mechanizmy rządzą tym, że pewne odkrycia stają się znane, a inne nie? Przecież za każdą pracą naukową kryje się konkretny człowiek. Stawiam tego typu pytania, bo jest wiele kwestii w historii nauki, które do dzisiaj nie zostały w sposób zadowalający wyjaśnione.

Choćby kwestia tajemniczego pacjenta Louisa Leborgne'a, którego przypadek z XIX wieku pomógł w dokonaniu kroku milowego w badaniach neurologicznych, a którego Pan przedstawia w swoim artykule.
Z Leborgne spotkałem się na studiach. Była to kilkakrotnie omawiana historia człowieka, u którego uszkodzenie mózgu wywołało specyficzne zaburzenia. Moi nauczyciele nie potrafili jednak nic więcej opowiedzieć o tym człowieku niż można było przeczytać w standardowym podręczniku historii medycyny. Niedawno wpadł mi w ręce artykuł, zamieszczony w znanym piśmie "Cortex", opublikowany z okazji 150 rocznicy opisania przypadku Leborgne'a przez jego lekarza, słynnego neurologa Paula Brokę. Przeczytałem go i stwierdziłem, że od czasu moich studiów nic się w wiedzy na ten temat nie zmieniło. Więc zadałem sobie pytanie: czy przez tych ponad dwadzieścia lat nikogo nie zainteresowało choćby to, jak ten człowiek miał na imię? Zacząłem szukać tego imienia w internecie. Nie znalazłem. Zacząłem wertować stare francuskie gazety. Nie znalazłem. Zdumiało mnie bardzo przedmiotowe potraktowanie pacjenta. Dla Broki było bardzo ważne, żeby napisać, jakie zmiany znalazł w jego mózgu, czym się charakteryzowały te zaburzenia, ale w ogóle go nie zainteresowało, kim naprawdę był ten człowiek. Nie podał jego imienia, nie napisał skąd pochodził, kiedy się urodził, nie napomknął słowem o jego rodzinie. Poznaliśmy tylko jego nazwisko i przezwisko "Tan". Nic poza tym.

Zacząłem przeszukiwać materiały archiwalne, które są dostępne on line. Nikt tego przede mną chyba nie robił, bo w innym przypadku prawdopodobnie podzieliłby się z innymi tą informacją. Okazało się, że kluczem do rozwiązania sprawy był akt zgonu Leborgne'a. Jeśli ktoś chciałby do niego dotrzeć, musiałby napisać do merostwa Le Kremlin-Bicétre i wówczas dowiedziałby się, że powstało ono dopiero w 1896 r. i nie ma w nim starszych ksiąg stanu cywilnego. I to być może był pierwszy hamulec, bo trzeba było zadać sobie trud i zastanowić się, gdzie w takim razie został spisany akt zgonu. Ale nawet znalezienie tego aktu, pełna identyfikacja chorego, którego przypadek dowiódł, że uszkodzenie konkretnej części mózgu powoduje specyficzne zaburzenia mowy, nie wystarczyła mi, żeby napisać ten artykuł. Bo co mógłbym w nim powiedzieć czytelnikowi? Że miał takie, a takie imiona, że pochodził z miejscowości Moret? I nic więcej, bo w akcie zgonu nic więcej nie było. Trzeba więc było sięgnąć do aktu urodzenia Leborgne'a, zobaczyć kim byli jego rodzice, dowiedzieć się czegoś o jego rodzeństwie. Zrobiłem to. A potem spędziłem kolejne, długie godziny przed komputerem na przebijaniu się przez XVIII- i XIX-wieczne dokumenty. Czytałem jeden wyraz przez pięć minut, a potem w nocy zastanawiałem się czy dobrze go "rozszyfrowałem".

O czym jest Pana artykuł, który ukazał się w pierwszym, tegorocznym numerze prestiżowego kwartalnika "Journal of the History of the Neurosciences", wydawanego przez Międzynarodowe Towarzystwo Historii Neuronauk?
O tym, że Louis Victor Leborgne urodził się w 1809 roku w miasteczku Moret. Dygresja: po wielu dekadach okazało się, że chętnie przebywali tam impresjoniści. Jeden z włoskich popularyzatorów nauki, który napisał o moim artykule, zrobił wspaniałą rzecz. Zilustrował tekst obrazem z motywem Moret. A żeby było jeszcze ciekawiej, ilustracja przedstawia młyn. To dla mnie ważne z tego powodu, że postawiłem hipotezę, choć jest ona bardzo ryzykowna, iż słowo, które powtarzał pacjent, a przypomnę, że brzmiało ono "tan", to fragment francuskiego określenia - Moulin a tan - młyn garbarski. Sądzę, że Louis Leborgne pochodził z okolicy, gdzie było mnóstwo tych młynów, więc później często używał słowa "tan".

Uważam, że "grzebanie" w historii pokazuje ludzi, bez których rozwój nauki byłby po prostu niemożliwy

Więc piszę, że Leborgne był synem nauczyciela, wnukiem robotnika i kościelnego, że pochodził z wielodzietnej rodziny, że w wieku 11 lat stracił matkę. Jego ojciec przeniósł się z Moret w okolice Paryża. Louis Victor pracował jako odlewnik. Od dzieciństwa był chory na epilepsję i w pewnym momencie przytrafiła mu się choroba, która najpierw odebrała mu mowę, a potem trafił przez nią do szpitala. Po dziesięciu latach doznał paraliżu prawej strony ciała i kolejne lata spędził przykuty do łóżka. Przez ostatnie tygodnie życia cierpiał na zakażenie. W takim stanie trafił na oddział, w którym spotkał Brokę.
I jeszcze jeden wątek. W literaturze spotyka się określenie, że Leborgne był pacjentem syfilitycznym, że kiła miała bezpośredni wpływ na stan jego zdrowia. Nie znalazłem nigdzie potwierdzenia tego przypuszczenia. Nawet w zapiskach jego lekarza. Prawdopodobnie źródłem uszkodzenia mózgu było coś innego.

Piszę też o tym, że Broca, który opisał jego przypadek, nazwał chorobę Leborgne'a afemią. Ta nazwa nie przyjęła się w nauce. Mówi się dzisiaj, że to jest afazja. Nie afemia, bo afemia to w mowie Homera - niesława.

Po co Pan napisał ten artykuł?
Chciałem opowiedzieć historię człowieka, którego tragedia jest dzisiaj źródłem wiedzy dla lekarzy i psychologów. Dotąd interesowała nas wyłącznie jego choroba i budowa anatomiczna mózgu, który jest zresztą pokazywany w jednym z paryskich muzeów.

Jest wiele pytań, które stawia mój artykuł. Tak naprawdę nie wiemy nic o dzieciństwie Louisa Leborgne'a. Nie wiemy, kiedy zachorował, na czym dokładnie polegało jego zajęcie, a było na pewno ciężkie, bo pracował jako odlewnik nad kadziami i jest taka hipoteza, że uszkodzenia jego mózgu było spowodowane właśnie złymi warunkami pracy.

A potem mamy okres wielu lat, gdy ten człowiek jest wyłączony z jakiejkolwiek działalności społecznej: nie potrafi się porozumiewać, jest zamknięty w szpitalu. Co to za życie? To jest smutne życie. Powiem więcej - to jest bardzo tragiczny życiorys.

Po moim artykule na amerykańskich portalach internetowych pojawiły się różne komentarze. Jeden z nich był taki: pan Leborgne byłby zdziwiony, gdyby wiedział, że będzie się o nim mówiło w XXI wieku. A ktoś do tego dopisał: tak, ale nic by nie powiedział…

"The Washington Post" pisze, że dokonał Pan odkrycia, kim tak naprawdę był pierwszy pacjent afatyczny.
Po prostu uważam, że nauka, jej rozwój, powinny opierać się na prawdzie, szacunku do historii. A ponadto trzeba mieć taki ogląd historii psychologii, żeby wiedzieć, w którym miejscu można jeszcze czegoś interesujacego poszukać.

Rozmawiał Artur Borkowski

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.kurierlubelski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Cezary Domański z UMCS: Rozwój nauki powinien opierać się na prawdzie - Kurier Lubelski

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski