Tłum ludzi na pogrzebie i słowa: To był dobry człowiek. To taka niepotrzebna śmierć. We wtorek rodzina i przyjaciele pożegnali Grzegorza S., który zginął w czwartek wieczorem trafiony zrzuconą z wiaduktu bryłą zmrożonego śniegu i lodu.
O tym wypadku mówiły wszystkie ogólnopolskie media. W czwartek, 21 lutego, na ciężarową chłodnię, za kierownicą której siedział lublinianin, spadła 17-kilogramowa bryła lodu. Do wypadku doszło na autostradzie A-4 w okolicy Biadolin Radłowskich (pow. tarnowski) w chwili, gdy ciężarowy MAN wjeżdżał pod wiadukt. Zmarzlina przebiła przednią szybę i uderzyła kierowcę, który stracił panowanie nad samochodem. Pozbawione kontroli auto bokiem uderzyło w bariery energochłonne. Ciężko ranny mężczyzna zdołał jeszcze o własnych siłach wyjść z kabiny. Potem osunął się na ziemię. Mimo prowadzonej przez ponad godzinę akcji reanimacyjnej nie udało się go uratować.
Sekcja zwłok wykazała, że Grzegorz S. zmarł wskutek wielonarządowych obrażeń klatki piersiowej i brzucha. Miał złamane żebra i uszkodzone organy wewnętrzne.
Mundurowi, którzy pojawili się na miejscu zdarzenia, szybko nabrali pewności, że to nie był wypadek, że lód ktoś zrzucił z wiaduktu. Rozpoczęło się poszukiwanie sprawców. Pies tropiący zaprowadził policjantów do domu jedne-go z nich. Później zatrzymano dwóch kolejnych. Wszyscy to mieszkańcy powiatu brzeskiego: dwaj 16-latkowie Artur M. i Bartłomiej H. oraz ich 17-letni kolega, Grzegorz Ś. Młodsi wchodzili już wcześniej w konflikt z prawem. Jeden z nich przebywał tego dnia na przepustce z ośrodka wychowawczego.
- Zatrzymani nie zaprzeczają, że byli na wiadukcie - mówi Elżbieta Potoczek-Bara, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Tarnowie. - W wyjaśnieniach każdy przedstawił jednak własną wersję wydarzeń. W ocenie prokuratora działali z zamiarem ewentualnym pozbawienia życia osób znajdujących się w samochodzie.
Nastolatki usłyszały już zarzut zabójstwa. Grozi im kara od 8 do 25 lat więzienia.
We wtorek o godz. 9 na cmentarzu przy ul. Lipowej zmarłego żegnały tłumy przyjaciół. - To był bardzo dobry człowiek - podkreślał pan Artur, sąsiad z ul. Głowackiego w Lublinie, gdzie Grzegorz S. razem z żoną prowadził od ponad 20 lat firmę transportową. - Świet-ny sąsiad. Nigdy się nie kłóciliśmy. Zawsze można było na niego liczyć.
- Pogodny, uśmiechnięty, gotowy służyć pomocą - wylicza jedna z sąsiadek. - Był tu przez nas wszystkich bardzo lubiany. Dlatego tak wiele osób przyszło go pożegnać. Wciąż nie możemy się pogodzić z jego śmiercią. To była taka niepotrzebna śmierć.
Lubelskiego przedsiębiorcę żegnali także mieszkańcy Niedrzwicy Dużej, z której pochodził.
- To wspaniała rodzina: bardzo zaangażowana w życie naszej społeczności i parafii - mówi proszący o anonimowość mieszkaniec tej miejscowości. - Jego rodzice to nauczyciele. Nie rozumiem, dlaczego spotkała ich tak ogromna tragedia. Ta rodzina zupełnie sobie na to nie zasłużyła.
Grzegorz S. zostawił żonę i dwoje dorosłych dzieci.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?