Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szydło: W młodości nie myślałam o polityce. Marzyłam, żeby zostać astronautką

Redakcja
Beata Szydło: Jeśli się wchodzi do polityki to trzeba stawiać sobie cele coraz wyższe. Potem je realizować. Po prostu... taka robota
Beata Szydło: Jeśli się wchodzi do polityki to trzeba stawiać sobie cele coraz wyższe. Potem je realizować. Po prostu... taka robota fot. Krzysztof Kapica
Jako 12-latka wjechała do rowu na motorowerze marki Komar. Męża poznała podczas meczu piłkarskiego, w którym strzeliła bramkę. W świat wielkiej polityki weszła w 2005 roku. Początkowo miała startować z listy… PO. Z Beatą Szydło, kandydatką PiS na premiera - rozmawia Dawid Serafin.

Nie tęskni Pani za czasem, kiedy wszystko było prostsze. Kiedy nie była Pani jeszcze kandydatką na premiera?
Praca posła jest specyficzna, więc tego spokoju aż tak dużo nie było. Teraz doszła jeszcze ta... popularność. Z jednej strony to cieszy. Choć powiem, nie bardzo się w tym byciu ,,sławną” odnajduję.

To po co Pani to premierowanie?
Jeśli się wchodzi do polityki, to trzeba sobie stawać cele i je realizować. Można by rzec... taka robota.

W młodości marzyła Pani o robocie premiera?
Nie! Miałam zupełnie inny pomysł.

To kim chciała być młoda Beata?
Astronautką. Miałam sporo rysunków związanych z kosmosem. Własnoręcznie je rysowałam.

Stąd już prowadzi prosta droga do zbudowania własnego pojazdu kosmicznego. Powstał?
Nie. Najszybszy pojazd, jaki prowadziłam, to był samochód osobowy... chyba że liczyć jeszcze ten motorower od taty. W dzieciństwie miałam taką przygodę. Mój tata jeździł motorowerem... tylko ja nie wiem, czy takie rzeczy nadają się do pisania.

Spokojnie. To będzie tajemnica między Panią, i tysiącami Czytelników „Gazety Krakowskiej”.
Jazda na tym motorowerze była moim dziecięcym marzeniem. To był pojazd marki Komar. Był ciężki i duży. Miałam może 12 lat. No i ja na ten motorower wsiadłam i pojechałam. Przygoda nie skończyła się zbyt przyjemnie. Motorower wylądował w rowie i trzeba go było naprawiać.

Wspomniała Pani o tacie. A co z mamą. Jaką byliście rodziną?
Zwykłą, normalną, statystyczną rodziną. Tata pracował w kopalni w Brzeszczach. Tak jak większość ludzi mieszkających w tej miejscowości. Gdy byłyśmy z siostrą małe, to mama nie pracowała. Zaczęła, kiedy poszłyśmy do szkoły. To była taka rodzina... jak większość wtedy w Brzeszczach. Praca, dom... Ale rodzice zawsze znaleźli dla nas czas. Wiem, może to nudne, ale taka była rzeczywistość, która nas otaczała. Taki był mój dom rodzinny.

Czym jest dla Pani dom?
(długa cisza) Wszystkim.

Od 28 lat buduje go Pani z mężem Edwardem. To była miłość od pierwszego wejrzenia?
Poznaliśmy się na studiach. Ja studiowałam tę sławną etnografię. Dla niego to był drugi kierunek. Ja byłam na pierwszym roku. Pojechaliśmy na praktyki terenowe. Prowadziliśmy badania. To było w Zubrzycy. I tam odbył się mecz piłkarski. Graliśmy z miejscowymi. No i mieliśmy za mało panów w drużynie. Studentki też się nie garnęły. A że zawsze lubiłam grać w piłkę...

Czyli była to miłość od pierwszej bramki!
(śmiech) Strzeliłam wtedy gola. Całkiem nieźle mi szło...

A czym ujął Panią mąż? Podobno w tamtym okresie podchodziła Pani do mężczyzn z dystansem?
Widocznie znalazł jakiś klucz do mojego serca. No, tak się zdarzyło, panie redaktorze, no i cóż można powiedzieć. Jesteśmy z sobą 28 lat. Więc myślę, że chyba się odnaleźliśmy.

To szmat czasu. Chodzicie jeszcze na randki?
Ostatnio rzadko... Ale w ostatnią niedzielę byliśmy razem w kinie. Było bardzo miło.

To żeby nie było tak miło, to proszę zdradzić, kto rządzi w domu?
Demokracja. Razem podejmujemy decyzje.

Demokracja ze wskazaniem na Panią?
Mamy jasny podział obowiązków. Wiemy, co do kogo należy.

Co należy do Pani?
Ja zajmuję się domem, a mąż wszystkim w jego otoczeniu. Ten nasz ogród, z którego jesteśmy tak dumni, to jego zasługa. Choć mu w tym pomagałam. Przez kampanię wyborczą mąż musiał ostatnio przejąć też prawie wszystkie obowiązki organizacyjne na siebie.

Jak on w ogóle radzi sobie z syndromem „sławnej żony”?
To pytanie do mojego męża.

Jest zazdrosny?
Już się przyzwyczaił (śmiech). Najtrudniejsze momenty były, kiedy popularność przełożyła się na takie mało przyjemne chwile. Paparazzi pojawiający się pod naszym domem, w domu czy w kościele. To są trudne momenty.

A to wszystko podlane krytycznymi, kąśliwymi, a czasem chamskimi uwagami w internecie pod Pani adresem.
Nie czytam tej żółci.

A mąż?
Już nie. Raz przeczytał i bardzo się zdenerwował. Wtedy poprosiłam go, by tego nie robił. Nie ma sensu.

I nigdy nie przyszedł do Pani, chwycił za dłoń i powiedział: „Beata, może lepiej daj spokój”.
Nie!

Pani mąż też próbował wejść w politykę, ale słabo mu chyba szło. Tylko jedna kadencja jako radny powiatu oświęcimskiego.
Gdyby chciał, to działałby dalej. Ale on nie chciał tego robić. Więc moja kariera nie odbyła się kosztem jego kariery. On jest bardzo zaangażowany w pracę z młodzieżą, z dziećmi niepełnosprawnymi. I to jest coś, co dla niego jest ważne.

Mają Państwo dwóch synów: starszego Tymoteusza i młodszego Błażeja. Kiedy Pani pierwszy raz zostawała posłem, oni wchodzili w wiek dojrzewania...
...to nie był łatwy wybór. To były ogromne dylematy. Miałam poczucie, że to moje posłowanie odbywa się kosztem rodziny. Podjęliśmy decyzję razem z mężem. Jakoś sobie radziliśmy. Mieliśmy też taką zasadę, aby soboty, niedziele czy wakacje spędzać razem. Dzięki temu udało nam się uniknąć różnych zawirowań.

Może też dlatego, że wysłała Pani synów do szkoły pijarów z internatem?
Myślałam, że moi synowie pójdą do liceum, do którego ja chodziłam. To był ich wybór. Najpierw poszedł starszy, potem namówił młodszego. Ciekawostka: w budynku, gdzie uczyli się synowie, wiele lat wcześniej mój mąż odbywał służbę wojskową. Ale tak jak mówię, wybór szkoły to była ich decyzja.

Jeden z Pani synów lada chwila zostanie księdzem, drugi studiuje medycynę.
Taką drogę moi synowie wybrali. Jeden poszedł do seminarium i nie ukrywam, że jestem dumna, bo to nie jest prosta droga. Drugi studiuje medycynę. Też jestem dumna, bo to też niełatwa droga. Mam nadzieję, że będą dobrymi ludźmi i robili dobrze to, na co się zdecydowali.

Podobno jak Tymoteusz podjął decyzję, że idzie do seminarium, to pod domem stał wianuszek kobiet.
Wie pan... jako mamie nie wypada mi mówić... jakieś tam tajemnice mamy.

Skoro jesteśmy przy tematach boskich. Powiedziała Pani kiedyś, że dziękuje Pani Opatrzności, że uchroniła Panią przed wstąpieniem do PO. To jak to jest: dziękuje Pani Bogu czy Pawłowi Grasiowi, byłemu rzecznikowi Donalda Tuska, który zablokował Pani start z list Platformy?
Nie wiem, kto zablokował moją kandydaturę. Natomiast Opatrzność nade mną czuwała, a ja miałam na tyle rozsądku, żeby zejść z tej zgubnej drogi, na którą niektórzy chcieli mnie wprowadzić. To był czas PO-PiS-u. Oferty były różne. Ja byłam dość znanym samorządowcem. Zbliżały się wybory, partie szukały kandydatów. Dostałam wtedy propozycję z PO, ale to nie była poważna oferta. Potem przyszła ta poważna z PiS.

Jak Pani wspomina początki w partii?
Moja aktywność w PiS zaczęła się właściwie od momentu kiedy zostałam posłem. Tuż przed wyborami w 2005 roku wstąpiłam do partii. Uznałam, że skoro startuje z jej list, to tak należy zrobić.

Pani kariera polityczna nabrała tempa dopiero w 2010 roku. W tej historii jest jednak ludzka tragedia i morze łez. Zastępuje Pani w roli partyjnego eksperta gospodarczego tragicznie zmarłą w katastrofie smoleńskiej przyjaciółkę Aleksandrę Natalli-Świat. Potem zostaje Pani wiceprezesem partii.
Ola... dla mnie to był bardzo wielki autorytet. Poznałyśmy się w parlamencie. Pracowałyśmy razem w komisji finansów publicznych. Bardzo wiele się od niej nauczyłam. To w ogóle były dla nas wszystkich trudne chwile. Musieliśmy zastępować nasze koleżanki i kolegów, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej. Z jednej strony czuliśmy odpowiedzialność za powierzone zadania, a z drugiej cały czas pamiętaliśmy o tych, którzy odeszli. Zresztą nie tylko Ola, ale także Grażyna Gęsicka, która również zginęła w Smoleńsku, była dla mnie wielkim autorytetem. Po niej też przejęłam część obowiązków.

Były obawy? Wahanie, czy przyjąć obowiązki?
Prezes Jarosław Kaczyński zaproponował, bym została wiceprezesem partii. W pierwszym odruchu powiedziałam, że nie wiem czy dam radę. On powiedział wtedy tylko: na pewno sobie pani poradzi.

I od tamtego momentu Pani kariera polityczna eksplodowała. Nie boi się jednak Pani, że po wyborach stanie się Pani premierem tymczasowym? Pamiętamy przypadek Kazimierza Marcinkiewicza.
Mam o sobie lepsze zdanie niż o Kazimierzu Marcinkiewiczu. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że jestem odpowiedzialna. I podejmuję się zadań, którym jestem w stanie sprostać. Dla mnie jest jasne, że jeśli odeszłabym od programu PiS czy tych deklaracji, które składam wyborcom, to nie będę miała wątpliwości, co zrobić.

Często mówi Pani o grze zespołowej. Jeśli PiS wygra, to kto zagra w Pani zespole?
Powiemy to 26 października. Oczywiście jeśli wygramy wybory.

Zdradzenie nazwisk ministrów w Pani rządzie odstraszyłoby wyborców?
Dziś jest za wcześnie, by mówić o nazwiskach. Trwa kampania wyborcza. Jeśli wygramy, to w rządzie znajdą się ci, którzy nie będą bali się podejmować trudnych wyzwań i brać za nie odpowiedzialności. I, co najważniejsze: potrafią grać zespołowo.

A co, jeśli nie wygracie?
Trwa kampania wyborcza, wszystko w naszych rękach. Wszystko zależy od tego, czy uda się nam przekonać wyborców do naszych pomysłów. A jeśli nie wygramy, mam nadzieję, że nadal będę dobrym posłem ziemi oświęcimskiej i małopolskiej. I będziemy walczyć o realizację naszego programu.

Co ceni Pani w premier Ewie Kopacz?
Zaczęła się ubierać podobnie do mnie (śmiech). To tak z przymrużeniem oka. Ale opowiem taką anegdotę: Gdy pani poseł Kopacz została premierem, to spotkałam ją na korytarzu sejmowym. Złożyłam jej gratulacje, a ona mi odpowiedziała, że mnie podziwia...

Za co?
Tego nie powiedziała. Choć muszę przyznać, że to było bardzo sympatyczne. W każdym razie trzeba pani premier oddać, że podjęła się niełatwego zadania. Kierowanie partią i rządem to nie jest łatwe zadanie. Odważnych ludzi trzeba doceniać.

Jeśli PiS wygra, to będzie Pani współpracować z prezydentem Krakowa Jackiem Majchrowskim? Poparł Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich.
Jeśli chodzi o prezydenta Jacka Majchrowskiego, to w tej chwili mamy dobry moment, by PiS zaczął mocno pracować na zwycięstwo naszego kandydata w wyborach na prezydenta Krakowa.

Jeśli już rozmawiamy o Krakowie. Jednym z największych problemów tego miasta jest smog. Będzie Pani naciskać na prezydenta Andrzeja Dudę, by podpisał ustawę dającą możliwość ograniczenia palenia węglem?
W życiu nie będę naciskać na prezydenta, by podpisał jakąkolwiek ustawę.

A smog?
Problem smogu jest bardziej złożony niż się wydaje. Po prostu nie zgadzam się, żeby wskazywać węgiel jako jedyną przyczynę smogu. My musimy bronić węgla, ale musimy też zrobić wszystko, by w Krakowie oraz wielu miastach Polski były lepsze kotły. Trzeba pamiętać, że rozmowa o krakowskim smogu to rozmowa o infrastrukturze, wyprowadzeniu ruchu samochodowego z centrum miasta...

Czyli decyzja w sprawie ustawy w rękach prezydenta Andrzeja Dudy?
Tak.

A tak na koniec, raz jeszcze, po co Pani to premierowanie?
Jeśli się wchodzi do polityki to trzeba stawiać sobie cele coraz wyższe. Potem je realizować. Po prostu... taka robota.

***

Beata Szydło urodzona w 1963 roku w Oświęcimiu. Jest kandydatką Prawa i Sprawiedliwości na stanowisko premiera. W 1989 ukończyła studia w Katedrze Etnografii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Później skończyła jeszcze studia podyplomowe: dla menedżerów kultury w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie i zarządzanie terytorialne w procesie integracji europejskiej na Akademii Ekonomicznej w Krakowie. W latach 1998-2005 była burmistrzem Brzeszcz. W 2005 roku wstąpiła do Prawa i Sprawiedliwości. W tym samym roku wystartowała w wyborach parlamentarnych i została posłem. W ostatnich wyborach otrzymała 43 612 głosów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Szydło: W młodości nie myślałam o polityce. Marzyłam, żeby zostać astronautką - Gazeta Krakowska

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski