Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powojenna historia byłego obozu na Majdanku

Małgorzata Szlachetka
Pracownicy PMM przygotowują wystawę w baraku 62 - drugi od prawej St. Brodziak
Pracownicy PMM przygotowują wystawę w baraku 62 - drugi od prawej St. Brodziak materiał Państwowego Muzeum na Majdanku
"Podczas wizji lokalnej znajdowało się w tym baraku ponad dziesięciu cywilów, którzy nakładali do worków obuwie, a wiele osób już oddalało się od baraków z workami pełnymi butów (...)". Kto okradał nowe muzeum na Majdanku, a kto i dlaczego sprzedawał poobozowe baraki? Jesienią 1944 roku na Majdanku nie było już obozu NKWD. Stopniowo ubywało także coraz więcej poobozowego mienia - pisze Małgorzata Szlachetka.

Majdanek był pierwszym obozem koncentracyjnym wyzwolonym w Europie. W lipcu 1944 r. dymiły jeszcze kominy Auschwitz, a w Lublinie zaczynał się nowy rozdział historii. Początkowo opuszczony przez Niemców obóz był otwarty dla wszystkich. Mieszkańcy miasta, ciekawi tego, co jest za drutami, chętnie tutaj zaglądali.

Przychodzili całymi rodzinami
Na zdjęciu z lipca 1944 roku widać tłum wokół pozostałości krematorium, które Niemcy spalili, żeby zatrzeć ślady ludobójstwa. Ludzie stoją ramię przy przy ramieniu, wciąż dochodzą kolejni. Mężczyzna w czarnym garniturze i czarnym kapeluszu wszedł na górę krematoryjnego pieca. Stojące na dole dwie kobiety kryją w chustkach zapłakane twarze. Między cywilami widać żołnierskie mundury. W tle widnieje rząd baraków V pola. Dzisiaj już ich nie zobaczymy. Janina Kiełboń w książce "Państwowe Muzeum na Majdanku w latach 1944-47" podała, że z 280 obozowych obiektów, wybudowanych między 1941 a 1944 rokiem, do naszych czasów przetrwało 70.

Nie wszyscy ograniczali się tylko do oglądania
Autor "Protokołu wizji lokalnej…", przeprowadzonej 2 i 3 sierpnia 1944 roku na Majdanku, alarmował: "Podczas wizji lokalnej znajdowało się w tym baraku ponad 10 cywilów, którzy nakładali do worków obuwie, a wiele osób już oddalało się od baraków z workami pełnymi butów (zameldowano o konieczności przedsięwzięcia środków celem zabezpieczenia magazynu)." - Te buty ludzie najczęściej porzucali za drutami, wcześniej oderwawszy z nich obcasy, bo mówiło się, że właśnie tam ludzie ukrywali złoto - dopowiada Kurierowi Zofia Leszczyńska, która w muzeum na Majdanku pracowała od 1948 do 1983 roku.

- Nie od początku dbano o to, co pozostało z mienia obozowego. Tuż po wyzwoleniu walizki byłych więźniów były rodzajem prezentu, wręczanego zagranicznym delegacjom. Zdarzało się też, że palono w piecach drewniakami - zauważa z kolei Robert Kuwałek, pracownik naukowy Państwowego Muzeum na Majdanku.

Motyle, których nigdzie nie ma
Na Majdanek przyjeżdżali też dziennikarze z całego świata. Oglądali drewniane baraki, stosy butów pomordowanych, krematoryjne piece, setki puszek ze śmiertelnym cyklonem B.

- Dopóki Rosjanie nie wyzwolili Auschwitz, Majdanek był największym symbolem niemieckiej zbrodni. O tym, co działo się w Lublinie, pisały gazety na całym świecie. Czasami dochodziło do nieporozumień. Jak wtedy, kiedy szwajcarska dziennikarka, która przyjechała tutaj we wrześniu 1944 roku, napisała, że w Lublinie, na ścianie jednego z baraków widziała na-malowane motyle. Takich rysunków w zachowanych do dziś obiektach Majdanka nie ma. Więźniowie wydrapywali na deskach jedynie swoje imiona i nazwiska - opowiada Robert Kuwałek.

NKWD robi swoje
Na początku trwało ocenianie skali ludobójstwa. W sierpniu 1944 roku do byłego obozu przyjechali przedstawiciele PKWN i Polsko-Sowieckiej Komisji ds. Badania Zbrodni na Majdanku.

- Za komisją szło NKWD i zbierało poobozową dokumentację, a potem wywieźli ją do Związku Radzieckiego. Podobno wszystko to leży dzisiaj w jakimś syberyjskim muzeum, być może ciągle spakowane w drewniane skrzynie i nigdy nieskatalogowane - zdradza Robert Kuwałek.

Część dokumentów została rozesłana po Rosji, w latach 90. dwie pracownice Muzeum na Majdanku pojechały do Moskwy i Petersburga, aby zrobić kwerendę w tamtejszych archiwach. Udało się odnaleźć część dokumentów wywiezionych po wojnie do ZSRR. Do Polski wróciły jednak tylko kserokopie, oryginały zostały w muzealnych zbiorach sąsiadów. Teraz naukowcy z Państwowego Muzeum na Majdanku chcą jeszcze raz pojechać do Rosji, żeby znowu szukać zaginionych dokumentów.

- Wysłaliśmy pisma w tej sprawie do kilku ważniejszych muzeów, ale ciągle nie mamy odpowiedzi - zaznacza Robert Kuwałek.
Wróćmy do lata 1944 roku. Czy właśnie wtedy Rosjanie uświadomili sobie, że tak profesjonalnie przygotowana przez Niemców infrastruktura, nie może stać niewykorzystana? W sierpniu 1944 roku NKWD zorganizowało na istniejącym do dziś III polu obóz dla żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich. Zatrzymani spali na tych samych pryczach co więźniowie niemieckiego, nazistowskiego obozu koncentracyjnego. A na IV i V polu przez pewien czas trzymani byli jeńcy niemieccy wzięci do niewoli w walkach o Lublin. Reszta byłego obozu zamieniła się w wojskowe koszary Armii Czerwonej, a następnie polskiego wojska. Przez moment, w jednym z baraków funkcjonował nawet punkt werbunkowy 2. Armii Wojska Polskiego.

Żołnierze zdewastowali Kolumnę Trzech Orłów, bo sądzili, że na jej zwieńczeniu zostały przedstawione niemieckie ptaki. W rzeczywistości rzeźba była elementem obozowego ruchu oporu. Więzień Majdanka Maria Albin Boniecki chciał, żeby wzbijające się do lotu orły symbolizowały zrywających się do wolności więźniów obozu: mężczyzn, kobiety i dzieci. Więźniowie w tajemnicy w podstawę kolumny włożyli prochy pomordowanych.

Część Majdanka, na której stacjonowali żołnierze, w dużej mierze została zdewastowana, czego dowodem są rozpaczliwe pisma słane przez kolejnych dyrektorów muzeum do władz. Żołnierze rozbierali obozowe obiekty i des-kami palili w piecach. W wy-borze dokumentów autorstwa Janiny Kiełboń i Edwarda Balawejdera znajdziemy taki fragment pisma z września 1945 roku: "Formacje wojskowe, opuszczając Majdanek, zostawiły go w stanie rozpaczliwego zniszczenia. Żołnierze na własną rękę wywozili platformami całe baraki, sprzedając je okolicznej ludności za wódkę lub minimalne wynagrodzenie pieniężne".
Przez szpary wpadał śnieg
Polityczna decyzja o utworzeniu muzeum zapadła jesienią 1944 roku, wtedy zaczęto zatrudniać kolejne osoby. Jakie obrazy zapamiętały one z tego czasu?

Izabella Rucińska w 1983 roku wspominała: "Po przyjeździe na Majdanek byłam trochę zaskoczona. Duży barak, bez żadnych ścian działowych. Piec żelazny ogrzewany węglem. To był listopad i przez szpary wpadał śnieg".
Piotr Małecki (fragment relacji z 1994 roku): "Na czwartym polu były baraki poobozowego szpitala, wszędzie leżały porozrzucane buty".

Jesienią 1944 roku na Majdanku nie było już obozu NKWD. W koszarach urządzonych w poobozowych barakach ciągle mieszkali jednak żołnierze, m.in. 9. Zapasowego Pułku Piechoty. Już w 1945 roku ówczesny dyrektor muzeum Biernacki prosił dowódców pułku, aby żołnierzom stacjonującym na Majdanku wydali rozkaz o oddawanie znalezionych tam dokumentów i przedmiotów. "Sprawa ta jest dla nas niezmiernej wagi, ponieważ wiele znajdowanych dokumentów zostaje zniszczonych. Dla sprawy naszej jest to niepowetowaną stratą" - alarmował ówczesny dyrektor.

Elementy z pozoru niczyich baraków świetnie sprawdzały się jako materiał do budowy, a po wojnie ludzie mieli co odbudowywać. Autor jednego z muzealnych raportów pisał, że "ludność cywilna widząc, że żołnierzom uchodzi bezkarnie niszczenie obozu, rzuciła się również do masowej grabieży". Efekt przyniosły rewizje w okolicznych domach: odzyskano część skradzionych przedmiotów. W listopadzie 1945 roku muzeum wysłało do prokuratury 44 protokoły kradzieży z prośbą o "pociągnięcie winnych do odpowiedzialności karnej". Dokładnie rok później władze muzeum donosiły ministerstwu kultury o podobnie pilnej sprawie. "Niniejszym proszę o jak najszybsze wydanie decyzji w sprawie prochów, które leżą poza terenem obozu. Ludność okoliczna nie odnosi się do nich z należytą czcią i są wypadki, że kompostu zmieszanego z kośćmi pomordowanych używa do nawożenia pól" - alarmował dyrektor Brodziak.

Majdanek, mój dom
Baraki poobozowe stały się domem dla wielu osób, które po wojnie znalazły się w Lublinie. W mieście brakowało mieszkań, szczególnie dla tych, którzy przyjechali z kresów. Niektórzy z mieszkańców byli też pracownikami nowego muzeum.

Ojciec Zofii Leszczyńskiej pracował na etacie ogrodnika. Jego córka, gdy zdała maturę, zatrudniła się w muzealnym archiwum. - Na terenie muzeum mieszkałam w sumie 17 lat, do 1964 roku. W jednym pokoju musieliśmy zmieścić się ja, tata, później dojechali jeszcze dwaj moi młodsi bracia. Światło mieliśmy, ale telefon był tylko na wartowni. Wodę przynosiło się wiadrami. Zimą trzeba było się poruszać korytarzami wydrążonymi w śniegu - mówi Kurierowi Zofia Leszczyńska. I dodaje: - Potem przenieśliśmy się do esesmańskiej fryzjerni, tam już mieliśmy dla siebie dwa pokoje. Baraki załogi stały równo w rzędzie i w każdym mieszkali pracownicy muzeum. Było co robić, bo ciągle reperowano te drewniane budowle.

Franciszek Mazur, który w Muzeum na Majdanku pracował od lipca 1946 roku: "Baraki esesmańskie były ładnie urządzone, w niektórych nawet był parkiet. (…) Mieszkała tam też ciocia dyrektora Brodziaka".

Ocalić niszczejące dokumenty
Archiwum muzeum na początku również mieściło się w baraku. Zofia Leszczyńska pamięta, że najpierw był to barak nr 62. - W pierwszej kolejności zbieraliśmy dokumenty walające się między barakami i wewnątrz nich. Często były zamoknięte albo zabrudzone, np. ziemią. Trzeba było je oczyścić i wysuszyć - kartka po kartce - opowiada Zofia Leszczyńska.
Jednym z pierwszych zadań młodej pracownicy archiwum było też uporządkowanie zdjęć, które dokumentowały stan poobozowych zabudowań latem 1944 roku.

Obok pracy było normalne życie
- W latach 50. na terenie mu-zeum działał sklep, mieszkający w poesesmańskich barakach pracownicy urządzili sobie przy domu ogródki działkowe. Za krematorium wyrósł sobie sad jabłkowy, a baraki III pola wynajmowano firmom na magazyny. W 1953 roku w ministerstwie kultury zastanawiano się nawet, czy nie po-winno się w ogóle zlikwidować tej "tańszej kopii Oświęcimia" - informuje Robert Kuwałek. Tak radykalnej decyzji nikt nigdy nie podjął.
Co ma Biskupin do Majdanka?
Muzeum w pierwszych latach istnienia zarabiało sprzedając obiekty różnym przedsiębiorstwom, bo ciągle brakowało pieniędzy na konserwację poobozowych baraków. Wiele rzeczy trzeba było robić sposobem gospodarskim z tego, co zastało się na miejscu. Żeby łatać cenny barak więźniarski, rozbierano coś mniej ważnego, na przykład magazyn. Wszystko działo się w majestacie prawa i niejednokrotnie wymagało zdobycia zgody ministerstwa. W piśmie z lipca 1946 roku jest na przykład o perspektywie oddania na sprzedaż 32 baraków tzw. batalionu wartowniczego. Sprawie przyglądało się ówczesne Ministerstwo Odbudowy.

Franciszek Mazur zapamiętał, czego dowiadujemy się z jego relacji, że jeden barak został przewieziony z terenu muzeum na Bronowice, tam, gdzie dziś jest Szkoła Podstawowa nr 7. - Kiedy przygotowywaliśmy się do nadania imienia szkole, szczególną wagę przywiązywaliśmy do jej pierwszych lat istnienia. Informacji o jakimś poobozowym baraku jednak nie znalazłam - mówi Kurierowi Czesława Kusiak, była dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 7. I dodaje, że szkoła kilkakrotnie się przenosiła, a na Plażowej jest dopiero od 1962 roku.

Franciszek Mazur wspomina, że trzy baraki kupiło muzeum w Biskupinie. "Byłem referentem, więc przyszedł do mnie dyrektor i powiedział, żeby zorganizować grupę do rozbiórki baraków. Później w częściach zapakowano je na samochody i prosto na pociąg" - mówi w relacji .

Okazuje się, że baraki z Majdanka były wykorzystywane w Biskupinie aż do lat 80. Kiedy powstały murowane budynki, baraki zostały rozebrane. Na zdjęciu z lat 50. widać sceny z zabawy tanecznej, urządzonej w jednym z przywiezionych z Lublina baraków. - Profesor Zdzisław Rajewski, który prowadził prace archeologiczne w Biskupinie, dużo podróżował po Polsce i musiał gdzieś usłyszeć o ofercie sprzedaży tych baraków. Od początku mieliśmy świadomość, że pochodzą one z byłego obozu koncentracyjnego, ale zawsze mówiło się, że nie mieszkali w nich więźniowie, a niemiecka załoga, a nawet Hitlerjugend - mówi Kurierowi Wojciech Piotrowski, sekretarz naukowy Muzeum Archeologicznego w Biskupinie. Baraki stanęły w pobliżu stanowisk archeologicznych, służyły za magazyny, spali w nich też studenci archeologii, którzy przyjeżdżali na praktyki. - Do połowy lat 70. nie dysponowaliśmy innymi budynkami, zresztą baraki były w dobrym stanie. Wszystkie trzy miały podłogę, a do Biskupina przyjechały w paletach, poszczególne elementy były później skręcane na specjalne śruby. Widać, że już Niemcy zakładali, że barak będzie przenoszony z miejsca na miejsce - mówi Wojciech Piotrowski.

Korzystałam z dokumentów z tomu J. Kiełboń i E. Balawejdera, "Państwowe Muzeum na Majdanku w latach 1944-1947" i relacji z PMM.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski