18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Wspomnienia "rzezi wołyńskiej" (ZDJĘCIA)

Marcin Jaszak
Saga rodziny Ciechocińskich
Saga rodziny Ciechocińskich Marcin Paszczak
W tym roku obchodzimy siedemdziesiątą trzecią rocznicę "rzezi wołyńskiej". W 1943 roku Teresa Ciechońska była jeszcze dzieckiem. Pamięta jednak większość wydarzeń z tamtego okresu. Dziś wspomina bliskich i sąsiadów, którzy twierdzili, że nikt nie wyrządzi im krzywdy, bo żyją tu od lat i nikomu nic złego nie zrobili. Wspomina też drożdżowe ciasto z cynamonem, odciętą głowę, krwawy mecz piłkarski z Niemcami oraz podróż pociągiem z Równego do Radomska, która skończyła się w Malborku.

Odwiedza Pani jeszcze okolice Równego?
Wcześniej byłam tam parę razy. Kiedy pierwszy raz pojechałam, to tak bardzo ścisnęło mnie w sercu. Poszłam do mojego rodzinnego domu od strony torów. Nadal był tam ogród. Dwa krzaki agrestu, duża jabłoń antonówka, czereśnie i śliwki. To wszystko jeszcze tam rosło.

Rozmawiała Pani z nowymi właścicielami?
To byli ci sami, których przydzielono nam do domu pod koniec wojny. Mieli już dorosłe dzieci. Oni przyjeżdżali też do nas, do Polski. Bardzo mili ludzie. Jak mieszkaliśmy wspólnie, to też byli bardzo przychylni. W lutym 1945 roku tatę zabrali do wojska, a ja z mamą zaczęłyśmy się przygotowywać do wyjazdu. Wtedy przydzielili nam do domu rodzinę ukraińską. On był Rosjaninem. Mieli trzech synów i córkę. Zajęli pokój, a my zostałyśmy w kuchni. Mieszkaliśmy tak przez trzy miesiące. To było takie przygotowanie do wymiany. Miałyśmy już kartę repatriacyjną i pytano nas, gdzie chcemy jechać. Mama była z Wolbromia koło Olkusza i tam jechali wszyscy z rodziny. Dziadek Jan Bochenek i babcia Marianna - rodzice mamy, ciotka Gienia, Marysia i Stasia. A my z mamą, nie wiem dlaczego, do Radomska. W końcu wyjechałyśmy. Załadowali nas do wagonów towarowych. Później, kiedy zmieniały się tory z szerokich na wąskie, przerzucili nas do węglarek bez dachów. Na stacji zaczęło się poszukiwanie czegokolwiek, żeby poprzykrywać te wagony. Potem na każdej stacji szukało się jakichś kawałków drewna. Brało się trzy kamienie i rozpalało między nimi ogień, aby zjeść coś gorącego. My miałyśmy z mamą zapasy. Suszona kiełbasa w tłuszczu, suszony makaron, suchary, cukier. Tylko wszystko na sucho. Ja biegałam, żeby wszystko zdobyć, bo mama była chora i nie mogła chodzić. Później ktoś znalazł blachę i przykrył wagon. Ktoś inny przyniósł piecyk. Ludzie zaczęli zostawać po drodze, bo nigdy nie wiadomo było, kiedy pociąg odjedzie i tak kilka miesięcy. W każdym razie, zamiast w Radomsku znalazłyśmy się w Malborku. Później w 1946 roku wylądowaliśmy w Lublinie, bo tata miał znajomego w lubelskiej cegielni, a w Równym pracował właśnie w cegielni.

Przyszedłem do Pani po trudne wspomnienia.
Czasem są trudne. Urodziłam się w 1933 roku i większość wydarzeń pamiętam, choć niektóre uleciały. Może najpierw opowiem o dziadkach, czyli rodzicach mamy. Mama Otolia, tak było zapisane w dokumentach i tak na nią mówili, urodziła się w Wolbromiu, tak jak wszystkie inne dzieci Bochenków. Cztery córki i syn. Dziadek Jan z dziada pradziada był kolejarzem i w pewnym momencie przenieśli go z rodziną do Równego. Tam dziadek miał budkę kolejową, a obok był dom. W czterdziestym trzecim zaczęli mordować. Dziadek i babcia bali się i przenieśli się do nas do Basowego Kąta. Niedaleko Równego, dziś ta wioska jest dzielnicą miasta. Mój tata, Michał, był z zawodu kowalem, ale to już zupełnie inna historia, bo z kolei jego ojciec też był kowalem i tego zawodu nauczył wszystkich synów. Miał dziewięciu synów i jedną córkę. Oni wszyscy mieszkali w pobliżu. Mój tata choć kowal, pracował w sezonie w cegielni, a po sezonie konserwował maszyny.

Pamięta Pani, jak przyjechali do Was dziadkowie?
No oczywiście. Mieszkaliśmy razem. Później, kiedy terror ze strony ukraińskiej się nasilił, uciekaliśmy wszyscy na noc do rodziny w pobliżu. Dziadek nadal pracował jako kolejarz i koledzy ostrzegali go, że w nocy może być niebezpiecznie. Wtedy całą rodziną gromadziliśmy się w jednym domu. Wszyscy spali, a dwóch lub trzech mężczyzn pilnowało.

Mieli chociaż jakąś broń?
A skąd. Gdzieś jakaś siekiera i w razie czego pałki. Ale to niewiele by dało, bo oni byli uzbrojeni. Mogli też podpalić dom. Tego też się obawialiśmy. Naokoło słyszało się o tym co się dzieje, tym bardziej że jeden z najstarszych braci ojca, Jan Wałek, mieszkał w miejscowości Janowa Dolina nad Horyniem i został zamordowany. Mieszkał tam od lat z żoną i dziećmi i te dzieci, moje rodzeństwo stryjeczne, musiały wtedy uciekać. Ich rodzice zostali zamordowani, mimo że Jan mieszkał tam od lat i znał wszystkich. Nie chciał uciekać, choć go ostrzegali. Miał syna, który ożenił się z Ukrainką. Sąsiedzi mówili mu: - Zabieraj dzieci i uciekaj, bo szykują się na ciebie. On jednak powtarzał, że jest tu od lat, zżyty z nimi, więc dlaczego, kto chciałby go skrzywdzić. W końcu przyszli i powiedzieli, że pójdzie z nimi. Jak poszedł, to już nie wrócił. Po jakimś czasie przyszli do stryjenki. Ona poprosiła: - Powiedzcie mi, gdzie jest mój Jasiek. Na co oni: - Chodź z nami, to ci pokażemy, gdzie jest twój Jasiek. Później jeden z nich opowiedział Antkowi, najstarszemu bratu mojego taty, że wzięli ją nad Horyniec i zamordowali, a ciało wrzucili do rzeki.
Wrócimy do Basowego Kąta?
Tam też mordowali. Niedaleko była miejscowość Halerówka i tam moi rodzice mieli dobrych znajomych. Oni wydawali córkę za mąż. Po prostu skromna uroczystość, bo młodzi chcieli się pobrać. Poprosili moją mamę na starościnę. Pamiętam, jak piekła ciasto z cynamonem. Dziś nieraz ja takie piekę. Drożdżowe z cynamonem. Powiedziała, że skoro jest starościną, to choć tyle zrobi, żeby tradycja była i każdemu chociaż po kawałeczku dać. Młodzi poszli na swoje, a po jakimś pół roku przybiegł ojciec z wiadomością, że ich zamordowali w okrutny sposób. Młodzi uciekli do piwnicy i tam ich złapali. Ojciec opowiadał, że kartofle w piwnicy były zbroczone krwią, a temu chłopcu obcięli głowę. Jak to dziecko, z grupą rodzeństwa i innych dzieciaków poszłam na pogrzeb i, jak to dziecko, przepychałam się do przodu. Ksiądz przemawiał i w pewnym momencie wziął głowę za włosy i ją uniósł. Był strasznie przejęty i mówił o tym, że ludzkość doszła do takiego okrucieństwa. Przemawiał, a ludzie okropnie płakali. Uciekłam i nie pamiętam, kiedy się znalazłam w domu. Tak to przeżyłam. Później, kiedy się ściemniało, to truchlałam ze strachu. Poza tym słyszałam cały czas, co dorośli mówią. Tu wymordowali, tam potopili. W tamtym czasie mama często mnie wysyłała na noc do ciotki do Równego. Bałam się wtedy o rodziców. Myślałam, jak im minęła noc i czy żyją. Wspomnę jeszcze Czechów.

Czechów? Właśnie tam?
W pobliżu nas mieszkało wielu Czechów. Mieli duże gospodarstwa, nie tak jak my. No i mieszkało niedaleko nas małżeństwo Czechów z dwójką chłopców, bliźniaków. Bliźniaki miały około ośmiu lat i jeszcze ich pamiętam. Bardzo miła rodzina. Mama chodziła do nich, aby dorobić. Zresztą wiele osób z okolicy tam pracowało. Właśnie ci ukraińscy pracownicy ostrzegali ich, żeby uciekali. Ale oni, tak jak wtedy wszyscy, twierdzili, że nic złego nikomu nie zrobili, to i ich nie spotka krzywda. Przyszli do nich w nocy i wymordowali całą rodzinę. Pokój chłopców był cały obryzgany krwią. Ich ojciec próbował uciekać na stertę słomy. Tam jednak dopadli go i zarąbali siekierą. Oni nie patrzyli, po prostu rąbali. Potrafili zabijać nowo narodzone dzieci, rzucać nimi o ścianę, a kobietom w ciąży rozpłatywać brzuchy. Chodzili całymi bandami. Pamiętam, że dwa domy dalej mieszkała rodzina Ukraińców. Mieli duże gospodarstwo i trzech synów. Wszyscy oni należeli do UPA. Mieli może 16, 17 lat. Kiedy już w tamte okolice weszli Rosjanie, to dali rodzicom warunek, żeby synowie się ujawnili i zgłosili. Jak nie, to ich wywiozą na Syberię. Nie zgłosili się i rodziców z córką wywieźli.

W 1944 roku miała Pani jedenaście lat. Rodzice nie próbowali jakoś chronić dziecka przed takimi makabrycznymi informacjami?
Cóż. Takie były czasy. Starsi w ogóle nie liczyli się z tym, że dzieci słyszą i widzą to wszystko. Nawet nie próbowali odgraniczyć nas od tych potworności. To był wtedy chleb powszedni. Kolejny mord nie był już nawet jakimś wielkim wydarzeniem. Po prostu na co dzień się o tym mówiło, a dzieci po prostu słuchały.

Nie próbowali jakoś tego wszystkiego wytłumaczyć? Uspokoić?
Co mieli powiedzieć?! Czym myśmy im zawinili. Nadal nie wierzę w jakiekolwiek porozumienie między nami. Myślę, że oni w dalszym ciągu pałają do nas nienawiścią, a my z kolei do nich, bo tyle od nich wycierpieliśmy.

Nawet z perspektywy czasu nadal Pani tak myśli?
Co ja myślę? Nie zastanawiałam się nad tym. Po czyjej stronie jest wina i od czego to wszystko się zaczęło? Dlaczego tyle okrucieństwa i nienawiści? Bo przecież z Niemcami była wojna i można powiedzieć, że to w jakiś sposób tłumaczyło mord. Ale tam był wcześniej spokój, byliśmy sąsiadami, a oni nie patrzyli czy starszy, czy młodszy, czy kobieta czy dziecko.

Niemcy też tam byli.
Niemcy można powiedzieć, dawali nam namiastkę bezpieczeństwa. Tam, gdzie stacjonowali, upowcy uważali. Niemcy też się ich bali. Jak jakiś Niemiec zapuścił się gdzieś sam, to go likwidowali. Ale Niemców zupełnie nie obchodziło, że Ukraińcy mordowali Polaków.

Dawali namiastkę bezpieczeństwa?
Na początku i z tego względu, że UPA się ich bała i odwrotnie. Ale później dla nas jedni i drudzy byli zagrożeniem. Jednego brata ojca Niemcy złapali i wywieźli gdzieś do obozu, a później rozstrzelali drugiego brata i jego trzech synów, bo grali w piłkę. Mimo wojny wszyscy młodzi szukali rozrywki. Była tam drużyna Pogoń, chyba w Równym. W 1944 roku wygrali mecz z Niemcami. Wygraną okupili śmiercią. Wszyscy zostali rozstrzelani...

Wysłuchał Marcin Jaszak

Podziel się wspomnieniami
Zapraszamy Państwa do opowiadania swoich rodzinnych historii. Czekamy pod numerem: 81 44 62 800. Adres e-mail: [email protected]

Możesz wiedzieć więcej! Za to warto zapłacić: Raporty, analizy, gorące tematy

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski