18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ojcowie z Lublina walczą o swoje dzieci. Przeczytaj ich historie

Agnieszka Kasperska
Ojcowie z Lublina walczą o swoje dzieci
Ojcowie z Lublina walczą o swoje dzieci Grzegorz Galasinski/Polskapresse
Ojcowie z Lublina opowiadają o tym, że byłe żony i partnerki uniemożliwiają im kontakty z dziećmi. Mimo, że mają nieograniczone prawo do wychowania maluchów, żadna z instytucji państwowych nie może im pomóc.

Marcin poznał Basię siedem lat temu. Jak mówi, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Mimo, że kobieta była wtedy dopiero w trakcie rozwodu z pierwszym mężem, niemal od razu zamieszkali razem.

- Z automatu stałem się też niejako ojcem dla dwóch synów mojej partnerki z pierwszego związku. Wtedy nie zwróciłem uwagi na to, że Basia nie dopuszcza do chłopców ich biologicznego ojca - przyznaje Marcin. - Teraz biję się w piersi, ale nie wiedziałem, jak wielki to cios dla tego mężczyzny. To, co wydarzyło się później jest chyba karą za to, że na to pozwoliłem.
Niespełna dwa lata po poznaniu, na świat przyszedł Roch, syn Marcina i Basi. Między parą już wtedy przestawało się układać. Kobieta znikała na kilka dni, zostawiając pod opieką swojego partnera trójkę dzieci.

- Kochałem wszystkie i chyba tylko dlatego akceptowałem tę sytuację. Z roku na rok działo się jednak coraz gorzej. Były interwencje policyjne, a Basi założono niebieską kartę, bo znęcała się fizycznie i psychicznie nade mną i dziećmi - przyznaje Marcin.

Po jednej z kolejnych awantur kobieta wyrzuciła swojego partnera z domu. Niemal natychmiast pojawiły się też problemy z odwiedzinami u dzieci.

- Usłyszałem, że najstarsi chłopcy nie są moimi synami i nie mam prawa szukać z nimi kontaktu. Na szczęście to już nastolatki i mają swoje telefony. Często dzwonią do mnie i rozmawiamy. Robimy to w tajemnicy. Chłopcy mówią, że nie rozumieją decyzji mamy, ale ją kochają i nie chcą się z nią kłócić - mówi Marcin.

Problemem nie do pokonania są kontakty Marcina z pięcioletnim dziś Rochem. Była partnerka nie pozwala chłopcu spotykać się z ojcem. Żeby uniemożliwić im kontakty, wypisała nawet dziecko z przedszkola.

- Nie mam ograniczonych praw rodzicielskich, dlatego kiedy Basia nie wpuściła mnie do domu, poszedłem po Roszka do przedszkola. Odebrałem go, potem poszliśmy do McDonalds'a i do sali zabaw. Oczywiście, poinformowałem o tym partnerkę SMS-em. Chłopca odprowadziłem do domu przed Dobranocką. Na schodach rozegrała się ogromna awantura - przyznaje Marcin. - Dostałem kilka razy w twarz i zatrzaśnięto mi drzwi przed nosem.

Jak opowiada, po konsultacji z adwokatem, jego partnerka dowiedziała się, że nie może zastrzec w przedszkolu, by tylko ona mogła odbierać syna. Dlatego wypisała chłopczyka z placówki.

- Wtedy rozpoczęła się walka na noże. Kiedy nie chciała mnie wpuścić do domu i uniemożliwiała kontakty z synem, dzwoniłem po policję - opowiada mężczyzna. - Policjanci byli bardzo mili. Tłumaczyli Basi, że skoro nie mam ograniczonych praw, mogę widywać się z dzieckiem. Jednocześnie nie mogli jej jednak zmusić do wydania dziecka, bo i ona ma pełnię praw. Próbowali trochę między nami mediować, a potem bezradnie rozkładali ręce.

Mundurowi doradzili, by Marcin zwrócił się o pomoc do sądu. Mężczyzna złożył pozew o zabezpieczenie mu kontaktów z synem oraz o sprawowanie opieki nad nim.

- To jednak nie pomogło błyskawicznie. Sprawa trwa od blisko roku i końca nie widać. Moja była partnerka poznała w tym czasie mężczyznę mieszkającego w Irlandii. Jeździ do niego i, z tego co wiem, planuje przeprowadzkę. Oczywiście, z moim synem. Nie chcę do tego dopuścić, ale znowu jestem bezradny. Skoro ona ma pełnię praw, może wywieźć go za granicę - opowiada. - O tym, że nie zgadzam się na wyjazd syna, poinformowałem sąd, policję i służby lotniskowe. Wszyscy bezradnie rozkładają ręce, bo nic nie mogą zrobić. Boję się, że wkrótce dojdzie do tzw. porwania rodzicielskiego i na dobre stracę kontakt z Roszkiem. A wszystko w mocy prawa.

Kasia i Mirek
Mirek wziął ślub z Kasią jako 23-latek. Już wtedy w drodze były bliźniaki. Jak zaznacza - nieplanowane, ale bardzo kochane i oczekiwane. Małżeństwo układało się dobrze do czasu aż poznał Marzenę.

- To była miłość, jak uderzenie pioruna. Starałem się ją zwalczyć, bo jestem odpowiedzialny i chciałem zostać z żoną i synem. Przez dwa lata starałem się z Marzeną nie widywać i nie rozmawiać. To było trudne, bo pracowaliśmy w jednej firmie. Siedzieliśmy w jednym pokoju - opowiada. - W końcu zdecydowałem się odejść z firmy. Wszystko po to, żeby uciec od miłości.
Nie wyszło. Po kilku miesiącach pracy dla innego szefa, spotkał Marzenę na ulicy. Pamięta nawet datę - to było 23 września. Ciepły i słoneczny dzień, w którym podjął decyzję, że musi wystąpić o rozwód, bo uczuć nie oszuka.

- Po rozmowie z Marzeną poszedłem do Kasi. Powiedziałem, że nie mogę dłużej walczyć z uczuciem. Zapewniłem ją, że nigdy jej nie zdradziłem. Że jest wspaniała i cudowna, i wina za rozpad małżeństwa leży wyłącznie po mojej stronie - wspomina.
Jak twierdzi mężczyzna, żona uznała jego odejście za osobisty afront i zaczęła się na nim mścić.

- Nie zabrałem nic z domu. Wyszedłem z jedną torbą z ubraniami i kilkoma książkami. Zostawiłem jej samochód. Bez rozprawy alimentacyjnej przesyłałem jej co miesiąc kilkaset złotych na dzieci - mówi Mirek. - Mimo to Kasia zemściła się odbierając mi możliwość widywania się z dziećmi.

Najpierw Mirek mógł się spotykać z bliźniakami raz na dwa tygodnie. Tylko w domu i tylko pod nadzorem Kasi. Akceptował jednak tę sytuację. Nie chciał więcej, bo czuł się winny tego, że to on porzucił rodzinę.

- Ta sytuacja trwała blisko rok. Potem Kasia powiedziała, że jedzie z dziećmi na dwa tygodnie w góry. Miałem je zobaczyć po ich powrocie. Kiedy przyszedłem okazało się, że oni już tam nie mieszkają - mówi.

Odnalezienie dzieci nie było trudne. Po trzech tygodniach okazało się, że maluchy chodzą do szkoły na drugim końcu Polski.
- Byłem tam tylko raz. Pojechałem razem z bratem. Była żona powiedziała mi, że nie mogę spotykać się z dziećmi, bo mam na nie zły wpływ. Bratu, który jest policjantem z drogówki, powiedziała, że jeśli będzie chciał widywać bratańców, doniesie, że bierze łapówki. Brat się przestraszył, bo czy to trudno dziś wynająć kogoś podstawionego, kto powie że dał w łapę - mówi pan Mirek.

Wnuki odwiedzili także rodzice Mirka. Dziś przyznają, że nigdy nie przeżyli takiego wstydu. Katarzyna wyszła do nich przed klatkę i zwyzywała w najgorszych słowach. Mówiła, że skoro wychowali syna na zboczeńca nie mają prawa do kontaktów z jej dziećmi.

- To bardzo trudna sytuacja. Cała nasza rodzina bardzo chce utrzymywać kontakt z dziećmi. Bardzo je kochamy. Jednocześnie wszyscy boją się tych kontaktów. Nie wiadomo, do czego posunie się Kasia - przyznaje babcia dzieci. - To skrzywdzona kobieta, a takie są najbardziej niebezpieczne. Boimy się, że wymyśli coś, żeby zemścić się na nas.

Od czasu wizyty dziadków minęło blisko pół roku. Mirek walczy w sądzie o zabezpieczenie kontaktów z dziećmi. Napisał wniosek, który nie dotyczy tylko jego, ale także całej jego rodziny.

- Nie przeszkadza mi, że dzieci mieszkają daleko. Bylebym tylko mógł je widywać, czy rozmawiać z nimi przez telefon lub internet - mówi. - Nie chcę komplikować życia byłej żonie. Ona też ma prawo do szczęścia. Widzę jednak, że nie myśli o ułożeniu sobie życia tylko o psychicznym zniszczeniu mnie przez uniemożliwienie kontaktów z dziećmi.

Ojcowie walczą
Członkowie Centralnego Stowarzyszenia Obrony Praw Ojca i Dziecka twierdzą, że w Polsce jest wielu ojców, którzy latami nie widzieli swoich dzieci.

- Wszystkiemu winne jest orzecznictwo sądów. Szacujemy, że w około 95 procentach przypadków sądy przyznają opiekę nad dzieckiem matce - mówi Kazimierz Radko z CSOPOiD. - A przecież nawet statystycznie niemożliwe jest, aby 95 procent kobiet miało lepsze warunki i predyspozycje do wychowywania dzieci niż ojcowie.

Psycholog CSOPOiD twierdzi natomiast, że kontakty ojców z dziećmi są nie do przecenienia. Żadne instytucje państwowe nie są jednak w stanie zabezpieczyć ich, o ile jedno z rodziców będzie starało się ich unikać.

- Oczywiście, zrozumiała jest chęć matek do ograniczenia kontaktów dzieci z ich ojcami. To przecież jednocześnie mężczyźni, którzy je skrzywdzili - mówi Bartosz Grzywacz. - Naszym zadaniem jest spotykanie się z tymi kobietami i próby mediacji. Staramy się wytłumaczyć im, że nie powinny przenosić swoich osobistych urazów na dziecko. Dla maluchów kontakt z mamą i tatą jest tak samo ważny. Niekiedy potrzeba czasu, żeby to zrozumieć i żeby móc schować swój ból, stawiając wyżej dobro dziecka.

Grzywacz twierdzi też, że najtrudniejszą sztuką, do której powinniśmy dążyć, jest uczenie się spokojnego rozstania. - Naszym zadaniem jest próba pogodzenia zwaśnionych małżonków, by potrafili spokojnie porozumieć się bez wzajemnego obwiniania się o zmarnowane życie - mówi.

W 95 proc. przypadków sądy przyznają opiekę matkom
Kobiety nie chcą, by dziecko spotykało się z ojcem, będącym jednocześnie mężczyzną, który boleśnie je zranił. W takich sytuacjach pomaga mediacja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski