18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Mój teść, szpieg, wiedział o mnie wszystko

Marcin Jaszak
Zenon Urban pochodzi z okolic Lubartowa. Choć ma 84 lata, wciąż pływa i jeździ na rowerze. Czasem wspomina, a wtedy opowiada o stawie w Baranówce, Edku, który go wyratował z topieli, a później dostał młotkiem od brata, córce Kaczmarka i szkole w Zabrzu, teściu trudniącym się szpiegowaniem oraz o panu Harazińskim i ojcu, który był komendantem Ochotniczej Straży Pożarnej. Dziś mieszka sam i potrafi obsługiwać pralkę "Franię", automatyczną na razie omija szerokim łukiem.

Wszystko po kolei sobie w myślach zaznaczyłem, żeby panu opowiedzieć. Urodziłem się w 1929 roku w Baranówce pod Lubartowem. Tam teraz jakiś mądry lekarz założył dom opieki. Kontaktowałem się z nimi, bo myślałem, że tam będę mógł zamieszkać. Pojechałem nawet, zostałem na obiad, ale okazało się, że tam mieszkają w większości ludzie chorzy i niesprawni i nie ma pojedynczych pokoi. Byłem też w prywatnym domu opieki w Miłkowicach nad zalewem Jeziorsko. Pięknie tam jest. Pół roku o tym myślałem.

Pan szuka domu opieki?
Tak. Żyję samotnie. Na razie sam się zaopatrzę i oporządzę. "Franię" umiem obsługiwać, ale automatycznej pralki nie opanowałem. No i przeszło dwadzieścia lat już tak żyję. Właśnie do tego chciałem dojść, bo trafiłem na takiego teścia, że musiałem rozwieść się z córką Kaczmarka, a później wziąłem jeszcze raz z nią ślub.

Córka Kaczmarka?!
Tak mówię na moją żonę. Już nie żyje, ale inaczej o niej nie mówię. Tatuś był najważniejszy i tylko jego zdanie się liczyło. Przez to cały czas się nam nie układało. On służył w armii niemieckiej i był zapatrzony na kulturę niemiecką. Zresztą w końcu wyrobił mojej żonie i synom pochodzenie niemieckie i wszyscy przeszli na obywatelstwo niemieckie. A poznałem ją na Mazurach. Przyszło lato, ja akurat miałem iść do pracy, ale wzięli mnie na przeszkolenie wojskowe. O, tu mam zdjęcie z wojska, na motocyklu. Trzy miesiące ta służba trwała i myślałem, że już ta znajomość się skończyła.

Z kim znajomość?!
No z córką Kaczmarka! Kaczmarek to był mistrz kominiarski. Wróciłem z wojska i okazało się, że ona się przypomniała i chciała za mnie wyjść. Teść szczególnie sprzyjał kulturze niemieckiej... Skończyłem technikum górnicze i chciałem iść na Akademię Górniczo-Hutniczą, ale poznałem ją, przyszło założyć rodzinę i iść do pracy. Miała na imię Maria. Dom prowadziła wspaniale, ale we wszystkim słuchała tatusia, a on jeszcze przed naszym ślubem wszystko o mnie wiedział, bo był niemieckim konfidentem.

Przerwę Panu! Przyszedłem tu i słyszę o domu opieki, a widzę wyjątkowo żwawego mężczyznę.
Ja się bardzo dobrze czuję. Jestem na razie sprawny i cały czas chodzę na pływalnię, a czasami jeżdżę na rowerze. Mam zdjęcie z pływalni w Suchym Lesie. I zobacz pan! Na te stopnie nie wolno było wchodzić, ale tak chciałem dać nura do basenu, że zapytałem znajomego ratownika czy można. Skoczyłem, ale wszystko zobaczył kierownik pływalni. Nawet nie krzyczał tylko pochwalił, że mam osiemdziesiąt lat i jeszcze tak pływam i nurkuję. Dostałem nawet od niego czepek z tej pływalni.

Cały czas Pan chodzi. Tak Pana nosi?
Nie lubię siedzieć w jednym miejscu. No, ale wracamy do mojej rodzinnej wioski. Jak mówiłem, urodziłem się w 1929 roku. Od zawsze dobrze pływałem, bo wychowałem się nad Wieprzem. Między Baranówką, a drugą wioską był też staw i na środku tego stawu był wykopany głęboki dół. Pływałem kiedyś i chciałem stanąć. Trafiłem właśnie na ten dół. Byłbym się utopił, ale wyratował mnie Edek Kobyłka. Był już dorosłym mężczyzną i służył w Junakach. Zresztą on później zginął bardzo tragicznie. Jak przyszła wojna, to zalecał się do mojej sąsiadki...

A co z tym Kaczmarkiem? Zresztą dojdziemy do tego. Pochwalę Pana koszulę. Nieźle Pan w niej wygląda.

Jak "moja" wyjechała, to ja się zapisałem do klubu emerytów i znajoma tak mnie stroiła w modne ciuchy. Ha, ha! Tak dzisiaj patrzyłem, którą koszulę włożyć i ta miała najczystszy kołnierzyk. Poszedłem do sklepu, to panie też pytały o koszulę, ale ja im zacząłem opowiadać, jak zaczęła się wojna i trzeba było oddać wszystkie książki do sołtysa. Ja jedną polską książkę zachowałem i do tej pory pamiętam z niej wiersz "Śmierć Pułkownika" Adama Mickiewicza. Zaraz panu wyrecytuję. "W głuchej puszczy, przed chatką leśnika. Rota strzelców stanęła zielona. A u wrót stoi straż Pułkownika. Tam w izdebce Pułkownik ich kona. Z wiosek zbiegły się tłumy wieśniacze...".

Brawo! Uczyłem się tego wiersza w szkole, ale już go nie pamiętam. Co się stało z Edkiem?

Właśnie! Bo się pogubiłem! Edek zalecał się do mojej sąsiadki. Podczas wojny należał do partyzantki i miał pistolet. Kiedyś posprzeczali się o coś z tą moją sąsiadką. On wybiegł na ganek w jej domu i strzelił w górę. Jak strzelił, to dopiero wtedy oprzytomniał i zdał sobie sprawę co zrobił. Cała wieś słyszała. Na drugi dzień do jego ojca przyszedł sołtys i powiedział, że Edek ma oddać pistolet i zgłosić się na gestapo w Lubartowie, bo inaczej przyjdą Niemcy i podpalą całe gospodarstwo. Edek nie miał zamiaru się poddawać. Wie pan, co oni zrobili?! Jego starszy brat Oleś wziął młotek i zdzielił Edka po głowie. Później go zawieźli do Lubartowa. Z miejsca został rozstrzelany. Zresztą moja rodzina też swoje przeżyła, bo mój tata należał do AK. Trudnił się dostarczaniem korespondencji. Miał na imię Leon, a mama Wiktoria. Starszy brat miał na imię Czesław, a starsza siostra Zofia. Wyszła za kapitana Wojsk Ochrony Pogranicza i mieszkali w Gołdapi. Jeździłem do nich i tam poznałem córkę Kaczmarka.

Córkę Kaczmarka! Przecież widzę zdjęcie i podpis: "...Najukochańszej Marysieńce. Zenek". Kochał ją Pan.
No, wiadomo! Inaczej bym się nie ożenił. Ale później wszystko zaczęło się psuć. Teść kilka razy robił na mnie zamach... Małżeństwo zaczęło się w 1956 roku. Mieszkaliśmy z teściami w Poznaniu i kiedyś Kaczmarek popił i wyjawił mi swoje życie. W 1933 roku, jak Hitler doszedł do władzy, Kaczmarek znalazł pracę w Łomży. Jako mistrz kominiarski dostał duży rejon i szpiegował dla Niemców. Założył rodzinę i w 1936 roku urodziła mu się Maria. Kiedy ją poznałem pracowałem w górnictwie. Ona powiedziała, co będziesz tak narażał życie, przyjeżdżaj do mnie i tu znajdziesz pracę. Wziąłem gazetę i znalazłem pracę w Poznaniu jako dyspozytor transportu kolejowego i samochodowego.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Pana rodzinnej wioski, bo zaraz zgubię watek.

Mój tata był rolnikiem, a społecznie komendantem Ochotniczej Straży Pożarnej. Nasza wioska zawsze zajmowała drugie miejsce, po Lubartowie, na zawodach strażackich. Ja byłem mały, ale jeździłem z nimi. Sprzęgaliśmy do wozu strażackiego naszego konia i klacz sąsiada Karwata. Jak one pięknie szły z tym wozem! Kiedyś podczas wojny pojechałem z sąsiadem do pożaru, bo nasz koń tylko mężczyzn się słuchał. Tata się wtedy ukrywał, a brata wywieźli na roboty do Niemiec. Pojechaliśmy do pożaru i okazało się, że nie możemy gasić, bo Niemcy otoczyli w jakimś domu partyzantów i podpalili. Mogliśmy tylko chronić inne domy, żeby się nie zajęły. Pamiętam te popalone ciała wyjmowane z pożogi.

Co z ojcem i bratem?

W Lubartowie mieszkał pan Haraziński. Inteligentny i elegancki mężczyzna. Zorganizował komórkę AK w tym rejonie. Ojciec nosił u nich korespondencję. Kiedyś jakiś konfident wydał pana Harazińskiego. Przyjechali Niemcy i go zastrzelili. Ojciec był już powiadomiony i uciekł z domu. Aby się ujawnił, wzięli mamę na dwa tygodnie na Zamek w Lublinie. Później wzięli na miesiąc moją najstarszą siostrę, Zofię.

To ta pielęgniarka na zdjęciu?

Nie. To moja siostra Ania. Była dyplomowaną pielęgniarką. Pracowała w Gdyni w szpitalu, ale chorowała na serce i zmarła. No, ale wzięli Zośkę na Zamek i po miesiącu wypuścili. Jednak zabrali starszego brata, Czesława, na roboty do Niemiec. Pracował koło Hamburga i udało mu się przeżyć. Kiedy wrócił, to zaraz poszedł do szkoły podoficerskiej. Tata do końca wojny się ukrywał, a ja z mamą uprawiałem pole. Ale to jeszcze nie wszystko. Najgorszy był tyfus. Największe nieszczęście dla całej wsi. Dziesięć procent ludzi umarło. Zarazę przynieśli radzieccy jeńcy w 1941 roku. Ja też chorowałem. Potem byłem taki osłabiony, że uczyłem się na nowo chodzić i dwa tygodnie dochodziłem do siebie. Aby nabrać sił trzeba było jeść rosół, ale tylko pić i nie jeść mięsa. Pamiętam kominiarza z naszej wsi, który już dochodził do siebie. Jego żona ugotowała mu rosół, a mięso schowała do kredensu. Kominiarz był postawnym chłopem i kiedy żona wyszła, zjadł to mięso i zaraz zmarł przy tym kredensie. To utkwiło mi w pamięci.

Może teraz trochę o Panu?
Na początku wojny szkoła się skończyła, a ja tak chciałem się uczyć. W 1946 roku poszedłem do szkoły rolniczej w Sarnikach. W 1947 ojciec, bo był ludowcem, zapisał mnie na do "Wici" na kurs agitatorów. Pojechałem do Warszawy i tam nas szkolił Józef Ozga-Michalski. Nie podobało mi się to i szybko zrezygnowałem. Chciałem dalej iść się uczyć do szkoły rolniczej w Kijanach. Myśmy kiedyś pojechali ją zwiedzić. Mówię: - Tato ja muszę tu się uczyć! Ale tata nie pozwolił, bo nie miałby kto robić w polu. Na szczęście moja siostra wyszła za mąż i szwagier przyszedł na gospodarkę, a ja w Lubartowie znalazłem na słupie ogłoszenie o szkole górniczo-hutniczej. Pisali tam, że internat za darmo, wyżywienie i książki za darmo. Pojechałem tam z kolegami i okazało się jeszcze lepiej niż na ogłoszeniu. Najpierw była szkoła przysposobienia przemysłowego w Pszczynie. Skończyłem ją z wyróżnieniem i dostałem książkę "Quo vadis". Jak ja się z niej cieszyłem. W tamtych czasach tego nie można było dostać. Prawdziwy skarb! Później było technikum górnicze w Zabrzu. Część chłopaków jak zeszła na dół, to zrezygnowała i wróciła do domu. Ja się nie martwiłem. Może się i bałem, ale pod ziemią na praktykach spędzaliśmy dwa dni, a cztery to była nauka. Mogłem się wreszcie uczyć! No i później zacząłem pracę w górnictwie, ale dostałem pęknięcia wrzodów żołądka i trafiłem do sanatorium w Krynicy. W 1956 roku się ożeniłem i pojechałem do Poznania.

Nie dokończył Pan historii teścia.

On służył w armii niemieckiej. Jak dostali się do niewoli, to powiedział, że go wzięli do armii siłą, jak wielu Polaków. Wstąpił dzięki temu do armii Andersa. Wrócił do domu dopiero w 1947 roku i od razu dostał pracę dzięki bezpiece, bo oni wiedzieli o nim wszystko. Pracował w swoim zawodzie kominiarza i teraz donosił dla SB. Dostał mieszkanie służbowe w Dobiegniewie i miał pod sobą teren województw zielonogórskiego, poznańskiego i szczecińskiego. No, ale wrócę do rodziny. Mieszkaliśmy w Suchym Lesie koło Poznania rok, a później znalazłem pracę w kopalni w Wodzisławiu Śląskim w rybnickim okręgu węglowym. Dostałem mieszkanie. Pojechaliśmy tam z żoną i dziećmi i dziesięć lat miałem spokój od teścia. W końcu jednak postawił na swoim. W 1968 roku zawiozłem rodzinę do nich na wakacje. Jak później przyjechałem, to wszystko było już dokonane bez mojej wiedzy. Teść przepisał pół domu na Marię. Dzieci zapisali tam do szkoły, no i nie miałem nic do gadania. Wróciłem do Wodzisławia, oddałem mieszkanie i przeniosłem się do hotelu robotniczego. Przyjeżdżałem raz na miesiąc do rodziny. Tak się męczyłem rok, aż zacząłem pracę w kopalni miedzi w Lubinie. Miałem dzięki temu bliżej do rodziny i mogłem przyjeżdżać raz na tydzień.

W końcu wziął Pan rozwód.
Wróciłem do rodziny i zacząłem pracę na koparce w poznańskim kombinacie budowlanym. Teść zawsze szukał zaczepki. A to z nożem się na mnie rzucił, a to wynajął chłopaków, żeby mnie pobili. W końcu kiedyś przyjechałem do domu koparką. Na drugi dzień patrzę, a ten jakąś rurą urywa przewody paliwowe. Wściekłem się i pobiegłem, zaczęliśmy się szarpać. Odepchnąłem go i wpadł w błoto. Żona i teściowa zaczęły lamentować, że pobiłem tatusia. Wtedy Maria powiedziała, że będzie w sądzie świadczyła przeciw mnie. Niewiele myśląc, po prostu złożyłem pozew o rozwód. Trochę to trwało, ale w końcu się rozwiedliśmy w 1977 roku. Wtedy dowiedziałem się, że w Bogdance budują kopalnię, więc przyjechałem tu. Zanim jednak dostałem pracę w kopalni, to pracowałem w Lublinie na koparce.

A drugi ślub?
W 1982 roku z tą samą kobietą. Córka przyjeżdżała do mnie i prosiła. Chciała koniecznie ściągnąć mnie do domu. Później przyjechała żona, ale nic z tego nie wyszło. W końcu przesądził o tym wypadek w kopalni w 1980 roku, w październiku. Podczas czyszczenia rynien okapowych w szybie, spadł kubeł z górnikami. Zbieraliśmy po kawałku ich szczątki. Nie zgadzałem się z opinią kierownictwa o przyczynach tego wypadku, bo uważałem, że to przez alkohol. Jak się przeciwstawiłem, to zaczęły się szykany. Trudno było wytrzymać. Wróciłem do żony i wzięliśmy znów ślub w 1982 roku.
Jednak Pan wrócił do Lublina. Wziął Pan znowu rozwód?
Nie zdążyłem, bo żona umarła. Ale jeszcze przed tym wróciłem na kopalnię do Bogdanki, w 1985 roku poszedłem na emeryturę. I tak teraz żyję samotnie.

Ma Pan jakieś marzenia?
Chciałbym, żeby znalazła się jakaś kobieta. Mam dobrą emeryturę i konto w banku. Jakby się ktoś znalazł, to nie zastanawiałbym się długo.

Ciągłe przeprowadzki i zmiana pracy?

To fakt, ale ile zobaczyłem i poznałem! Ja chyba mam trochę cygańskiej krwi i tak mnie ciągle nosi.

Bał się Pan czegoś w życiu?

W kopalni nie. Teraz się czasem boję, żeby nagle nie dopadła mnie niemoc, bo wtedy będę skazany na czyjąś opiekę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski