Są pasje, które czasami ciężko nam zrozumieć i zaakceptować. Ludzie, którzy robią coś na przekór zdrowemu rozsądkowi. Bo jak wytłumaczyć sens morderczego biegu, nieprzerwanie przez 40 godzin!?
- Wiem, że to brzmi wariacko - uśmiecha się Bartosz Mejsner. 39-letni przedsiębiorca z Lublina, mąż i ojciec trójki dzieci, ukończył w ostatni weekend sierpnia Ultra - Trail du Mont Blanc, najbardziej prestiżowy ultramaraton w Europie. Zawodnicy mieli do pokonania w Alpach 168 km, trasą biegnącą przez Francję, Włochy i Szwajcarię.
Bartosz Mejsner przyznaje, że prawdziwy ultramaraton zaczyna się w momencie, gdy pojawia się ból. Dla niego maraton rozpoczął się gdzieś w połowie dystansu, w okolicach 80 km.
- Po raz pierwszy wtedy pomyślałem, że może trzeba odpuścić. Że może jeszcze nie tym razem. Przygotowując się dobiegu oczywiście zdawałem sobie sprawę, że taki moment nadejdzie. I wtedy albo pokonam swoje słabości, albo się poddam - mówi.
Nie poddał się. Przezwyciężył kryzys, stawiając sobie kolejne cele, dążąc do 100 kilometra, potem do 120. Nieocenione okazało się również wsparcie rodziny i przyjaciół. Przez cały bieg Bartosz miał przy sobie telefon. Dzięki niemu utrzymywał kontakt ze znajomymi. A oni bez przerwy wspierali go, motywowali do jeszcze większego wysiłku.
- Poprosiłem ich wcześniej o stały kontakt. Gdy przed biegiem usypiałem, to dzwoniłem do domu i rozmawiałem z żoną. Wymiana kilku zdań potrafiła mnie pobudzić, podnieść na duchu. Kibicowała mi grupa znajomych, niektórzy też nie spali i całą noc dostawałem od nich SMS-y. Nie odczytywałem ich w trakcie biegu, ale gdy stawałem, żeby się napić, zjeść, czy zmienić ubranie, to od razu sięgałem po telefon. Słowa wsparcia były niesamowicie motywujące. Gdy w połowie dystansu dopadł mnie kryzys, przestałem biec dla siebie, a zacząłem biec dla innych - podkreśla.
Gdy w okolicach 80 km przeżywał najtrudniejsze chwile w klasyfikacji maratonu spadł o 600 pozycji. Przez problemy ze zdrowiem nie wiedział, czy uda mu się kontynuować bieg. - W tym roku to były głównie problemy żołądkowe - mówi.
Na szczęście kryzys minął, a z każdym kolejnym kilometrem czuł się coraz lepiej fizycznie i psychicznie. Problemem był jednak brak snu. - Usypiałem na stojąco. A to wpadłem na kogoś, innym razem stoczyłem się ze ścieżki. Gdy zostało mi do przebiegnięcia 20-30 km, naprawdę bałem się, że usnę i nie dotrwam do końca - przyznaje.
Na mecie zameldował się po 43 godzinach i czterech minutach od startu. - Ten czas zawiera postoje, chwile na pożywienie się i przebranie. Niektórzy nawet kąpią się, bo w jednym z punktów serwisowych w połowie trasy jest do dyspozycji łazienka z prysznicem. Można z niej skorzystać i na drugą część trasy wyruszyć z nowymi siłami - zdradza Mejsner.
Na prysznic mogą pozwolić sobie ci, którzy szybko biegną. Wszystkich bowiem obowiązują limity czasowe, bezwzględnie przestrzegane na każdym punkcie kontrolnym. Gdy ktoś się spóźni, jest usuwany z trasy. - Biegłem na tyle szybko, że ani przez moment nie obawiałem się, że skończy mi się czas. A byli tacy, którzy meldowali się nakontroli minutę, czy dwie przed upływem limitu. Trzeba było ich przestrzegać, ale niektóre osoby nie były w stanie przebiec całego dystansu naraz, więc kładli się spać. Część wogóle nie dała sobie rady z trudami maratonu i nie ukończyła biegu. A w ultramaratonie nie startują przypadkowe osoby, bo trzeba się do niego zakwalifikować - twierdzi Mejsner.
Ultra - Trail du Mont Blanc liczył 168 km. W Australii biegają nawet ponad 800 km! Non stop, przez kilka dni. - Możliwości ludzkie są duże, ale gdzieś trzeba stawiać sobie granice. Można mieć ambitne cele, ale bez przesady, aby nie popaść w obłęd. To był mój pierwszy tak długi ultramaraton i ogromne doświadczenie. Nie przewiduję jednak uczestnictwa w dłuższych biegach. Myślę, że to jest dla mnie pułap rozsądku - uważa Bartosz Mejsner.
To wszystko brzmi, jak jakieś szaleństwo, ale wbrew pozorom ultramaraton jest bezpiecznym wyzwaniem. Oczywiście dla ludzi odpowiednio przygotowanych do takiego wysiłku. - Nie można wystartować nie mając doświadczenia. Ja biegam wultramaratonach od kilku lat.
Dla jednych liczy się rywalizacja, dla innych pokonanie własnych słabości i chcą tylko dobiec do mety. Dla organizatorów najważniejsze jest bezpieczeństwo uczestników. Wszyscy muszą więc przestrzegać ustalonych reguł i nikt nie może liczyć na pobłażanie. Każdy z biegaczy zabiera ze sobą niezbędny sprzęt. Lista wymaganego ekwipunku jest długa. - Jest tam np. gwizdek do wzywania pomocy, telefon w roamingu, specjalny koc, który pozwala zachować ciepło ciała, kurtka, czapka, druga para spodni, czy minimum litr wody. Aby otrzymać numer startowy należy pokazać zawartość plecaka. Nawet w czasie biegu są wyrywkowe kontrole i np. za brak telefonu schodzi się z trasy. Za brak mniej ważnych przedmiotów otrzymuje się karę czasową. Tak naprawdę przestrzeganie tej listy nakazuje po prostu zdrowy rozsądek. Skoro w dzień na wysokości 1000 metrów jest 25 stopni ciepła, a w nocy na 2300 m temperatura spada poniżej zera, to trzeba być na to właściwie przygotowanym - tłumaczy Mejsner.
Ultra - Trail du Mont Blanc zaczyna się i kończy we francuskiej malowniczej miejscowości turystycznej Chamonix. - Startowaliśmy w centrum miasta i to było wielkie wydarzenie. Gdy dobiegłem do mety, czułem się tak samo jak najlepsi. Tysiące ludzi wiwatowało, czułem, że dopingują tylko mnie. To była dla mnie ogromna, niepowtarzalna radość - nie ukrywa lublinianin.
Po przekroczeniu mety Bartosz Mejsner marzył już tylko o jednym. - O śnie. Chciałem się przede wszystkim wyspać. I spałem jak "ścięty" kilkanaście godzin.
Dłużej zajął mu powrót do zdrowia. - Mięśnie bolały, początkowo miałem trudności nawet ze schodzeniem po schodach. Ból i zmęczenie ustąpiły po dwóch, trzech dniach, ale organizm wracał do siebie przez kilka tygodni. Na co dzień prowadzę normalne życie, ale biegi to moja pasja, odskocznia i weekendowa radość. Czekam na kolejne - podkreśla Bartosz Mejsner.
20 godzin
W tym roku zwycięzcą Ultra - Trail du Mont Blanc został Francuz Xavier Thévenard, który 168 km pokonał w 20 godzin, 34 minuty i 57 sekund. Najlepszą kobietą była Amerykanka Rory Bosio, która na metę dobiegła po 22 godzinach, 37 minutach i 26 sekundach. Był to 7. czas w klasyfikacji generalnej, o ponad dwie godziny lepszy od wcześniejszego rekordu wśród kobiet.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?