MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Do Dwójki przyjdzie Jacek Żakowski

Redakcja
Rafał Rastawicki, nowy dyrektor programu TVP 2
Rafał Rastawicki, nowy dyrektor programu TVP 2 P. Pokrycki/Reporter
Nowy szef TVP 2 chce odbudować jej oglądalność i dlatego rezygnuje z niektórych publicystów. Planuje kanał dla inteligencji, który zerwie z tradycją biesiadnej telewizji Niny Terentiew. Z Rafałem Rastawickim, nowym dyrektorem programu TVP 2, rozmawia Anita Czupryn.

Program Drugi TVP za czasów Niny Terentiew był nieustanną biesiadą. Krzysztof Nowak, Pański poprzednik, poszedł w drugą stronę i stworzył Dwójkę poważną. Jak będzie wyglądał Program Drugi TVP pod Pańskim kierownictwem?

Dwójka ma być nowoczesna. Ma reagować na to, co się dzieje, w sensie cywilizacyjnym i w sensie przemian społecznych. Ma odwoływać się do tej widowni, z którą kiedyś się bardzo mocno utożsamiała, czyli z widzami bardziej ambitnymi, nastawionymi również na pewne aspiracje związane z uczestnictwem w życiu kulturalnym. To na pewno jest taka antena, w której musi być miejsce dla wszystkich godnych rzeczy. Takich jak na przykład przyszłoroczny Konkurs Chopinowski. No i jest to wreszcie antena, która powinna wyznaczać nowe trendy.

Nowe trendy będą w rozrywce, w publicystyce?

Rozrywka i publicystyka są wpisane w strategię telewizji. Dwójka jest tą anteną, która ma charakter bardziej rozrywkowo-widowiskowy i na pewno ten charakter zostanie utrzymany. Publicystyka też oczywiście będzie, z tym że sięgniemy po nowe rozwiązania.

A konkretnie?

Jestem po rozmowach z Jackiem Żakowskim, myślę, że przyjdzie do Dwójki. To jest właśnie cel anteny, aby przyciągać środowiska, które są opiniotwórcze i będą gwarantować inny punkt widzenia. A Żakowski dzisiaj to jeden z najbardziej znanych polskich publicystów i będzie miło, jeśli będzie u nas.

Jakie nazwiska trzyma Pan jeszcze w zanadrzu?

Za wcześnie o tym mówić. Obecność Jacka Żakowskiego to już sprawa przesądzona, natomiast nie chcę mówić o innych, póki nie skonkretyzujemy sprawy. A także żeby nie zapeszyć.

Czy Witold Krasucki - autor "Dramatu w trzech aktach", o którym Jerzy Wenderlich w wywiadzie dla "Polski" mówił, że to jest genialny twórca, jeżdżący w tej chwili busem zagranicą - powróci na antenę? Ściągnie go Pan?

Nie wiem, od lat nie mieliśmy kontaktu.

Nie chciałby Pan? Nie kontaktował się Pan z nim?

Nie kontaktowaliśmy się. Czy bym chciał - nie wiem. To zależy, z jaką propozycją by przyszedł.

Prawo i Sprawiedliwość miało protestować przeciwko Pańskiej obecności w telewizji właśnie dlatego, że to Pan, za czasów prezesa Roberta Kwiatkowskiego, w 2001 r., zdecydował o emisji "Dramatu w trzech aktach" - dokumentu, który oskarżał braci Lecha i Jarosława Kaczyńskich o to, że przyjmowali pieniądze z FOZZ. Jak to się stało, że znów Pan do TVP wrócił?

Nie angażowałbym do mojego przyjścia do Dwójki wielkiej polityki. Prezes Szwedo zaprosił mnie na spotkanie, odbyliśmy rozmowę i złożył mi propozycję, którą przyjąłem.

Więc to była propozycja od pana Szwedy?

Tak. Choć mój faktyczny powrót do telewizji nastąpił rok wcześniej. Przygotowywałem program publicystyczny "Pryzmat", który był na antenie Jedynki.

Trudno mi uwierzyć, że Bogusław Szwedo, chwilowy p.o. prezes TVP po odejściu Piotra Farfała, zadzwonił ni stąd, ni zowąd na Pańską komórkę i zaproponował oddanie Dwójki człowiekowi, który swoją telewizyjną karierę robił u boku Roberta Kwiatkowskiego. Zresztą informacje o tym, że to Pan miałby być szefem Dwójki, pojawiały się już wcześniej w prasie.

Pojawiały, bo pewnie prezes Szwedo z kimś o tym rozmawiał. Przypuszczam, że nie rozważał tej decyzji sam. Pewnie rozważał też innych kandydatów, analizował ich dorobek i w końcu złożył propozycję. A co do mojej kariery, w telewizji pracowałem na długo wcześniej, zanim przyszedł Robert Kwiatkowski, bo wygrałem otwarty konkurs, który ogłosił zarząd kierowany przez Wiesława Walendziaka.

A co Pan na to, że "ten Rastawicki" - jak mówi Pan nieraz o sobie - miał spotykać się już wcześniej z dziennikarzami w siedzibie SLD i proponować im pracę w TVP?

Jeśli ktoś to napisze jeszcze raz, pozwę go do sądu. To nieprawda i kompletna bzdura, w dodatku obraża moją inteligencję. Ja mam się gdzie spotykać z dziennikarzami i z pewnością nie jest to miejsce przy ul. Rozbrat.

Czy to, że karty w TVP rozdają ludzie lewicy albo żeby tak wyglądało, że to oni rządzą większą częścią niż ludzie PiS, było przedmiotem jakiejś umowy?

Nie będę tego komentować. Zostałem zatrudniony na dwa lata jako dyrektor Programu Drugiego i moim celem jest podniesienie oglądalności tej anteny. Podjąłem się tego, bo uważam, że Dwójka ma ogromny potencjał.

Czy jedynkowy "Pryzmat", którego był Pan od ubiegłorocznej jesieni do wiosny tego roku wydawcą, trafi teraz do Dwójki?

Nie. Jestem przeciwnikiem mechanicznego przenoszenia programów. One są zawsze tworzone w jakimś kontekście i muszą trafiać do widowni charakteryzujących anteny. Jedynka ma, a przynajmniej miała kiedyś profil bardzo mocno publicystyczny. Z tego więc wynikała obecność w niej "Pryzmatu". Nie będzie przenoszenia programu tylko dlatego, że ja byłem z nim związany.

Jak będzie wyglądała publicystyka w Dwójce?

Na pewno będzie, bo trudno sobie wyobrazić antenę, która ma ambicje kształtowania opinii publicznej, a takie ma na pewno Dwójka, bez publicystyki. Ważne, żeby była dobrze oglądana, ważne, żeby odbudować programy informacyjne, bo bez tego nie można sobie wyobrazić żadnej anteny.

Jak to jest, że niektóre programy okazały się zbyt słabe dla Dwójki, a są świetne dla Jedynki. Mówię na przykład o programie Jacka Karnowskiego, który stracił u Pana swój program, a przecież jest twarzą TVP.

Jest szefem Wiadomości. Podejmując takie decyzje programowe, kierowałem się wynikami tego programu. Jeśli moim zadaniem jest odbudowa oglądalności Dwójki, a program ma 9 procent udziałów w rynku, czyli 91 procent widzów ogląda pozycje w innych stacjach , to nie są to udziały, które pozwalają na to, aby mówić, że program cieszy się zainteresowaniem naszych widzów. Mój poprzedni dyrektor Nowak wprowadził eksperyment, który umownie nazywany był mianem kwartetów. Ta formuła pod względem realizacji i oglądalności nie spotkała się z aprobatą widzów.

Może twórcy potrzebowali więcej czasu?

Nie podjąłem ich pochopnie, patrzyłem, jak te programy się rozwijają, jak wyglądają i jakim się cieszą odzewem u widzów. To, że red. Karnowski prowadził jeden z kwartetów, który nie miał oglądalności, nie oznacza, że inny program robiony przez Karnowskiego będzie miał równie kiepskie wyniki, bo może się okazać, że będą rewelacyjne. Wszystko zależy od formuły. Tak już jest z programami telewizyjnymi, że jedne okazują się fiaskiem, a inne są sukcesem, który gości na antenie przez wiele lat.

Ale nie tylko o niego mi chodzi. Również np. o Jana Pospieszalskiego.

Jego "Warto rozmawiać" jest obecne cały czas na antenie Dwójki. Ale jeśli chodzi o umiejscowienie Jana Pospieszalskiego w paśmie porannym, to odbyliśmy rozmowę na ten temat i wyjaśniłem powody mojej decyzji. Mój poprzednik dyrektor Nowak wprowadził tego publicystę, był to eksperyment, bo w programie o charakterze śniadaniowym mamy zupełnie inną konwencję rozmowy z widzami, z gośćmi niż w wieczornej publicystyce, która może być drapieżna, a opinie wyrażane przez prowadzącego dodają charakteru audycji.

Pospieszalski nie nadaje się do telewizji o poranku?

On jest bardzo wyrazisty, ma swoje poglądy, eksponuje je i o nie walczy, a my w paśmie śniadaniowym oczekujemy trochę innej rozmowy i innego typu prowadzenia. Tu nie ma miejsca na toczenie takiej czy innej walki. To po prostu kwestia robienia dobrej telewizji śniadaniowej.

Stąd teraz tak wyraźny podział na Jedynkę i Dwójkę kojarzy się z podziałem wpływów ludzi z prawicy i ludzi związanych z SLD.

A kogo pani widzi w Dwójce wśród dziennikarzy kojarzonych z lewicą?

Pana widzę.

Ma pani prawo do swojej oceny, ale widzowie oceniają nie dyrektorów, tylko program. Ja jestem dyrektorem. Nie dokonałem na razie żadnej zmiany. Dałem sobie czas przyjrzeć się Dwójce i dać szansę moim współpracownikom. Nikomu nie podziękowałem za pracę, niezależnie od tego, czy przyszedł za Nowaka, Pawlaka czy pracował z Niną Terentiew. Oceniamy siebie nawzajem, być może ktoś ze mną nie będzie chciał pracować, być może ja z kimś nie będę chciał pracować. Ale to jest ocena merytoryczna, która wynika ze współpracy.

Czy będzie Pan czerpał jakieś wzory z poprzedników, czy czekają nas raczej bardzo duże zmiany?

Nie. To, co jest ważne, to szanowanie widza i jego przyzwyczajeń. Nie robimy więc anteny, kierując się własnym gustem i przekonaniami, tylko patrzymy na to, co ten widz lubi, co ceni, opieramy się na badaniach programowych i dopiero wtedy dokonujemy zmiany. Więc jeżeli mówimy o zmianach, to będą one ewolucyjne.

W jaki sposób będzie Pan oszczędzał?

Będziemy posługiwać się powtórkami, czyli korzystali z tego, z czego korzysta też np. TVN. Mamy wiele formatów takich jak "M jak miłość" czy programy rozrywkowe jak "Tak to leciało" czy show "Zagadkowa blondynka", które z powodzeniem mogą być powtarzane poza prime time’em i mogą sobie znakomicie radzić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski