Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzień w domu opieki. Starość Panu Bogu nie wyszła

Agnieszka Kasperska
Czasami jest dobrze. Kiedy nic nie boli. Rodziny przychodzą w odwiedziny i można powspominać. Czasami jest gorzej. Wtedy nic nie pasuje, wszystko drażni i irytuje. Jak to w życiu. Bo mieszkanie w domu opieki to prawdziwe życie ze wszystkimi jego blaskami i cieniami.

Do domu trafiają najczęściej wprost ze szpitali. - Lekarze robią co mogą, a gdy są już bezradni, mówią rodzinie, że powinna zabrać najbliższego. Dokąd, tego nie mówią - mówi Beata Szulej, właścicielka domu opieki "Promyk" w Lublinie.

W takiej sytuacji w ubiegłym roku znalazła się pani Anna. Jej mama, 83-letnia Teresa, od kilku lat zmagała się z chorobą Alzheimera. Wystarczała jednak opieka w domu i dzienny ośrodek wsparcia.

Pod koniec lutego policja zlikwidowała nie-legalny dom pomocy dla osób starszych i chorych. Postanowiliśmy sprawdzić, jak wygląda życie w legalnym domu, który cieszy się uznaniem zarówno urzędników, jak i rodzin przebywających w nim osób. Odwiedziliśmy "Promyk" przy ulicy Reja w Lublinie.

- Potem przyszedł jednak udar. Lekarze obiecywali, że będzie dobrze. Miała się rozpocząć rehabilitacja, ale przyszedł drugi udar - opowiada kobieta. - Dowiedziałam się, że mam trzy dni na zabranie mamy. Niechodzącej, bez kontaktu. Z cewnikiem i karmionej przez sondę. To był dla nas ogromny szok. Wiedziałam tylko, że nie podołam opiece. Dlatego zdecydowaliśmy z bratem o konieczności znalezienia ośrodka dla mamy.

Decyzja nie była łatwa. Przepłakana. Przegadana. Trudna. Ale nie było innego wyjścia. Karmienia przez sondę można się podobno nauczyć, ale co zrobić ze zmianą cewnika? Wyboru dokonało samo życie. Wybór był jednak szokiem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Kiedy pani Anna trafiła do "Promyka", nie była w stanie normalnie rozmawiać i podpisać wszystkich dokumentów. Teraz, po ośmiu miesiącach, jest już spokojna.

- Odwiedzam mamę kilka razy w tygodniu. Jak przyjdę na obiad lub kolację, to ją nakarmię. Jej stan się znacznie poprawił. Nie ma już odleżyn, nie ma sondy. Je samodzielnie - pani Ania nie kryje radości. - To chyba najlepsza reklama dla tego miejsca. Absolutnie nie czuję się wyrodną córką. Wiem, że mama trafiła pod troskliwe skrzydła. To najlepsze, co mogliśmy dla niej zrobić w tej trudnej sytuacji.

Z panią Teresą nie ma logicznego kontaktu. Na widok pielęgniarek czy członków rodziny uśmiecha się jednak. Co najważniejsze, nie boi się. Czuje się tu bezpieczna. Czasami coś powie. Zwykle nie można rozróżnić słów. Z tonu głosu można jednak rozpoznać, że nie są to słowa skargi. Raczej opowieść o jej wewnętrznym świecie. A wieczorami pani Teresa czasami śpiewa. Wciąż pięknym głosem, w którym nie słychać śladów choroby.

- Rozmawiać już nie rozmawiamy - zwierza się córka. - Ale jestem, przychodzę. Siadam obok i trzymam ją za rękę. W tym dotyku jest cała nasza miłość.

Opieka nad starszym i schorowanym człowiekiem nie zawsze jest jednak łatwa.

- Starość nie udała się Panu Bogu - uważa pani Beata. - Mamy pensjonariuszkę, która mieszkała sama w Warszawie. Nie miała własnych dzieci. Na starość zachorowała. I to nie w taki sposób, który sprawiałby, że ludzie żałowaliby jej czy współczuli. Nie budziła żadnych pozytywnych uczuć. Stała się osobą awanturującą, krzyczącą, przykrą. Gdy jej dotknąć, potrafi uderzyć, ugryźć, opluć. Dlatego nikt z dalszej rodziny nie chciał się nią zająć. Nawet w zamian za mieszkanie i majątek. Trafiła do nas.

Bo w "Promyku" są oddzielne sale dla osób leżących. Jedną z nich jest pani Basia. Przez całą dobę podawany jest jej przez sondę półpłynny pokarm. Kilka razy dziennie zaglądają do niej opiekunki i pielęgniarka. Przychodzą lekarz i rehabilitantka. Raz na dwa dni zagląda jej mąż. Ponieważ rano trwają zabiegi higieniczne, personel prosi, żeby pensjonariuszy odwiedzać od godziny 11. Pan Wojciech przyjeżdża jednak tuż po 10. Tak mu pasuje autobus. - Siadam na dole i cierpliwie czekam aż dopuszczą mnie do żony - opowiada, śmiejąc się. - Podpytuję panią Beatę, jak się czuje żona. Jak spała. Trochę mówimy o swoich bliskich. Potem wchodzę na górę i opowiadam żonie, jak minął mi wczorajszy dzień.

- To się nazywa miłość - kwituję. Mężczyzna jakby nie słyszał moich słów.

- Musiałem ją oddać do domu pomocy. Byliśmy tylko we dwoje. Sam nie mógłbym się nią opiekować. Ale przyjeżdżam i trwam obok niej.
W jednym z pokojów dla osób, z którymi jest kontakt, mieszka 93-letnia pani Janina. Kobieta ma dwóch synów. Jeden mieszka nad morzem. Drugi w Lublinie.

- Ten, który jest na miejscu, odwiedza mnie codziennie. Drugi, kiedy tylko może - mówi nie kryjąc dumy. - Mam wspaniałe dzieci. Bardzo udane. Zadbali o mnie na starość. Znaleźli dobry dom.

- A jak pani spędza czas?

- Najczęściej to myślę o sobie, o dzieciach i wnukach - zamyśla się staruszka i po chwili dodaje: - Nie przypuszczałam, że taka starość będzie u mnie.

- Dobra starość? - dopytuję.

- Wszystkie starości są niedobre - uważa pani Janina. - Mam bardzo dobrą opiekę i niczego mi nie brak. Nawet serca innych mi nie brak. Mam też jeszcze rozum i wiem co do czego. Cieszę się, że na "g" nie wołam "papu" - pani Janina wybucha śmiechem.

W tym samym pokoju mieszka pani Jadwiga. Ma 98 lat. Osiem ostatnich spędziła w domu "Promyk" przy ul. Reja.
- Najbardziej lubię oglądać telewizję - mówi. - Wszystko oglądam, jak leci.

Nie udaje nam się dłużej porozmawiać. Do sali wchodzi pani Aneta, rehabilitantka. Przychodzi trzy razy w tygodniu. W gorsze dni musi namawiać pensjonariuszy do ćwiczeń. W lepsze sami chętnie poddają się masażom i trenują mięśnie. Wychodzimy. Przez osłonięte patio przechodzimy do pokoju pana Bogdana. Mężczyzna mieszka sam.

- Miałem kolegę, ale umarł - opowiada. - Czekam na następnego. Może będę mógł z nim porozmawiać.

O czym? Najchętniej o polityce. Pan Bogdan ogląda wszystkie wydania wiadomości. Z wydarzeniami jest na bieżąco. Ostatnio najbardziej denerwuje go polityka Putina. Nie ma jednak z kim szczegółowo omawiać nurtujących go zagadnień. Zamiast tego flirtuje więc z pielęgniarkami i opiekunkami.

- Jak go nie lubić? - pyta pani Beata. - I pożartować można, i porozmawiać. Bo my tu wszyscy się znamy. Wiemy, co się dzieje w naszych rodzinach. Jak zresztą nie wiedzieć, skoro przez miesiące, a nawet lata widujemy się i rozmawiamy codziennie.
- Stajecie się jakby jedną wielką rodziną?

Kobieta zastanawia się dłuższą chwilę: - Nie. Tak bym tego nie nazwała, ale znamy swoje dzieci i wnuki. Wiemy, kto złamał rękę czy nogę, a kto jeszcze jedzie na wakacje - opowiada. - To coś takiego, jak w pracy. Jak spędzasz z kimś dużo czasu, to wiesz, co dzieje się w jego prywatnym życiu i zaczynasz go lubić.

Bo praca w "Promyku" to dla pracowników i właścicielki nie tylko czas od - do. Tak się nie da. - Staram się zatrudniać wyłącznie pielęgniarki z dużym doświadczeniem. Takie, dla których pacjent to nie tylko praca, ale w pewnym sensie także misja - mówi pani Beata. - Takie, w rękach których sama chciałabym się znaleźć, gdyby przyszła choroba.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski