- Idę w intencji zaliczenia sesji. Poza tym chcę się sprawdzić - zwierza się Tomasz, student KUL, którego spotkałem w piątek przed Archikatedrą Lubelską. To właśnie stamtąd, po mszy świętej prowadzonej przez bp. Mieczysława Cisło, wyruszyła Ekstremalna Droga Krzyżowa.
Na placu katedralnym spotykam też doświadczonych uczestników. - Lubię doświadczać sytuacji, kiedy sam nic nie mogę. W pewnym momencie idzie się, ale nie swoimi siłami - przyznaje Henryk z Krzczo-nowa. Postanawiam sam sprawdzić, jak to jest.
Sprzed archikatedry wyruszamy około godz. 20. Większość rusza w 46-kilometrową drogę do Wąwolnicy. Ja wybieram krótszą, 29-kilometrową trasę wzdłuż Bystrzycy i wokół Zalewu Zemborzyckiego. Pierwsze trudności pojawiają się tuż za drugą stacją. Przekraczamy Bystrzycę i wchodzimy do Parku Ludowego. Podmokły grunt i mrok sprawiają, że gorsze buty nabierają wody. Jakby organizatorzy nas przestrzegali: - Myśleliście, że wybraliście łatwą trasę? Nic z tego.
Herbata dla pątników
Mijamy Arenę Lublin i byłą cukrownię. Trzecia stacja: „Pierwszy upadek Pana Jezusa”. Chwila na rozważania i odpoczynek. Idąc dalej mijamy fabryki przy ul. Krochmalnej, dochodzimy do Bystrzycy i podążamy szlakiem obok bloków i domków jednorodzinnych. Czwarta stacja wypada w parafii św. Jana Pawła II. Kościół jest otwarty. W środku, niespodzianka, czekają parafianie z gorącą herbatą i kawą. To ostatnie miejsce, żeby ogrzać się przed wejściem do lasu.
Jeszcze przed piątą stacją widzę, jak parę osób decyduje się na powrót do domu. Nie ma w tym niczego zaskakującego. Co roku nawet kilkanaście procent uczestników przerywa wędrówkę. Przyczyny są różne. Kontuzja, wychłodzenie organizmu lub zwyczajne zmęczenie.
Jednak większość z nas kontynuuje drogę. Pokonujemy kolejne stacje: szóstą, siódmą, ósmą. Chociaż zachowanie milczenia jest podstawową zasadą EDK to nie wszyscy stosują się do tej reguły. - Mam nadzieję, że zdążę do domu przed siódmą, żeby złapać męża zanim wyjdzie do pracy. Bo mi znowu nie zostawi pieniędzy na zakupy - żartuje sobie pani, na oko 50-letnia. Jednak im dalej - tym ciszej. W przeciwieństwie do pielgrzymek tu nie ma śpiewu.
Las, mgła i różaniec
Blisko północy. Idziemy przez las. W koszulkach i opaskach odblaskowych, z migającymi światełkami i latarkami na czołach. Ludzie wyglądają jak ufoludki. Jednak nikt nie ma czasu dłużej się nad tym zastanawiać. Skupiamy się na omijaniu błotnistych kałuż i wystających korzeni.
Gdy wychodzimy z lasu przy samym zalewie pojawia się mgła. Sylwetki towarzyszy giną z oczu. Do tego nasila się chłód. Na szczęście po kilku kilometrach jest kolejna stacja, która mieści się w parafii św. Marcina. Tu znów ogrzewamy się w kościele i jesteśmy częstowani gorącą herbatą i kawą.
Mija godzina druga i kolejne kilometry, ale do finału przy bazylice ojców Dominikanów nadal daleko. Postoje na kolejnych stacjach są coraz dłuższe. Boli całe ciało: stopy, kręgosłup, barki. W okolicy jedenastej stacji pojawiają się pierwsze miejskie zabudowania. W pobliżu przejeżdżają nocne autobusy i taksówki. Pokusa, żeby poddać się jest silna. W ruch idą paciorki różańca. Mijam dwunastą stację: „Pan Jezus umiera na krzyżu”.
Do ostatniej stacji doczłapuję przed piątą rano. Przed świątynią spotykam panią Edytę. - Nie wiem jak to się stało, ale doszłam. Czy wrócę tu za rok? Nie wiem. Na razie myślę tylko o ciepłym łóżku - mówi 41-latka.
Co dalej? Pewnie każdy uczestnik odpowie podobnie. Sobota upływa na odsypianiu nocy i leczeniu zakwasów. Za to w niedzielę człowiek czuje się jak nowo narodzony. I to nie tylko w sensie fizycznym.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?