Wiadomość ta umknęła powszechnej uwadze, w toku nowin o powyborczych przepychankach czy też o blokadzie ukraińskiej granicy przez naszych przewoźników. Warto jej wszelako poświęcić nieco skupienia, i to nie tylko z powodu czysto militarnego znaczenia owego ruchu. Strategia to zbyt poważna sprawa, aby pozostawiać ją w wyłącznych rękach specjalistów od wojskowości.
Odkąd pamiętają najstarsi spośród nas, rosyjski Królewiec i otaczający go obwód stanowił dla Zachodu straszak numer jeden. Rosja – jak sugerowano – może stamtąd przeprowadzić rakietowy atak na dowolny cel w basenie Bałtyku, a jeśli nadto w szybkim ruchu zajmie niedaleką wyspę Gotlandię, to już mamy posprzątane: wszędzie nas dopadną. Na szczęście Gotlandia, razem z całą Szwecją, właśnie wchodzi do NATO – ale to sprawa osobna. Straszakiem był obwód kaliningradzki także, a nawet przede wszystkim dla Polaków. Wizja ciężkiej, ołowianej tarczy, która od północy przygniata Warszawę, przez lata całe tkwiła w podświadomości kolejnych generacji naszych polityków. To się jeszcze zaostrzyło w momencie gdy pod Królewiec trafiły osławione „Iskandery”, o których wiadomo że mogą przenosić głowice jądrowe. W globalnej zimnej wojnie obwód kaliningradzki był bronią – ale przede wszystkim bronią propagandową.
I nagle to się zmieniło. Były rakiety S-400 – których instalację nad Bałtykiem z wielką Schadenfreude ogłosił reżim Putina jako retorsję za poparcie NATO i Polski dla Ukrainy – i nie ma ich. Oczywiście pozostały „Iskandery”, rakiety „Oniks”, „Kindżały” i wszelkie inne świństwo, ale S-400 już nie ma. Co to oznacza?
Po pierwsze: Rosja jest w dużej militarnej potrzebie, skoro wycofuje groźną broń z tak ważnego strategicznie odcinka swojej granicy. A to także oznacza, że nadmuchany balon pod tytułem „rakietowa groźba ze strony obwodu kaliningradzkiego” właśnie zaczyna wypuszczać powietrze. Owszem, od rakiet przenoszących ładunki konwencjonalne znacznie groźniejsze są rakiety z ładunkami jądrowymi – ale powiedzmy sobie szczerze, że ryzyko użycia tych drugich jest znacznie mniejsze. Co udowodnił przebieg wojny na Ukrainie. Z drugiej strony właśnie taka broń, jak S-400, może realnie wyrządzić mnóstwo szkód – o czym także zdążyliśmy się przekonać śledząc wojnę obronną, którą prowadzi nasz wschodni sąsiad. Teraz te rakiety będą szkodziły Ukraińcom. Ale potencjalnie – już nie nam. To twardy wojenny paradoks.
Po drugie: za jednym zamachem udało się nam, „ludziom pokoju”, osiągnąć to, czego przez dziesięciolecia nie mogły dobić się przeróżne szczyty rozbrojeniowe. Rosjanie, nie proszeni, pod Królewcem rozbrajają się sami. A sprawiło to nie co innego, jak twardy bój prowadzony z nimi, dalej na południe, przez Ukraińców. Zastanówmy się nad tym, zanim w czambuł potępimy wojnę jako taką.
Ukraina rozpocznie oficjalne rozmowy o przystąpieniu do UE
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?