Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Matyjaszczyk: hartem ducha można wiele osiągnąć. Wywiad z lekarzem wojskowym, który służył w Iraku. ZDJĘCIA

Paweł Kurczonek
Paweł Kurczonek
Grzegorz Matyjaszczyk - lekarz wojskowy opowiada o pomocy służbom mundurowym.
Grzegorz Matyjaszczyk - lekarz wojskowy opowiada o pomocy służbom mundurowym. Paweł Kurczonek / Polska Press
Grzegorz Matyjaszczyk to lekarz wojskowy, absolwent Wojskowej Akademii Medycznej. W latach 2005-2006 brał udział w misjach w Iraku. Czerpie ze swoich przeżyć i doświadczeń, by pomagać służbom mundurowym, zwłaszcza pod kątem psychiki. Założył Fundację Na Rzecz Rehabilitacji Zawodowej Dla Służb Mundurowych i Ich Rodzin „Salut”. Rozmawiamy o tym, jak pomagać weteranom, dlaczego ważny jest patriotyzm i cel w życiu oraz o wadze przekazów świadków historii.

Tradycje wojskowe w Pańskiej rodzinie sięgają kilku pokoleń wstecz. Opowieści Pańskiego dziadka, ojca, wujków sprawiły, że postanowił Pan również związać się z wojskiem?

Dokładnie tak. Moje związanie z wojskiem nastąpiło bardzo wcześnie, kończyłem liceum wojskowe w Częstochowie. Opowieści mojego dziadka i moich stryjów, bohaterów dawnych wydarzeń, byłe we mnie bardzo świeże. Pamiętam, jak w szkole podstawowej dostaliśmy zadanie, by narysować jakąś ważną dla siebie postać. Wszystkie dzieci rysowały jakichś panów w kapeluszach, jakieś cywilne postaci. A ja w domu słuchałem wyłącznie opowieści na jeden temat, więc dla mnie taką postacią był umundurowany generał z wojen napoleońskich. Dostałem niższą ocenę, ponieważ nauczycielka uznała, że przecież nie chodziło o wojskowych.

A właściwie dlaczego nie?

No właśnie! Pamiętam dziadka, jak palił fajeczkę, podwijał wąsa i opowiadał. Te opowieści były przygodowe, sensacyjne, z dreszczykiem i niebezpieczeństwami. Czerpałem wiedzę o mojej rodzinie oraz wiedzę historyczną przekazywaną przez świadka wydarzeń. Nasz naród bardzo wiele wycierpiał, utraciliśmy wolność, byliśmy pod zaborami, więc martyrologia naszego narodu przewijała się w opowieściach dziadka i później stryjów – żołnierzy Armii Krajowej.

Takie opowieści chyba są ewenementem. Proszę mnie poprawić, jeżeli się mylę, ale żołnierze chyba rzadko chcą wracać do tego, co ich spotkało na froncie.

To również jeden z elementów Zespołu Stresu Pourazowego. Każdy z członków mojej rodziny przeszedł niesamowitą traumę. Nie zawsze jest tak, że żołnierz, który coś przeżył nie opowiada o tym. Żołnierz opowiada, ale w odpowiednim środowisku. W rodzinie czujemy się komfortowo, tam możemy mówić o wszystkim. Zresztą, gdy mój dziadek i stryjowie opowiadali o swoich przeżyciach, nie o wszystkim można było otwarcie mówić, żyliśmy w kłamstwach. Ja prawdę o Katyniu poznałem właśnie o nich. Moi stryjowie wiedzieli, co się wtedy stało z kadrą wojskową. Zresztą na tablicy katyńskiej znajduje się nazwisko podporucznika Tomasza Matyjaszczyka.

Domyślam się, że zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa.

To nasza daleka rodzina, był nauczycielem w Częstochowie. Miał tego pecha, że wsiadł w pociąg jadący na wschód. Tam pociąg przejęły wojska radzieckie, a Tomasz Matyjaszczyk trafił do obozu jenieckiego w Kozielsku. Stamtąd trafił do Katynia, gdzie zginął. Przez te opowieści miałem nieprzyjemności na lekcji historii. Podniosłem rękę i powiedziałem, że w książce jest to źle opisane, że przecież to nie Niemcy zabili w Katyniu naszych oficerów, tylko Rosjanie. Pani wybrnęła mówiąc, że mamy sobie o tym sami przeczytać w książce i nie ma dyskusji.

Wtedy zobaczyłem, że jest rozbieżność między opowieściami mojej rodziny, a tą „prawdą historyczną” w podręcznikach. Moi kuzyni też mieli z tego powodu problemy w szkołach. Więc komu miałem w tym momencie zaufać? Kogo miałem słuchać? Ale widziałem, że moi bohaterowie z rodziny mówią prawdę.

To fałszowanie historii, te traumatyczne doświadczenia Pańskich bliskich nie przeszkodziły Panu w związaniu się z wojskiem. Jednak zrobił Pan to w nieco inny sposób – uznał Pan, że bardzo ważne jest pomaganie ludziom, którzy walczą. Co sprawiło, że podjął Pan właśnie taką decyzję?

To było już na etapie liceum wojskowego. Mieliśmy mundurki, mieszkaliśmy w internacie, czyli byliśmy skoszarowani, dostawialiśmy przepustki na wyjazd – wtedy zobaczyłem trochę inną stronę tego wszystkiego. Jako młody chłopak nie widziałem siebie w tym wszystkim, nie wyobrażałem sobie tego, że mogę strzelać do drugiego człowieka. Rodził się we mnie pewien dysonans. Ale moi bliscy dużo opowiadali również o ratowaniu życia.

Mój dziadek należał do armii generała Hallera, opowiadał o tym, jak został ranny. Podczas natarcia na niemieckie pozycje został prawie skoszony przez karabin maszynowy. Miał przestrzelone nogi i strzaskaną kość udową w prawej nodze. Zaległ w leju po bombie. Omal się tam nie utopił, przeleżał tam całą noc odganiając szczury żywiące się zwłokami i rannymi.

Kto przyszedł mu z pomocą?

Okazało się, że niemiecka strona wysłała sanitariuszy. Dziadek znał niemiecki, więc na ich nawoływania odpowiedział w tym języku. Uznano go za żołnierza niemieckiego. Został ewakuowany na tyły i opatrzony. Pochodził z zaboru rosyjskiego i miał przy sobie dokumenty pisane cyrylicą. Nie istniały wtedy żadne umowy jenieckie między stronami, więc na froncie odbywały się koszmarne rzeczy. Również sprawiło to, że został uznany za „szpiona”.

Ale mimo tego udało mu się przeżyć.

Ostatecznie został wywieziony do obozu pracy. Trafił do niewolniczej pracy w hucie, która robiła blachy dla armii. Ta blacha była dopiero co rozwalcowana, była ledwie schłodzona, a ci niewolnicy własnoręcznie ją przeciągali. Dziadek miał tak mocno poparzone dłonie, że nie miał linii papilarnych. Uznał, że w tym obozie nie przeżyje i podjął decyzję, że musi uciec i wrócić na front.

Dziadek przebijał się przez Belgię i Holandię. W nocy szedł, w dzień spał w lesie, był niesamowicie wycieńczony i głodny. W Holandii zobaczył ogłoszenie, że w dokach portowych odbywają się walki bokserskie. Zgłosił się tam, bo oferowano niezłe pieniądze. Wyśmiano go i wystawiono przeciwko niemu rosłego, czarnoskórego marynarza. Dziadek oczywiście nie miał z nim żadnych szans, nikt na niego nie stawiał. Przekalkulował, że jak go od razu nie trafi to będzie po nim. Jak tylko przeciwnik opuścił ręce wiwatując, dziadek jednym celnym strzałem, w który włożył wszystkie swoje siły, go powalił.

Za tę walkę dostał złoty zegarek i pieniądze. Ukazały się nawet zdjęcia, bo stał się lokalnym bohaterem. Środki, które wtedy dostał pozwoliły mu na powrót i ponowne dołączenie do armii Hallera.

Patrząc na to z zewnątrz brzmi to jak kanwa dobrej książki przygodowej albo scenariusza filmu. Jednak dla bohatera tych wydarzeń, były to bardzo traumatyczne i trudne doświadczenia. Dziś pomaga Pan żołnierzom, którzy wracają z wojny, policjantom, którzy ucierpieli na służbie. Słowem – ludziom pokiereszowanym fizycznie i psychicznie. Da się z takim bagażem wrócić do normalnego funkcjonowania?

Ta opowieść towarzyszyła mi praktycznie od dziecka. Również moi stryjowie ciągle wracali do swoich przeżyć, ciągle nimi żyli. Dziś wiem, że była to wentylacja emocji. Dobry słuchacz sprawiał, że oni jeszcze raz wchodzili w tę traumę, ale jednocześnie dawali upust tym wszystkim emocjom. Dostrzegali swoje silne strony charakteru, dostrzegali to, jak w sytuacji stresowej się zachowali i jak sobie z tym wszystkim poradzili.

Wiem dziś, jak weteranom i żołnierzom, którzy przeszli współczesne działania wojenne, potrzebne jest przeżycie jeszcze raz tego, przez co przeszli. Jak ważne jest, by z tego wszystkiego się oczyścić i móc normalnie funkcjonować. Jak długo to trwa? To wszystko zostaje w człowieku do końca życia.

Kim się Pan opiekuje?

Pod opieką mam żołnierzy, którzy są podwójnie poszkodowani. Jednocześnie są bohaterami i weteranami misji stabilizacyjnych oraz ofiarami najnowszych wydarzeń. Przykładowo zdarzenie z 2019 r. W Kuźni Raciborskiej doszło do wybuchu ładunku z czasów II wojny światowej. Ta „zardzewiała śmierć” jeszcze raz znalazła ofiary. Zginęło tam trzech saperów. Dwóch przeżyło dosłownie cudem, byli w samym epicentrum wybuchu, nie mieli prawa przeżyć. Fala uderzeniowa przeszła przez każdego z nich zostawiając trwałe zmiany, trwałe urazy.

Obecnie walczymy o jednego z moich saperów, który stracił słuch dosłownie trzy tygodnie temu. To skutek tego wypadku. Prof. Morawski przeprowadzi wszczepienie implantu słuchowego, dzięki temu mój podopieczny odzyska słuch.

Wspomniał Pan kilka razy o bohaterstwie. Dobrze rozumiem, że nadanie celu i sensu przeżyciom żołnierzy wracających z frontu to również część terapii?

Ależ oczywiście! Cały proces rozpoczyna się tym, że żołnierzom nadaje się tytuł weterana. Legitymacja weterana dla każdego z nich znaczy bardzo dużo. Nam weteran kojarzy się ze starszym panem, ale okazuje się, że to nie koniecznie jest prawda. Mamy bardzo dużo weteranów w wieku produktywnym, którzy nadal pozostają w służbie. Są to osoby w średnim wieku i młodsi, którzy są jednocześnie bohaterami najświeższych wydarzeń.

Każdy z nich chciałby być docenionym przez społeczeństwo za poświęcenie swojego zdrowia i często życia dla ogółu tego społeczeństwa. Za poświęcenie się po to, byśmy my mieli tu spokój, by nasza ojczyzna była wolna od tych najgorszych rzeczy, które dzieją się bardzo blisko nas. Europa staje się powoli wyspą pośród konfliktów, kiedyś ta wojenna pożoga może trafić również do nas. Jeżeli społeczeństwo docenia swoich bohaterów, jeżeli mają oni zapewnioną opiekę, pokazuje to tym, którzy mogą walczyć, że nimi też kiedyś ktoś się tak zajmie.

Tę opiekę i troskę zapewnia m.in. Fundacja Na Rzecz Rehabilitacji Zawodowej dla Służb Mundurowych i Ich Rodzin „Salut”, której jest Pan założycielem.

Moja fundacja sprawia, że ci żołnierze nie znikają, nie giną w kolejkach do specjalistów. Pomagam w zapewnieniu im natychmiastowej pomocy, jest to bardzo ważne. Jeżeli saper traci słuch, ważne jest by jak najszybciej przeszedł operację. Tego oczekują ci żołnierze od naszego społeczeństwa. Ponieśli pewne straty, ale nie są zostawieni sami sobie.

Fundacja nie jest oczywiście alternatywą dla medycznych służb mundurowych, lecz wsparciem ich. Wychodzimy z pomocą i wsparciem dla naszych bohaterów. Zdarza się, że tylko fundacje lub stowarzyszenia mają możliwość dotarcia z tą pomocą. Jesteśmy od tego, by weteran otrzymał ją jak najszybciej.

W jaki sposób my, jako społeczeństwo, patrzymy na pomoc weteranom?

Wydaje mi się, że wojna i związane z nią kwestie już tak spowszedniały, że nasza empatia przeniosła się na inne rzeczy. Mówię czasami, że gdybym miał podopiecznych w postaci piesków czy kotków, to zebralibyśmy dużo więcej funduszy, niż w przypadku pomocy dorosłym ludziom. Bardziej nas wzruszają problemy zwierząt, niż dorosłych ludzi.

Obecnie chcemy otworzyć dzienny oddział leczenia nerwic dla służb mundurowych. Nie skupiamy się tylko na wojsku, ale na wszystkich służbach mundurowych. Fundacja „Salut” to prawdziwy salut – oddanie honoru dla służb mundurowych i ich rodzin. Wspieramy również bliskich weteranów. Gdy mąż, tata potrzebuje pomocy to cała rodzina ma problem.

No właśnie, fundacja nie skupia się wyłącznie na pomocy dorosłym. Najmłodszy podopieczny, Norbert, ma zaledwie rok. Fundacja rozszerza swoją działalność?

Zgadza się. Norbercik to dziecko czynnych funkcjonariuszy policji. Obowiązki służbowe na tyle ich pochłaniają, że każdy problem w domu urasta do ogromnych rozmiarów. Zbieramy środki na rehabilitację Norberta, na to, by mógł normalnie funkcjonować wśród swoich rówieśników. A fundacja, pomagając dziecku, pomaga dorosłym. Dzięki temu policjant może być bardziej wydajny w pracy.

Zostając w temacie funduszy – skąd „Salut” czerpie środki? W jaki sposób można wesprzeć fundację?

Mamy stronę internetową, każdy z naszych podopiecznych ma swoje subkonto. W pierwszej kolejności pomaga zawsze najbliższa rodzina. Pomaga również środowisko – inni żołnierze, policjanci i inne służby mundurowe. Problemami naszych podopiecznych udało się również zainteresować media. Staramy się docierać do jak najszerszego grona osób. Dzięki temu spływają środki i jesteśmy w stanie ufundować rehabilitację.

Ja sam też jestem weteranem, przeżyłem dwie zmiany w Iraku w najgorszym okresie. Od czasów II wojny światowej naszych żołnierzy chyba nie spotkało nic gorszego, niż obrona w Karbali – tam byli żołnierze przed moją zmianą. Później cały czas istniało ogromne zagrożenie terroryzmem. Fanatyzm dał tam potworne rezultaty – ataki na ludność cywilną, na nas, którzy byliśmy tam, by ten kraj ustabilizować. Więc będąc weteranem staram się dawać swoim podopiecznym taką pomoc, jaką sam chciałbym dostać.

Pomaga Pan dzieciom, pomaga Pan dorosłym. Co jest trudniejsze – rehabilitacja dziecka czy dorosłego?

W przypadku dzieci praca jest o tyle wdzięczna, że dzieci cały czas się rozwijają. Ich problemy zdrowotne na przestrzeni czasu mogą się zacierać. U dorosłych uraz powoduje niestety trwałe skutki fizyczne i psychiczne. Dla dziecka całym światem są rodzice, którzy się nim opiekują. Dzięki temu to dziecko nie czuje dyskomfortu. Dorosły musi przede wszystkim pokonać własne bariery, zwłaszcza psychiczne.

Z jakim największym wyzwaniem mierzy się Pan w swojej pracy?

Jeden z moich podopiecznych to Dariusz, ratownik medyczny. Fantastyczny człowiek, który 13 lat pracował w pogotowiu, jeździł karetką neonatologiczną. W jego karetce był inkubator, jego pacjenci byli dosłownie wielkości gołąbka. Niestety los sprawił, że konieczna była amputacja obu dolnych kończyn powyżej kolan. W tym momencie jego załamanie sięgnęło zenitu, zresztą możemy sobie wyobrazić, co by było, gdybyśmy np. stracili dłoń. Dodatkowo został opuszczony przez najbliższe osoby, niestety jego partnerka go zostawiła. Zostali mu tylko rodzice, starsi ludzie, którzy nagle musieli zajmować się bezradnym dorosłym człowiekiem.

Jego powrót do normalności musiał się najpierw odbyć w jego głowie. Musiał najpierw przezwyciężyć tę klęskę i zająć czymkolwiek głowę. Trafił do mnie rok po amputacji. Wtedy problemem była dla niego nawet jazda wózkiem inwalidzkim.

W jaki sposób taką osobę można, dosłownie i w przenośni, postawić na nogi?

Konieczne było przekonanie go, że z takimi barierami można żyć i funkcjonować. W ogóle w czasie, gdy do mnie trafił zaczęły się klęski dotykające nas wszystkich – koronawirus, wojna na Ukrainie. Te wszystkie wydarzenia sprawiły, że mojego podopiecznego musiałem w pewien sposób, może nie zaniedbać, ale… hmm, nie miałem pomysłu na to, jaką ideę, jaki cel mu wskazać, by mógł podążyć dalej. Dopiero w ubiegłym roku wpadłem na pomysł, że trzeba mu podsunąć jakiś plan do działania. Pomyślałem, że powinien dokonać czegoś spektakularnego, by społeczeństwo mogło go zobaczyć i mu pomóc.

Wymyśliliśmy, że powinien wejść na Kopiec Wyzwolenia w Piekarach Śląskich. Wejść po rehabilitacji, na protezach i zatknąć tam biało-czerwoną flagę. Gdy usłyszał ode mnie, że może coś takiego zrobić, zaczął się cały proces przygotowania. Proszę sobie wyobrazić, że ktoś sobie bezpiecznie siedzi na wózku, a nagle ma samodzielnie chodzić na dwóch protezach. Jego lęk przed przewróceniem się na tych protezach był ogromny. Musiał uwierzyć, że może dorównać nam – sprawnym ludziom.

Darek oczywiście tego dokonał. Ponadto w trakcie rehabilitacji napisał pracę magisterską, później doktorat, dodatkowo jest wykładowcą na uczelni. To niesamowity przeskok.

Na stronie internetowej Fundacji czytamy, że „cechą żołnierza służącego krajowi jest patriotyzm, a misją Fundacji „Salut” jest jego krzewienie. Dlatego jej członkowie biorą udział w uroczystościach z okazji świąt państwowych oraz wspierają inicjatywy, mające przybliżyć społeczeństwu polską historię, zwłaszcza bohaterstwo polskiego żołnierza biorącego udział w bojach na różnych frontach wojen dziejowych”. Dlaczego pamięć o tych wydarzeniach, o dokonaniach tych ludzi jest tak ważna, tak potrzebna nam wszystkim?

Pamięć i patriotyzm w dzisiejszych czasach jest nam bardzo potrzebny. Dookoła nas toczą się wojny, nie wiemy co będzie za kilka lat. Może okazać się, że te konflikty obejmą również nasz kraj. Może się okazać, że młodzi ludzie bombardowani różnymi wiadomościami będą naszymi obrońcami.

By rozwiązać nasze problemy tu i teraz, trzeba cofnąć się w przeszłość. Odpowiedź zawsze jest gdzieś w naszej historii. Patriotyzm naszych przodków sprawiał, że potrafili wychodzić ze strasznych opresji. Potrafili obronić nasz kraj, potrafili odzyskać naszą niepodległość.

Dziś nasze społeczeństwo jest poddane niesamowitej presji, a jednocześnie mamy mnóstwo wygód. Młody człowiek nie pamięta czasów, w których o wszystko było trudno. Nie przeżył tego, ma tylko nasze opowieści. Dlatego to naszym zadaniem jest krzewienie patriotyzmu u młodych ludzi. Naszym zadaniem jest przekazanie im bohaterskich opowieści naszych przodków, po to, by zobaczyli, że nie ma rzeczy niemożliwych, a hartem ducha można wiele osiągnąć.

Zobacz także

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera