Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nederlands Dans Theater 2: Wieczór spełnionych marzeń (RECENZJA)

Andrzej Z. Kowalczyk
Nederlands Dans Theater 2 podczas próby medialnej
Nederlands Dans Theater 2 podczas próby medialnej Maciej Rukasz
Rok 2006, 8 listopada, rozpoczynają się 10. Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca. Hanna Strzemiecka, dyrektor artystyczny festiwalu, witając uczestników, gości i widzów, wyraziła nadzieję, która wówczas brzmiała jak fantastyczne marzenie, że jego kolejną „okrągłą” rocznicę będzie można obchodzić w ukończonym wreszcie Teatrze w Budowie, jak zwany był gmach straszący przy Alejach Racławickich.

Minęło dziesięć lat i marzenie stało się rzeczywistością. Prolog 20. Spotkań odbył się w Sali Operowej Centrum Spotkania Kultur, na wielkiej scenie i w obecności blisko 1000-osobowej widowni. A bohaterem owego prologu był Nederlands Dans Theater 2 – światowa ikona tańca współczesnego. I był to wieczór niezwykły, o jakim dotychczas rzeczywiście mogliśmy tylko marzyć.

Pierwsze dwie realizacje – „Schubert” i „Some Other Time” – autorstwa pary choreografów: Sol Leon i Paul Lightfoot można uznać za prezentację fundamentów, na których tworzone są spektakle NDT. A są nimi: wszechstronne przygotowanie techniczne, obejmujące pełną paletę stylów i technik, niezwykła sprawność fizyczna oraz absolutna perfekcja wykonawcza. Patrząc na te tańce nie sposób oprzeć się wrażeniu, że każdy ruch został rozpisany co do milimetra i takąż milimetrową dokładnością wykonany. Gdybym nie widział tego na żywo, lecz w formie rejestracji na jakimś nośniku, podejrzewałbym, iż oglądam filmowe tricki lub wygenerowane komputerowo efekty. Tymczasem to wszystko działo się naprawdę. A co więcej – owa nadzwyczajna precyzja nie miała w sobie niczego z bezdusznego automatyzmu. Artyści z NDT 2 wnieśli do spektaklu osobowości, indywidualności i emocje, a relacje, w jakie wchodzili za sobą oraz z publicznością były całkowicie autentyczne. I jeszcze jedno – te dwie realizacje pokazały, że nie znajduje uzasadnienia wytyczanie sztywnej granicy pomiędzy baletem a tańcem współczesnym. Bowiem najwyższej klasy choreografowie oraz tancerze potrafią ową sztucznie tworzoną granicę swobodnie przekraczać, a nawet ją zupełnie zacierać. Pokazując, że są to po prostu rozmaite aspekty tego samego artystycznego zjawiska.

A kiedy już poznaliśmy te fundamenty, kolejne realizacje pokazały, co oraz jak NDT potrafi na nich zbudować. Najpierw „Mutual Comfort” Edwarda Cluga, spektakl eksploatujący indywidualny styl tancerzy. Oparty na spotkaniu indywidualności, które prowadzi nie do zderzenia, lecz wzajemnego przenikania, czego efektem było powstanie choreograficznej struktury przywodzącej na myśl śmiałość i konstrukcyjny wdzięk gotyckiej katedry. Owo wspomniane przenikanie jeszcze wyraźniej widoczne było w krótkiej choreografii „Solo” Hansa van Manena. To solo zostało rozpisane na trzech zmieniających się nieustannie tancerzy, którzy wcielają się w postać jednego człowieka. Efekt był doprawdy zaskakujący. Zobaczyliśmy bowiem nie tylko złożoność ludzkiej osobowości i zawarte w niej sprzeczności, co było poniekąd oczywiste, lecz także panoramę zmieniających się marzeń, dążeń, pragnień i

oczekiwań. Wreszcie na finał – „Cacti” Alexandra Ekmana, realizacja największa, wykonywana przez zespół złożony z szesnaściorga tancerek i tancerzy. O spektaklach z taką obsadą zwykło się mawiać: monumentalne. Ale w tym przypadku nie jest to określenie właściwe. Sugeruje bowiem ciężar i statyczność, podczas gdy „Cacti” zachwycał i porywał lekkością. A także zaskakiwał sposobem wykorzystania wykonawców. Byli oni bowiem nie tylko idealne zestrojonymi tancerzami, lecz także instrumentami wykonującymi istotną część warstwy muzycznej spektaklu. A nawet jeszcze więcej – w początkowej części spektaklu przestrzeń sceniczna była rodzajem partytury, a tancerze znakami swoistej notacji muzycznej. Co sprawiało, że muzykę, tak istotną w „Cacti”, mogliśmy nie tylko słyszeć, ale także naprawdę zobaczyć. Z tańcem współczesnym obcuję od ponad 20 lat, ale coś takiego widziałem po raz pierwszy.

Na wstępie napisałem o marzeniu Hanny Strzemieckiej, ale trzeba dodać, iż nie było ono jedynym, jakie doczekało się spełnienia. Ryszard Kalinowski z Lubelskiego Teatru Tańca powiedział mi jakiś czas temu, że marzeniem organizatorów Spotkań od początku było zaproszenie do Lublina Nederlands Dans Theater, ale dotychczas nie było u nas miejsca, w którym zespół mógłby wystąpić. Teraz już jest, co pozwala mieć nadzieję, że jeszcze niejedno marzenie zostanie zrealizowane.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski