Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oczy taty się śmiały bezustannie. Rozmowa z Magdaleną Wdowicz-Wierzbowską

Sylwia Hejno
Magdalena Wdowicz-Wierzbowska
Wszystko zaczęło się od mamy, gdy została sama. Potem fotografka Magdalena Wdowicz-Wierzbowska spotkała kolejne wdowy. Uważnie ich słuchała, poświęcała im czas i robiła zdjęcia. „Po prostu męża mi brakuje“ to opowieść o nich. Towarzyszy im też on, tata.

Trudno opowiada się o stracie bliskiej osoby?
Poświęciłam dużo czasu kobietom, które fotografowałam. Ponieważ wiedziały, że spotykamy się właśnie dlatego, że są wdowami, te spotkania od razu wchodziły na wyższy etap bliskości, nie było rozmów o pogodzie. Oczywiście pytały, dlaczego to robię, więc opowiadałam im o tacie, o tym, że odszedł. Dzięki temu łączyła nas nić porozumienia. Bo na co dzień o śmierci się nie myśli, zanim nas nie dotknie.

Pierwszą wdową była Pani mama...
Tak wyszło, bo jeszcze przed śmiercią fotografowałam tatę i byłam skupiona głównie na nim. Teraz, gdy o tym myślę, to wydaje mi się, że chciałam tymi zdjęciami zatrzymać coś nieuniknionego... Mama bardzo się zaangażowała w te zdjęcia, pomagała nam w sesjach, chociaż nie miała artystycznego zacięcia, jest raczej osobą praktyczną. Potem, gdy została sama, pomyślałam, że porobię zdjęcia jej i w ten sposób spędzimy razem trochę czasu. Nie myślałam wtedy o żadnym projekcie.

I wtedy pojawiła się Walerka.
Byłam na wsi na Podkarpaciu z mamą i mężem. Poszłam na spacer i trafiłam na niesamowicie malowniczą starszą panią, która siedziała przed drewnianym domem. Zagadnęłam ją o drogę, bo szukałam pozostałości żydowskiego cmentarza. Kiedy wracałam, ona dalej siedziała w tym samym miejscu, po podwórzu biegały koty. Instynktownie zapytałam ją, czy mogę zrobić jej zdjęcie. Zaczęłyśmy rozmawiać, zaprosiła mnie do domu i dowiedziałam się, że jest podwójną wdową, pokazała mi obrazy, które namalował jeden z jej mężów. I dopiero po tym, gdy już wracałam do Warszawy, pomyślałam, że to jest poruszający temat.

Chodziło tylko o zdjęcia?
Chciałam się zająć tymi osamotnionymi kobietami, pobyć z nimi. Dopiero po czasie zrozumiałam, co mną kierowało, że te spotkania pomogły mi przejść żałobę po tacie.

Dłonie, które trzymają maleńkie legitymacyjne zdjęcie - do kogo one należą?
Do pani Krysi, mamy naszej sąsiadki. To jedyne zdjęcie męża, które miała. Gdybym nie zdążyła sfotografować taty, kiedy jeszcze żył, też nie miałabym zbyt wielu jego zdjęć. To był nasz bardzo fajny, wspólny czas, najlepszy, jaki mógł się nam wtedy przytrafić.

Jest Pani do niego bardzo podobna.
Po nim mam szparę między zębami, ale podobno ci, którzy ją mają, mają również szczęście w miłości (śmiech). Tata miał bardzo wyraźne brwi i nieustannie śmiejące się oczy. Nigdy nie był za wysoki, a na starość z powodu choroby jeszcze trochę się skurczył, ale mimo tego na jednym ze zdjęć udaje siłacza. Nieustannie żartował. Jako młody mężczyzna był bardzo przystojny, podobał mi się. Zawsze byłam bliżej z nim niż z mamą. Pamiętam, że gdy byłam w podstawówce wybuchały między nami straszne awantury, nie mogłyśmy się dogadać. Ale odkąd zostałyśmy we dwie, te relacje bardzo się poprawiły, jest dobrze.

Garnitur, ofoliowany, czekający na wieszaku, to coś ważnego, prawda?
To był garnitur, w który tata został ubrany do ceremonii. Takie było jego życzenie.

Trudno rozstać się z rzeczami?
Karolina opowiadała mi, że przez dwa lata nie potrafiła pozbyć się rzeczy swojego partnera, nie przestawiła niczego w jego gabinecie. W głowie przez cały czas potrafiła odtworzyć odgłos jego kroków. Nie byli małżeństwem, on wielokrotnie prosił ją o rękę, ale nie chciała się zgodzić. To ta młoda kobieta, która siedzi na łóżku, a w tle widać pejzaż z górami. Ten obraz zawsze wisiał u nich w sypialni. Co ciekawe, to właśnie w tych górach, w tym miejscu zginął. Gdy się o tym dowiedziałam, po skórze aż mi przeszły ciarki.

Przedziwny zbieg okoliczności.
Pamiętam, jak się dowiedziałam, że tata zmarł. Poprzedniego wieczoru pokazywałam mojej przyjaciółce zdjęcia, które mu zrobiłam. Tak się przemieszały w katalogu, że na końcu wyświetliło się to, na którym tata stoi w drzwiach, widać go przez szparę jak się uśmiecha i mnie żegna. Zawsze, gdy się szło do rodziców, tata właśnie tak czekał w progu i potem odprowadzał wzrokiem, gdy się wychodziło. Następnego dnia rano dowiedziałam się, że nie żyje.

Pani bohaterki oglądały album, wiedziały, że ich zdjęcia może zobaczyć tyle osób?
Uprzedzałam je, że chcę zrobić wystawę, że chciałabym wydać książkę. Później szukałam z nimi kontaktu, dzwoniłam, zapraszałam. Część widziała wystawę, część była na promocji książki. Tym, z którymi wciąż miałam kontakt, wysłałam wersję elektroniczną do wglądu, żeby zobaczyły, czy to, co napisałam jest OK. Ponieważ nie nagrywałam naszych rozmów, były zdziwione, że zapamiętałam tyle szczegółów. Wiedziałam, że samą fotografią nie oddam wszystkiego, więc zdjęciom towarzyszą króciutkie teksty.

Chętnie się godziły na spotkanie?
Na ogół tak, chociaż pani Dorotka, ta, która zasłania twarz rękami, okropnie się denerwowała, nawet chciała odwołać nasze spotkanie, ale było jej głupio, skoro już dała słowo. Ostatecznie świetnie się bawiłyśmy. Uśmiałyśmy się, bo przyjechała kuzynka i kiedy zobaczyła samochód na podjeździe, to nabrała podejrzeń, że przyszedł jakiś mężczyzna... Pani Dorotka była już ponad dwadzieścia lat po śmierci męża. Kuzynka bardzo badawczo weszła do mieszkania, gdy mnie zobaczyła, wymieniłyśmy „dzień dobry”, ale widać było, że wciąż ją nurtuje, kim jestem i co tu robię. Koniec końców, spotkanie wyszło nam na tyle dobrze, że na drugi dzień pani Dorotka zadzwoniła do mnie z namiarem na koleżankę, również wdowę.

A z kim się Pani popłakała?
Na przykład z Joanną. To ta blondynka z grzywką, która ma łzy w oczach. Trafiłam do niej przez panią Irenkę, która pracuje w sklepie pod naszym domem. Zawsze ucinałyśmy sobie pogawędki, pokazywała mi zdjęcia wnuków, wiedziała, że tata choruje na raka, a jej brat zmarł również na raka miesiąc po nim. Tak trafiłam do jej bratowej.

Zrobiła Pani w jej mieszkaniu zdjęcie fototapecie z czaplą. Dlaczego ta fototapeta jest taka ważna?
Ta czapla wzbija się do lotu. Zdjęcie zrobił jej mąż na Mazurach, bo uwielbiali tam wspólnie jeździć, a on hobbystyczne pasjonował się fotografią. Pewnego razu zrobił jej niespodziankę, wyremontował przedpokój i powiesił to zdjęcie. Było to miesiąc przed jego śmiercią. Dla Joanny ta czapla szykująca się do lotu stała się symbolem jego odchodzenia, tak, jakby wiedział, że zaczyna umierać.

Tata się śmieje, choć jednocześnie też się z panią w pewien sposób żegnał.
Oprócz poważnych, smutnych zdjęć zrobiłam też wiele takich, na których jest wesoły i się wygłupia. Kiedy pierwszy raz układałam tę wystawę, byłam w żałobie i ich nie pokazałam. Teraz, kiedy minęły już cztery lata, jestem na to gotowa, bo właśnie takiego, śmiejącego się tatę pamiętam.

Zdjęcia Magdaleny Wdowicz-Wierzbowskiej „Po prostu męża mi brakuje. Spotkania z wdowami“ i „Tata“ można zobaczyć w Galerii Gardzienice przy ul. Grodzkiej 5a. Wystawa potrwa do 29 kwietnia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski