Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po premierze w Teatrze Muzycznym: Można polubić tę Rudą (RECENZJA)

Andrzej Z. Kowalczyk
materiały organizatora
Co najmniej trzy pokolenia widzów zgromadziła piątkowa premiera Teatru Muzycznego – „Ania z Zielonego Wzgórza” według powieści Lucy Maud Montgomery w reżyserii Mirosława Siedlera. Nie ulega jednak wątpliwości, że głównym jej adresatem byli widzowie młodzi.

Z oczywistych powodów nie jestem tzw. „targetem” dla tego spektaklu, toteż mogłem sobie pozwolić na chłodne i obiektywne nań spojrzenie. Nie podzielam np. opinii wiernych fanek „Ani z Zielonego Wzgórza” – zasłyszanych przypadkiem w antrakcie – którym nie podobały się skróty poczynione przez autorów scenicznej adaptacji powieści. Przeciwnie – mam wrażenie, iż jest to adaptacja dobra; nie tylko zawierająca najważniejsze wątki fabularne, lecz także – co jeszcze ważniejsze – oddająca ducha i nastrój utworu. W wyważonych proporcjach łącząca humor i wzruszenie, ale bez popadania w błazeństwo z jednej strony, ani w płaczliwy sentymentalizm z drugiej. To dobra podstawa do tego, by ów spektakl oglądać bez zniecierpliwienia lub nudy. Walorem przedstawienia jest z pewnością muzyka Zbigniewa Karneckiego; urozmaicona stylistycznie, łatwo wpadająca w ucho i pozostająca w pamięci. Zwłaszcza ta z całego drugiego aktu i z początku trzeciego. A na wyróżnienie zasługują również: ciekawa choreografia Violetty Suskiej oraz efektowne kostiumy autorstwa Magdaleny Baczyńskiej vel Mróz.

W tytułowej roli Ani Shirley zobaczyliśmy Patrycję Baczewską. I z pewnością rola owa była dla niej wyzwaniem. Bowiem chyba każdy z widzów, zwłaszcza tych młodych, który czytał powieść, ma własne wyobrażenie na temat tej postaci. Patrycji Baczewskiej zaś przyszło zaproponować swoją Anię i przekonać do niej publiczność. I to jej się udało; stworzyła postać z krwi i kości, wielowymiarową, a do tego nadzwyczaj umiejętnie pokazała proces dojrzewania granej przez siebie bohaterki. A jeśli dodamy do tego autentyczny wdzięk artystki – jasne będzie, że tej rudej dziewczynki po prostu nie sposób nie polubić.

Lubelska „Ania z Zielonego Wzgórza” nie jest spektaklem wielkich kreacji. Siłą strony aktorskiej jest raczej dobre współdziałanie całego zespołu wykonawców. Tym niemniej kilka osób trzeba tu jednak wymienić. Na pewno zalicza się do nich Paweł Stanisław Wrona w roli Mateusza Cuthberta – nieco jakby wycofany, a jednak w każdym wejściu na scenę nieodparcie przyciągający uwagę. Bardzo podobała mi się w roli Diany Dorota Szostak-Gąska, która zagrała tak, jakby zupełnie zapomniała o swej niezaprzeczalnej urodzie (i tak przecież widocznej), a skoncentrowała się raczej na wnętrzu postaci, dzięki czemu zobaczyliśmy nie piękną lalkę, ale żywego człowieka. Wreszcie Jakub Gąska – również inny niż zazwyczaj. Artysta odszedł od wizerunku stereotypowego operetkowego amanta i zagrał po prostu młodego chłopaka, który – podobnie jak tytułowa bohaterka – przechodzi przez okres dorastania. I uczynił to bardzo wiarygodnie.

Teatr Muzyczny zaprasza na „Anię z Zielonego Wzgórza” widzów „od lat 5 do 105”, co należy jednak potraktować jako chwyt marketingowy, bowiem trzy ok. 45-minutowe akty dla zbyt małych dzieci mogą się okazać trudne do wytrzymania. Dla tych nieco starszych natomiast rzeczywiście może to być spektakl bardzo lubiany, a i rodzice – jeśli wybiorą się z nimi – również nie powinni się nudzić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski