Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teatr Muzyczny: Sezon trwał okrągły rok

Andrzej Z. Kowalczyk
Mirosław Niewiadomski (Barinkay) i Kamila Cholewińska-Lendzion (Saffi) – nadzwyczajna para bohaterów „Barona cygańskiego”.
Mirosław Niewiadomski (Barinkay) i Kamila Cholewińska-Lendzion (Saffi) – nadzwyczajna para bohaterów „Barona cygańskiego”. Dawid Jacewski
Na przełomie sezonów artystycznych kontynuujemy podsumowywanie działalności lubelskich instytucji kultury. Po Zespole Pieśni i Tańca „Lublin” im. Wandy Kaniorowej oraz Teatrze im. J. Osterwy przyszedł czas na Teatr Muzyczny.

Do podsumowania sezonu w tej placówce można było przystąpić dopiero teraz, a nie z końcem czerwca, jak to bywało wcześniej. W tym roku bowiem Teatr Muzyczny nie zamknął na głucho swoich podwojów na czas wakacji, lecz zapraszał widzów również w lipcu i sierpniu. Ów fakt działalności przez cały rok, bez wakacyjnej przerwy, to jeden z powodów, dla których miniony sezon można uznać za szczególny. Nie jedyny jednak. Był to bowiem pierwszy sezon z nową dyrektor naczelną, Iwoną Sawulską oraz dyrektorem artystycznym – Dariuszem Klimczakiem. A ponadto rozpoczął się na tymczasowej scenie w Lubelskim Parku Naukowo-Technologicznym na Felinie, zaś zakończył już we własnej, odnowionej siedzibie, a w czerwcu zespół teatru zadebiutował na wielkiej scenie Sali Operowej Centrum Spotkania Kultur.

Pierwszą premierą, zrealizowaną w październiku, jeszcze na Felinie, był galowy koncert „Miłość, zdrada i kłopoty” w reżyserii Stefana Szaciłowskiego. I było to bardzo mocne otwarcie nowego sezonu. Jest niepisaną regułą, że do takich koncertów wybiera się utwory znane i lubiane przez słuchaczy, artystom zaś pozwalające na zaprezentowanie skali ich umiejętności. Budzących najwyższe uznanie utworów było wiele, a o dwóch mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że były klasy światowej. Pierwszy z nich to aria Cavaradossiego „E lucevan le stelle” z III aktu „Toski” w wykonaniu Mirosława Niewiadomskiego. Znakomity tenor zaśpiewał ją fantastycznie, z niezwykłym wyczuciem dramaturgii, w sposób godny największych scen operowych. Nigdy wcześniej nie słyszałem w Lublinie tak znakomitego wykonania tej arii. Drugim z owych zachwycających utworów była wylansowana przez Andreę Bocellego pieśń „Vivo per lei”. Słyszałem ją wcześniej w kilku różnych wykonaniach i nie mam żadnych wątpliwości, że to lubelskie – Doroty Laskowieckiej i Witolda Matulki – było najlepsze. Nie zawaham się powiedzieć wręcz, iż ci artyści uszlachetnili ten utwór, wprowadzili go na poziom, jakiego zazwyczaj nie osiąga. Takich wykonań nie zapomina się nigdy. A trzeba dodać, iż oboje zaprezentowali się świetnie również w występach solowych: Laskowiecka w przepięknym czardaszu Maricy „Gdzie mieszka miłość”, zaś Matulka – w nieśmiertelnym evergreenie „Brunetki, blondynki”. Ale również inni wykonawcy pokazali się z jak najlepszej strony. Marian Josicz w kupletach Doolittle’a jak zwykle imponował werwą i poczuciem humoru, i po raz kolejny dowiódł, że ma to „coś”, co pozwala mu zdobyć publiczność na własność, gdy tylko pojawi się na scenie. Anna Barska ujmowała lekkością i wdziękiem w „Przetańczyć całą noc” oraz „Tangolicie” z „Balu w Savoyu”, zaś Kamil Pękala świetnie spisał się w ariach Escamilla z „Carmen” oraz Figara z „Cyrulika sewilskiego”. Wreszcie –

Agnieszka Kurkówna w bodaj najlepszym wykonaniu poruszającego songu Fantyny z „Nędzników”, jakie miałem okazję słyszeć.

Kolejną premierą minionego sezonu było widowisko „Paryż Północy” zaprezentowane w wieczór sylwestrowy 2015 roku, a następnie grane w tegorocznym karnawale. Złożyły się nań wielkie przeboje międzywojennej Warszawy, wykonywane przed laty w teatrzykach rewiowych, kabaretach i nocnych klubach. Przyznaję, że nie jestem zagorzałym fanem piosenek z okresu międzywojnia, a już na pewno nie słucham ich na co dzień, ale jest wśród nich sporo takich, które lubię. Spektakl Teatru Muzycznego kilka z nich przypomniał, a kilka innych pozwolił mi odkryć. Wśród najlepszych w „Paryżu Północy” na pewno jest miejsce dla Doroty Laskowieckiej za piękne wykonanie „Walca Françoise”, dla Witolda Matulki za „Szkoda twoich łez”, dwóch świetnych duetów – „Tak dziwnie mi” i „Chłopiec czy dziewczyna” – Anny Barskiej i Witolda Matulki oraz znakomicie czującego klimat i estetykę epoki Pawła Stanisława Wrony w piosence „Codziennie inna”. Dalej – dwa pełne humoru „numery”: „Dzidzia” w wykonaniu Patrycjusza Sokołowskiego (z udziałem Barbary Król) oraz „Po kieliszku” zaśpiewany i zagrany przez Marcina Żychowskiego. Wreszcie rewelacyjne wykonanie nieśmiertelnego hitu „Ta ostatnia niedziela” przez kwartet w składzie: Jarosław Cisowski, Patrycjusz Sokołowski, Marcin Żychowski i Jakub Gąska. Z tym jednym zastrzeżeniem, że po zakończeniu utworu niepotrzebnie w kulisach zabrzmiały cztery strzały. Wiem, że legenda głosi, iż przy tej piosence popełniano jakoby samobójstwa, ale w tym przypadku był to efekt dość tani, by nie powiedzieć dosadniej. Warto również wspomnieć o chórze w piosence „Będzie lepiej”, w której na plan pierwszy wyraźnie wysuwały się Magdalena Rembielińska i Ewa Kowieska oraz solowych występach Krystyny Sokołowskiej, która urzekająco wykonała „Uliczkę w Barcelonie” i Andrzeja Gładysza w zaśpiewanej z ogromną kulturą sceniczną piosence „Całuję twoją dłoń madame”.

Wreszcie premiera trzecia – „Bal w Savoyu” Paula Abrahama w reżyserii Artura Hofmana. Dzieło ważne w historii gatunku, bowiem to właśnie w nim można najlepiej dostrzec, jak klasyczna operetka stawała się musicalem. Na takim właśnie gatunkowym „pograniczu” sytuuje się realizacja Hofmana. Twórca od tradycji operetkowej całkowicie się nie odciął, bo na to nie pozwala libretto, ale tę bardzo operetkową historię wziął niejako w nawias, potraktował wręcz farsowo. Korzystał z estetyki burleski, a nawet elementów slapsticku, nie nadużywając ich wszakże, lecz utrzymując w granicach, w których komedia pozostaje komedią, nie przekształcając się w błazenadę. W rezultacie otrzymaliśmy spektakl przypominający klasyczne amerykańskie komedie muzyczne z lat 20.i 30 ubiegłego wieku, które wciąż mają wielu zwolenników. Jednak majowa premiera nie pokazywała wszystkich walorów tej realizacji. Owszem, były w niej świetnie przygotowane i czujące przyjętą przez reżysera konwencję wszystkie zespoły teatru: chór, balet i orkiestra. Była Krystyna Sokołowska w fantastycznej roli Daisy; kreacji kompletnej, którą „kupuje się”

od pierwszego wejścia na scenę, smakuje przez cały spektakl i zapamiętuje na zawsze. Była Kamila Cholewińska-Lendzion w nader nieszablonowo potraktowanej roli Madeleine. Był wreszcie Patrycjusz Sokołowski jako bardzo dobry Mustafa-Bej. Jednak dopiero czerwcowy spektakl na wielkiej scenie CSK pokazał „Bal w Savoyu” w pełnym blasku za sprawą Witolda Matulki w roli Arystyda, wnoszącego do przedstawienia zupełnie nową jakość.

Tak w skrócie wyglądały premiery ubiegłego sezonu. Ale oprócz nich były w Teatrze Muzycznym również inne wydarzenia, z których kilka warto tu przypomnieć. Był wśród nich jubileusz 50-lecia pracy artystycznej prof. Lucjana Jaworskiego, uświetniony „Skrzypkiem na dachu” pod jego batutą. Było niecodzienne wykonanie „Barona cygańskiego” z okazji Międzynarodowego Dnia Romów, w którym gościnnie wystąpili: wielka gwiazda muzyki romskiej, Elena Rutkowska oraz artyści z zespołu Tamburino i Stowarzyszenia „ROM”. A przede wszystkim z udziałem wprost nadzwyczajnej pary głównych bohaterów – Saffi w wykonaniu Kamili Cholewińskiej-Lendzion, która wniosła do owej roli wielką urodę, świetny śpiew, znakomite aktorstwo dramatyczne i przede wszystkim niezwykły wręcz wdzięk oraz Sandora Barinkaya zagranego modelowo przez Mirosława Niewiadomskiego. Odnotować godzi się również krótki koncert „Uliczkę znam w Lublinie…” wykonany w programie tegorocznej Nocy Kultury.

I wreszcie propozycje wakacyjne. W lipcu był to monodram-recital Patrycji Zywert-Szypki zatytułowany „Kalina Jędrusik”. Opowieść o wielkiej gwieździe polskiego kina, ale także o kobiecie – takiej, jaką była poza ekranem, studiem telewizyjnym, teatralną sceną i estradą. Opowiedziana w pierwszej osobie, słowami artystki, z dużą szczerością, ale również z klasą, bez tabloidowego ekshibicjonizmu. I wzbogacona czternastoma wielkimi przebojami Kaliny Jędrusik. Wśród których znalazły się takie evergreeny jak: „Bo we mnie jest seks”, „Mój pierwszy bal”, „S.O.S. (Na pomoc ginącej miłości)”, „Z kim tak ci będzie źle jak ze mną”, „Do ciebie szłam”, „La valse du mal” czy „Na całych jeziorach ty”. Słuchając ich można było się poczuć, jakby odbywało się podróż w czasie. Tym bardziej, że Patrycja Zywert-Szypka nie starała się ich „unowocześnić”; zaśpiewała te piosenki tak, jak czyniła to bohaterka jej spektaklu. Zamknąwszy oczy można było odnieść wrażenie, że to sama Kalina Jędrusik powróciła, by jeszcze raz zaśpiewać dla lubelskiej publiczności. Sierpniową Letnią Scenę Teatru Muzycznego podsumowałem w innym miejscu, w papierowym wydaniu Kuriera, zatem czuję się zwolniony od powtarzania się tutaj. Wspomnę jedynie, iż tamto podsumowanie zakończyłem sugestią, by w kolejnej edycji tych prezentacji większy udział mieli artyści, którzy na co dzień występują na scenie Muzycznego. Myślę, że po przeczytaniu niniejszego tekstu Czytelnicy bez trudu domyślą się, których artystów miałem na myśli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski