Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spotkania Teatrów Tańca: Lubelska rewelacja i szwajcarski paradoks

Redakcja
Scena ze spektaklu "gracerunners"
Scena ze spektaklu "gracerunners" Mariusz Bielecki/materiały LTT
Piąty dzień prezentacji 15. Międzynarodowych Spotkań Teatrów Tańca można było z góry określić jako jeden z ważniejszych. Nie dlatego, że tego dnia festiwal przekroczył półmetek. Powodem uprawniający do przyjęcia takiego założenia był fakt, że właśnie na środę zaplanowano premierę najnowszej realizacji Lubelskiego Teatru Tańca, a premiera to wszak zawsze wydarzenie szczególne.

Spektakl "gracerunners" powstał w wyniku współpracy lubelskich tancerzy z Karen Foss, znakomitą choreografką z Norwegii. Nie wiem, jaka była geneza tego artystycznego spotkania i chyba nawet nie jest to takie istotne. Ważne jest to, iż do owego spotkania doszło, bowiem w efekcie otrzymaliśmy realizację, którą z pełną odpowiedzialnością za słowa mogę nazwać wybitną. Powiem więcej: jestem głęboko przekonany, że spektakl ów mógł powstać tylko w Lublinie. I nie mówię tego powodowany lokalnym patriotyzmem ani sympatią do lubelskich artystów. Po obejrzeniu spektaklu zwróciłem się bowiem myślą ku innym polskim zespołom i - owszem - mógłbym wskazać tam pojedyncze osoby, które mogłyby podjąć próbę zmierzenia się z choreografią Karen Foss, ale w żadnym z nich nie znalazłem takiego kwartetu wykonawców jak w LTT.

Beata Mysiak, Anna Żak, Ryszard Kalinowski i Wojciech Kaproń pokazali, że są nie tylko wybitnymi indywidualnościami, lecz także tworzą fantastycznie współpracujący zespół. A właśnie idealne zrównoważenie indywidualności i zespołowości było warunkiem sine qua non powodzenia tej realizacji. I to się w pełni udało, ale droga do tego końcowego efektu musiała być mordercza. Karen Foss postawiła przed tancerzami zadania ekstremalnie trudne, niekiedy wręcz na granicy fizycznych możliwości ludzkiego ciała. Artystom przychodziło zmagać się ze swoimi słabościami i ograniczeniami, z własnym ciałem i choreografią; konfrontować z przestrzenią i czasem. Ale dzięki temu otrzymaliśmy spektakl wnikający - jak mało który - w samą istotę procesu twórczego.

We wszystkich jego aspektach: od fizyczności i techniki po psychologię i filozofię. Chyba po raz pierwszy widziałem realizację, która byłaby jednocześnie tak intensywna emocjonalnie i głęboko analityczna. Po spektaklu miałem okazję porozmawiać krótko z tancerzami i usłyszałem, że być może "gracerunners" wymaga jeszcze pewnego doszlifowania. Nie zgadzam się z tym stanowczo. Dającą się tu i ówdzie dostrzec surowość formy uważam wręcz za istotną wartość. Dzięki niej bowiem spektakl jest jeszcze bardziej prawdziwy i wiarygodny. Bardzo chciałbym, by te jakości pozostały w nim na zawsze. Co sprawdzę przy najbliższej nadarzającej się okazji.

Drugą część wieczoru poprzedziła krótka uroczystość oficjalnego otwarcia festiwalu. Ze specjalnym podziękowaniem dla Hanny Strzemieckiej, która przed piętnastu laty wymyśliła i od podstaw stworzyła Spotkania. A także dla wspierających festiwal instytucji, a wśród nich "Kuriera", który Spotkaniom towarzyszy od samego początku, a nad jubileuszową edycją objął patronat medialny.

Zaraz potem rozpoczął się spektakl "falling grace" szwajcarskiego zespołu Cie Linga. Dziwna sprawa z tą grupą. Wczorajsza prezentacja nie była dla mnie pierwszym spotkaniem z jej twórczością i za każdym razem wrażenia mam podobne. Otóż do realizacji Lingi nie mam żadnego stosunku emocjonalnego, ani mnie one ziębią, ani grzeją. Zaś zawarte w nich idee nie stanowią dla mnie intelektualnego wyzwania. Jednocześnie jednak - tu wkraczamy na obszar paradoksu - spektakle szwajcarskiej kompanii oglądam bardzo chętnie. Nie dlatego nawet, że choreografie tworzone przez Marca Cantalupo i Katarzynę Gdaniec są odkrywcze czy szczególnie wyrafinowane, bo takie nie są. Tym, co przyciąga mnie do spektakli Lingi jest technika tancerzy, rzeczywiście bardzo wysoka.

Wykonawcy nie tylko z najwyższą precyzją realizują założenia choreograficzne, ale wręcz podnoszą je na wyższy poziom jakości. Zdaję sobie sprawę z tego, że przyjęta przeze mnie czysto estetyczna perspektywa oglądu spektaklu pozostaje zapewne w sprzeczności z intencjami twórców. Nic jednak nie poradzę na to, iż bardziej niż to, O CZYM opowiadają, interesuje mnie, JAK to czynią. A sprowadzając to do konkretu spektaklu "falling grace" powiem tak: zawarte w nim rozważania na temat równowagi i jej braku niespecjalnie mnie zainspirowały, natomiast taniec całej szóstki wykonawców to dzieło sztuki w pełnym tego słowa znaczeniu. Dlatego tym, którzy nie mogli zobaczyć wczorajszego spektaklu Lingi z przekonaniem polecam dzisiejszą prezentację.

PROGRAM NA DZIŚ
10 listopada - czwartek
Godz. 18.00 - Teatr Muzyczny - "falling grace" (65 min.) - Cie Linga (Szwajcaria)
Godz. 20.00 - Chatka Żaka - "We Solo Men" (70 min.) - Ann Van den Broek (Holandia/Belgia)
Godz. 22.00 - Warsztaty Kultury - "Bestia - Książka w pomarańczowym namiocie" (80 min.) - K&C Kekäläinen & Company (Finlandia)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski