Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lubelskie archiwum X. Zaginięcie małżeństwa M. Ich szczątki znaleziono w lesie po kilku latach

Agnieszka Kasperska
Była wiosna 1998 roku. W dąbrowskim lesie leśnicy dokonali wstrząsającego odkrycia
Była wiosna 1998 roku. W dąbrowskim lesie leśnicy dokonali wstrząsającego odkrycia 123rf
10 kwietnia 1998 r. w Dąbrowie, na rozwidleniu leśnych duktów przy ul. Osmolickiej, spacerowicz zauważył wystający z dołu but ze skarpetką oraz ludzkie kości. Wezwał na miejsce policję.

Okazało się, że tej wstrząsającej zbrodni wcale by nie odkryto, gdyby nie obecność leśników, którzy w tym rejonie kopali akurat ziemię pod nasadzenia.

Zacznijmy jednak od początku. 29 czerwca 1992 roku zgłoszono na policję zaginięcie małżonków M., mieszkańców Kolonii Wiszniec. Dzień wcześniej, tuż po godzinie 5 rano, pojechali oni na giełdę samochodową przy ul. Zemborzyckiej w Lublinie. Chcieli sprzedać swojego tarpana i przyczepkę. Obiecywali, że wrócą około godz. 15. Nie wrócili. W domu zostali 10-letni syn Marioli M. i ich wspólna 4-letnia córka.

Sąsiedzi plotkują

Policja zaczęła szukać małżeństwa, a sąsiedzi, jak to sąsiedzi, zaczęli gadać. Najpierw, że Wiesław M. nie wylewał za kołnierz, toteż uznano, że może wspólnie gdzieś zabalowali. Gdy nieobecność zaczęła się przedłużać, pojawiły się pogłoski, że może wyjechali za granicę. Nie mieli paszportów? Dla wsi to nie argument. Na pewno wyjechali bez. Mieli powód, mianowicie długi. Pierwsze pożyczki w banku zaciągnęli na kupno samochodu. Spłata kredytu szła im bardzo opornie. Były też nie- zapłacone podatki od gruntów, wzięte "na krechę" nawozy, rachunki za media. Oraz liczne pożyczki od różnych ludzi. Jeszcze kilka dni przed zaginięciem Mariola M. zapukała w tej sprawie do sąsiada. Pożyczyła 500 zł i od razu zażartowała:

- Sąsiad, może ja ci tych pieniędzy już nie oddam?

- Trudno - roześmiał się, ale na wszelki wypadek upewnił się: - Jak nie oddacie, jak macie samochód sprzedać?

Bo plan był taki: M. chcieli sprzedać tarpana i za otrzymane pieniądze spłacić większość długów. W tej sprawie jeździli na giełdę. Ponieważ Wiesław M. miał odebrane za jazdę na podwójnym gazie prawo jazdy, siadał za kółko tylko na wsi. Do Lublina sam bał się jechać. A co, jeśli po drodze zatrzyma go drogówka? Często przyczajali się w okolicach giełdy. Dlatego Mariola spytała, czy sąsiad nie podjąłby się roli kierowcy. Zgodził się chętnie, bo M. byli dobrymi sąsiadami. Usłużnymi. Pomocnymi. Ostatecznie jednak nic z tego nie wyszło, bo w oborze sąsiada zaczęła się prosić maciora. Sąsiad postanowił jej dopilnować. Zadzwonił i powiedział o całej sytuacji. Wyczuł, że Wiesław M. jest na niego zły, chociaż wprost tego nie powiedział. Dlatego M. pojechali sami, a sąsiad przez wiele lat nie mógł sobie tego wybaczyć. Może gdyby wtedy zostawił zwierzę, sąsiedzi mogliby wciąż żyć?

Miała dość męża?

Wróćmy jednak do tego, co wieś gadała. A gadała dużo. Gdy nieobecność małżonków przeciągała się, zaczęto podejrzewać, że Mariola zabiła Wiesława. Był jej drugim mężem. Pierwszy bez skrupułów przyznał policjantom od razu, że nie ma o niej dobrego zdania. Przyczyną rozstania były liczne zdrady kobiety, która nadto ceniła sobie męskie towarzystwo. Mieszkańcy wsi zastanawiali się: może teraz pracuje w jakiejś agencji? Ale po co miała zabić Wiesława? Powód by się znalazł. Matka Marioli M. powiedziała, że córka chciała odejść od męża, bo ten był alkoholikiem i urządzał w domu karczemne awantury. Oprócz długów nic ich właściwie nie łączyło. Próbowali ratować sytuację finansową i związek poprzez wspólną pracę. Jeździli po całej Lubelszczyźnie od wsi do wsi, od bazaru do bazaru i sprzedawali używaną odzież oraz plastikowe wiadra i szufelki. Ten interes szedł jednak słabo. Zarobku nie było. Awantury wybuchały coraz częściej. Z tego też powodu Mariola czasem uciekała do matki. Zawsze jednak wracała do męża, bo obiecywał jej, że to był już ostatni raz, że to się już nie powtórzy... Sąsiedzi wiedzieli jednak swoje. Podobno powiedziała komuś, że jest z mężem tylko do końca roku szkolnego, a potem definitywnie się rozstają. Może więc wymyśliła inny plan rozstania?

Nowy ślad

Kiedy policja ruszyła tropem giełdy, ludzie na wsi zmienili zdanie. Mundurowi sprawdzili w wydziale komunikacji, że tuż przed zaginięciem M. sprzedali jednak samochód. Kupił go Janusz W., uprzednio karany za kradzieże, nielegalne posiadanie broni i znęcanie się nad rodziną. Mężczyzna prowadził fermę lisów (co, jak za chwilę się okaże, mogło stanowić okoliczność obciążającą). Znajomi uważali go za lowelasa i osobę… niebezpieczną. W. miał w domu karabin (potem okazało się, że był to eksponat). Pokazywał też przyjaciołom kostkę trotylu (mundurowym przyznał, że tylko się głupio chwalił, a naprawdę była to kostka mydła). W. był jednak ostatnią osobą, która widziała małżonków żywych, a na taką osobę zwykle w pierwszej kolejności padają podejrzenia.

W. zeznał, że to on kupił samochód. Miał za niego zapłacić 40 mln starych złotych. Razem z małżonkami wybrał się na jazdę próbną. Po drodze spisali umowę. Potem odwiózł M. na giełdę, bo podobno chcieli tego samego dnia kupić poloneza. Czy tak się stało, W. nie wiedział. Przypomniał sobie jednak, że wracając zostawili na płatnym parkingu przy ul. Diamentowej przyczepkę małżonków M. Witold poprosił pracownika placu o możliwość zostawienia jej tam "do następnej giełdy". Ponieważ zaproponował godziwą zapłatę - dobrą wódkę i wiejską kiełbasę na zagrychę - pracownik się zgodził. Było około godziny 12.

Janusz W. podrzucił także jeszcze jeden interesujący trop. Powiedział, że kiedy pochwalił się koledze kupnem nowego samochodu od pary, ten powiedział, że tego dnia na giełdzie samochodowej widział "ciekawą rzecz". Widział parę, która grała w tzw. kubki. Mężczyzna namawiał kobietę do obstawiania, a ta ostatecznie przegrała 40 mln zł, czyli kwotę, jaką małżonkowie M. otrzymali za sprzedaż samochodu. Zaczęła się kłótnia. Powstał zamęt. Gracze uciekli przez dziurę w ogrodzeniu, a kobieta goniła ich krzycząc: "Złodzieje!". Policja bez trudu dotarła do gapia, który widział tę scenę. Mężczyzna nie był jednak w stanie rozpoznać ze zdjęcia, czy ograna kobieta była rzeczywiście Mariolą M.

Rodzina M. była jednak przekonana, że za zaginięciem ich krewnych stoi Janusz W. Kiedy okazało się, że to on kupił tarpana, pojechali do niego dopytać, jak przebiegała transakcja, o czym rozmawiali i czy nie zauważył niczego niepokojącego. Jak później zgodnie stwierdzili, mężczyzna był wyraźnie zdenerwowany ich odwiedzinami. Trzęsły mu się ręce. Był niespokojny. Potem, kiedy już okazało się, że ciała znalezione w Dąbrowie to zwłoki małżeństwa M., uznano, że to na pewno on ich zabił. Dlaczego? Bo dół, w którym znaleziono ciała, wysypany był grubą warstwą wapna. Wapna, które właściciele ferm lisów używają do oczyszczania klatek dla zwierząt. Kto jeszcze miałby duże ilości wapna - tego ustalić już się nie udało.
Kiedy 7 lat po zaginięciu małżonków odnaleziono ich ciała, biegli ustalili, że oboje zginęli od ciosów zadanych nożem. Kobieta miała 6-7 ran pleców. Być może uciekała… Mężczyzna próbował się bronić. Otrzymał kilka ciosów nożem w brzuch i klatkę piersiową. Noże, pocięto także jego buty. Eksperci stwierdzili, że takie nacięcia mogły powstać tylko wtedy, gdy ofiara broniła się, kopiąc napastnika w rękę z nożem.

Mówi policyjny informator

W trakcie zupełnie innego śledztwa sypać zaczął jeden ze znanych lubelskich gangsterów. Opowiadał o grzeszkach wszystkich swoich znajomych. Między innymi powiedział też, że siedział w jednej celi z Dariuszem G., skazanym za napady na tiry. Po kilku tygodniach zauważył, że kompan znajduje się w bardzo złej kondycji psychicznej. Na czarnym rynku włodawskiego więzienia kupował dużo leków psychotropowych. Każdy dzień zaczynał od 20 tabletek relanium. Przez cały dzień brał kolejne, znacznie silniejsze leki. Kiedy zainteresowany tym mężczyzna spytał brata Dariusza G. (on także odsiadywał wyrok w tym samym zakładzie karnym), co dzieje się z Dariuszem G., usłyszał, że brat boi się, że na jaw wyjdzie zabójstwo dwóch osób. Podobno doszło do niego kilka lat wcześniej. Teraz jednak wyszło na jaw coś, co sprawiło, że sprawa może się wyjaśnić. O sprawie tajemniczego morderstwa miał wiedzieć także inny lubelski gangster, o pseudonimie Gangrena. Policyjny informator miał rozmawiać z nim telefonicznie. Gangrena prosił, by informator zaopiekował się Dariuszem G. Miał skłonić mężczyznę, żeby przestał mówić o sprawie i przestał brać prochy. W zamian zaproponował pomoc finansową. Informator od razu się zgodził. Wtedy Gangrena kazał przekazać G., żeby się o nic nie martwił. Mówił, że pomaga finansowo jego matce, że spłaci jego długi karciane z więzienia i że załatwi mu zwolnienie warunkowe albo przerwę w odbywaniu kary. Informacji tych nie udało się jednak mundurowym potwierdzić. Śledztwo umorzono.

Teraz do sprawy wracają specjaliści z lubelskiego Archiwum X.

Z archiwum X

Możesz pomóc? Policjanci czekają pod numerem telefonu 81 535-54-90 lub 600-173-007. Możecie też pisać na adres: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski