Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Nowak: gdybym się wycofał, to bym stchórzył

Michał Dybaczewski
Michał Dybaczewski
archiwum prywatne Marcina Nowaka
Nie posłuchał apelu prezydenta Lublina i nie zrezygnował ze startu w wyborach do Senatu. W konsekwencji zanim powyborczy kurz dobrze opadł on już został usunięty z klubu radnych i stracił funkcję wiceprzewodniczącego w radzie miasta. O zemście kolegów klubowych, o demokracji kontrolowanej, a także o planach na polityczną przyszłość rozmawiamy z Marcinem Nowakiem, byłym wiceprzewodniczącym rady miasta, a obecnie radnym niezrzeszonym.

Panie Marcinie, w kontekście tego co stało się tydzień temu, gdyby miał pan możliwość cofnięcia czasu to zrobiłby pan to? Nie żałuje pan niczego?

Nie żałuję! Od wielu lat, zarówno w przestrzeni publicznej, jak i w działaniach naukowych, podkreślam wartość JOW-ów (jednomandatowych okręgów wyborczych – red.), jako możliwości wyboru tego jednego kandydata. Odwołuję się tutaj do doświadczeń demokracji o mocnym zakorzenieniu historycznym. Tak to funkcjonuje np. w Stanach Zjednoczonych, które są dla mnie wzorem do naśladowania. Myślę, że i my w końcu do takiej demokracji dojrzejemy, ale jak pokazały ostatnie wybory, wybór nie miał nic wspólnego ze wskazaniem kandydata „stąd”, bowiem wystawiony został kandydat, który miał szyld ogólnopolski.

Startował pan jako kandydat niezależny. Czy robił pan wcześniej rozpoznanie na czyje poparcie może liczyć?

Jestem członkiem Ruchu Marka Materka Nowa Demokracja „Tak”, a lider formacji prowadził rozmowy na szczeblu ogólnopolskim. Jednak członkowie paktu senackiego nie byli zainteresowani takim rozwiązaniem, wobec czego uznaliśmy, że osoby popierane przez RMM będą ubiegały się o mandaty senackie samodzielnie. W tej grupie znalazłem się również ja. O tym, że będę kandydował głośno mówiłem już od marca, rozmawiałem na ten temat z wieloma osobami i deklarowałem elastyczność w tej materii.

Na początku września prezydent Krzysztof Żuk, politycy KO i radni z klubu prezydenta na konferencji prasowej zaapelowali do pana, by zrezygnował ze startu do Senatu. Jak wyglądały kulisty tej rozgrywki? Telefon milczał? Czy zanim do konferencji doszło prezydent nie zwrócił się do pana osobiście z prośbą o rezygnację?

Nie! Była natomiast sugestia ze strony kilku radnych, że być może taki telefon do mnie zadzwoni. Gdybym został poproszony przez kogokolwiek o taką rozmowę, to bym ją przeprowadził. Rozmawiałbym i z prezydentem i z radnymi. Zresztą, rozmawiałem z kandydatem paktu senackiego Jackiem Trelą, jak również z innymi kandydatami. Nie mam z tym problemu. Byłbym w stanie zrozumieć apel polegający na rozmowie we wspólnym gronie. Niestety, cała komunikacja popłynęła za pośrednictwem mediów, co moim zdaniem było niepoważne. Co szczególnie istotne, wielu z tych radnych którzy stanęli z prezydentem na schodach ratusza i wystosowali do mnie apel, wcześniej deklarowało mi pomoc w walce o fotel senatora – od wsparcia mentalnego, przez finansowe, a w końcu podpisując listę poparcia.

Przy okazji apelu prezydenta i jego świty jedna z gazet przytaczała anonimowe wypowiedzi polityków opozycji sugerujące, że jest pan inspirowany przez PiS i gra pan na zwycięstwo kandydata tej partii, Lecha Sprawki. Wybrzmiało także pytanie o to, skąd ma pan pieniądze na billboardy i kampanię wyborczą.

Jeżeli ktoś na łamach prasy mówi o takich rzeczach bez nazwiska, to jest po prostu tchórzem. Wszystkie wypowiedzi powinno firmować się swoim nazwiskiem. Co do finansowania mojej kampanii stosowany raport przedstawię w przewidzianym prawem czasie. Kampania została sfinansowana z tzw. crowfundingu – wpłatą własną w wysokości 20 tys. zł i wpłatami różnych osób w różnych kwotach: od 50 zł do kilku tysięcy złotych. A zatem jeśli ktoś ma odwagę wygłaszać takie kalumnie, to niech to zrobi pod nazwiskiem, a wówczas podejmę kroki prawne, by informacje tego typu zostały wyjaśnione przez wymiarem sprawiedliwości. To są po prostu bzdury!

Miał pan świadomość że zemsta polityczna nadejdzie?

Po sławetnej konferencji na schodach ratusza spodziewałem się każdego scenariusza. Proszę się jednak postawić w mojej sytuacji: start ogłaszam w marcu, zbieram zaplecze - polityczne i finansowe - słyszę deklaracje wsparcia od osób z różnych środowisk, mam w końcu podpisy mieszkańców, rejestruje swój komitet. I co? Już na samym końcu oczekuje się ode mnie rezygnacji? Gdybym się wycofał, to bym stchórzył.

Na ostatniej sesji rady miasta przy okazji odwołania z funkcji wiceprzewodniczącego rzucił pan hasło „demokracji kontrolowanej”, która funkcjonuje w klubie prezydenta Żuka. Proszę rozwinąć tę myśl.

Jesteśmy 33 lata po odzyskaniu suwerenności, jesteśmy w miejscu, gdzie każdy obywatel ma prawo korzystać z praw, które mu przysługują, a jednym z nich jest prawo ubiegania się o mandat zaufania społecznego. Skorzystałem z tego prawa i nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek próbował ingerować w wolność obywatelską, która to prawo mi dała. Demokracja kontrolowana jest rozszerzona do wszystkich osób, które podpisały się pod tzw. apelem, a de facto, pod próbą ingerencji w mój start. Zaznaczę raz jeszcze: nikt ze mną nie rozmawiał, zostałem postawiony przed faktami dokonanymi.

Teza o demokracji kontrolowanej spodobała się radnym z klubu z PiS-u, którzy mówili że klub Żuka to maszynka do głosowania i wykonawca woli prezydenta. Ile prawdy jest w tych słowach? Na ile radni są niezależni i czy sytuacje takie, jak pana odwołanie to raczej wyjątek od reguły czy może reguła?

Nie chcę tworzyć takiej narracji. Przez kilka lat byłem częścią składową klubu prezydenta i czuję się w obowiązku zachować dla siebie, to co działo się wewnątrz klubu. Mogę i chcę natomiast odnosić się do tego ostatniego zdarzenia, bo dotyczy ono mnie bezpośrednio i nie ma nic wspólnego z kanonami demokracji, w którą wierzę. W tej sprawie upatruję jakichś czynników zewnętrznych, ale nie mam w zwyczaju snuć opowieści fantasmagorycznych, bo dla mnie liczą się fakty.

Głosowanie nad pana odwołaniem było tajne, ale wiemy przecież kto złożył podpisy pod wnioskiem o to odwołanie….

Co ciekawe, zdecydowana większość osób, które podpisały się pod tym wnioskiem, wcześniej podpisała się pod poparciem dla mojej kandydatury. Ale to nie koniec: część deklarowała pomoc bezpośrednią i finansową w kampanii. A teraz najlepsze: kilku z nich wysłało mi SMS-y z dowodami na to, że głosowali na mnie, a jeden wysłał mi nawet dowód osobisty wraz z kartą do głosowania, chociaż wcale o to nie prosiłem.

Z jednej strony pana głową została ścięta natychmiast, z drugiej strony włos z głowy nie spadł wiceprzewodniczącemu rady miasta Stanisławowi Kierońskiemu, który według ustaleń Sądu Okręgowego w Lublinie współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa. Zdaję sobie sprawę, że jest to wyrok nieprawomocny, ale ws. Kierońskiego nikt nie zabrał nawet głosu, w pana przypadku natomiast sprawę rozwiązano błyskawicznie.

Faktycznie. Mój przypadek jest specyficzny. Nie dotyczy bowiem ani złamania prawa, ani czegoś, co by mnie skompromitowało, jako członka klubu, czy jako wiceprzewodniczącego.

Radni z klubu pozbawiając pana członkostwa i odwołując z funkcji wiceprzewodniczącego nadal zwracają się do pana per „kolega”. Pan natomiast kilka dni temu w mediach społecznościowych napisał: „Dajcie mi chwilę, żebym napisał i powiedział słowo, o złych ludziach”. Kogo ma pan na myśli?

O złych ludziach napiszę, ale chciałbym się teraz skupić na ludziach dobrych, tych którzy wspierali mnie w tej kampanii, od samego początku do końca. Mogłem na tych ludzi zawsze liczyć i to oni mówili mi, że nie warto przejmować się złymi ludźmi, bo oni zawsze na drodze się pojawiają. Nie sposób przemilczeć i nie powiedzieć o pewnych zdarzeniach, ale proszę mi dać na to jeszcze chwilę czasu.

Na pana miejsce radni wybrali Maję Zaborowską. Dobry wybór?

Umarł król, niech żyje król. Klub miał do tego święte prawo i teraz on ją będzie rozliczał z tego, jak reprezentuje klub i radę miasta. Ja już członkiem klubu Żuka nie jestem. Nic mi do tego, nie będę oceniał.

Co dalej? Do wyborów samorządowych pół roku…

Dwa lata temu powiedziałem, że nie będę się po raz kolejny ubiegał o mandat radnego miejskiego i konsekwentnie to podtrzymywałem. Ale po ostatnich wydarzeniach i decyzjach wiem, że potrzebuję kilku tygodni, aby wszystko na spokojnie przemyśleć. Decyzję wyartykułuję niebawem. Nie wykluczam startu do sejmiku województwa, ale nie wykluczam też, że w ramach pewnych konstelacji znajdę się na innych samorządowych płaszczyznach.

Brzmi enigmatycznie. Jakie to konstelacje?

Nie jestem miłośnikiem partii politycznych, bo te duże partie-molochy zjadają indywidualizm, a ja jestem indywidualistą. Chciałbym się skupić na reprezentowaniu lokalnych społeczności, ale nie wiem z jakiej struktury kolegialnej to zrobię – czy jako radny sejmiku, czy jako radny rady miasta, a może poza tymi organami? Nie wiem, wiem natomiast, że na chwilę obecną jestem radnym niezrzeszonym i zależnym tylko od mieszkańców Lublina.

A jak zamierza spędzić ostatnie miesiące w radzie miasta jej były wiceprzewodniczący?

To jest bardzo dobre pytanie! Skoro nie jestem już wiceprzewodniczącym, to będę miał więcej czasu na spotkania z mieszkańcami, a przede wszystkim uruchomię to, co było ograniczone przez przynależność klubową, a mianowicie inicjatywę uchwałodawczą, która przecież radnym miejskim przysługuje. Mam już pomysł na pierwszą uchwałę, ale szczegółów jeszcze nie zdradzę.

To może zdradzi pan chociaż kierunek w jakich uchwała będzie zmierzać?

Uchwała będzie szła w kierunku uporządkowania przestrzeni Lublina.

Chciał pan iść do Senatu, do wielkiej polityki, to się nie udało, ale mimo wszystko, szybko poznał pan reguły twardej, makiawelistycznej, polityki. Paradoks, prawda?

Skończę tak jak zacząłem: nie żałuję! Te głosy, które padły na moją kandydaturę padły konkretnie na Marcina Nowaka, to mój wynik. 7,5 tys. głosów, bo tyle głosów dostałem, to wynik którego się nie wstydzę. Jeśli dostałbym tyle głosów startując do Sejmu to pewnie byłbym posłem. Cóż jeszcze? Te wybory zweryfikowały mój pogląd na sferę życia prywatnego. Wiem gdzie mam prawdziwych przyjaciół, a gdzie tych kontaktów interpersonalnych unikać. Jak mawia łacińska sentencja amicus certus in re incerta cernitur, czyli prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski