Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Wójcik z Kabaretu Ani Mru-Mru: W sobotę będę wisiał na drabinie

Artur Borkowski
Marcin Wójcik: - Chciałbym, żeby mi ktoś powiedział, że nadszedł 13 kwietnia 2020 i Ani Mru-Mru  ma dwa występy w Krakowie i pełne dwie sale są sprzedane
Marcin Wójcik: - Chciałbym, żeby mi ktoś powiedział, że nadszedł 13 kwietnia 2020 i Ani Mru-Mru ma dwa występy w Krakowie i pełne dwie sale są sprzedane Małgorzata Genca
O sporcie, kabarecie, marzeniach, Wigilii i szale nadchodzących świąt, opowiada Marcin Wójcik z kabaretu Ani Mru-Mru.

Skończyłeś AWF w Białej Podlaskiej, ale nigdy nie zostałeś zawodowym sportowcem.
Trudno tak powiedzieć naprawdę, bo już w czasie studiów byłem sportowcem zawodowym. I po ich zakończeniu też. Oczywiście na szczeblu lokalnym, ale zawsze sport w moim życiu był i do dziś jest ważny. Czasami, jak oglądam zawody na wysokim poziomie, żałuję, że nie udało mi się osiągnąć wielkich sukcesów, bo cały czas czuję w sobie żyłkę rywalizacji. Ale patrząc na to z drugiej strony, z perspektywy kabaretu, to chyba nie ma co narzekać, bo robię to co kocham i odnoszę sukcesy. Więc mówiąc trywialnie - nie każdy musi skakać na nartach.

Jaka dyscyplina była Ci najbliższa, kiedy kończyłeś studia?
Piłka nożna, gdyż wówczas grałem w nią już od 14 lat. Zaczynałem w Lublinie, potem kopałem w Białej, a potem jeszcze występowałem w lokalnych rozgrywkach lubelskich. A w związku z tym, że w ogóle pochodzę ze sportowej rodziny to i żużel, i rugby oglądałem. I na koszykówkę chodziłem. Swoje życie pamiętam, jak miałem sześć może pięć lat, i wtedy dziadek zabierał mnie na wszelkiego rodzaju imprezy w Lublinie i naprawdę byłem wielkim kibicem lokalnym. Piłka nożna już wtedy wygrywała.

A kiedy zaczął wygrywać kabaret?
Kiedyś zastanawiałem się nad tym, skąd to się tak naprawdę wzięło. I zaczęło się pewnie od tego, że jakiś rodzaj poczucia humoru odziedziczyłem po ojcu. Ojciec zawsze wydawał mi się osobą dowcipną w towarzystwie. Dbał o dobrą atmosferę podczas spotkań rodzinnych.

I drugi ważny moment, który utkwił mi w pamięci z dzieciństwa, to kasety kabaretu Tey. Krążyły one w tzw. drugim obiegu po domach. Laskowik, Smoleń. I pamiętam, że ojciec przynosił je od znajomych, siadał z sąsiadami w kuchni u nas na LSM, czyli w ślepej kuchni o wymiarach dwa na dwa, mieściło się w niej nawet osiem osób, i słuchali tego. I siłą rzeczy ja też słuchałem. Oczywiście nie rozumiałem aluzji politycznych, ale strasznie mnie fascynowało to, że są ludzie, którzy potrafią tak innych bawić.

Potem było trochę przerwy i potem się pojawił Marcin Daniec, kabaret Potem i scena kabaretowa wkroczyła do telewizji na dobre, bo wiadomo, że w latach 70. i 80. był tylko kabareton w Opolu, na który czekało się cały rok. I zacząłem być wielkim fanem kabaretu. Do tego stopnia, że nie przepuściłem żadnego występu kabaretowego w Lublinie. Jak przyjechał kabaret Potem, to godzinę wcześniej stałem przed Centrum Kultury i czekałem, kiedy się zacznie.

I po trochu, po trochu gdzieś ten kabaret we mnie kiełkował. Zazdrościłem kabareciarzom, jak patrzyłem na nich na scenie, że musieli mieć taką niesamowitą energię, żeby potrafić bawić setki ludzi.

Po jakimś czasie przyszła mi do głowy myśl, że może coś takiego warto spróbować zrobić samemu. A tak naprawdę do czynu popchnęła mnie koleżanka żony, która stwierdziła, że ja przecież też jestem małpą towarzyską, co zbiegło się w czasie z otwarciem ówczesnej winiarni "U Dyszona". I koleżanka Magdy powiedziała: - W czwartek masz pierwszy występ. Oczywiście ten występ nie doszedł do skutku, ale tak mnie to zestresowało i zmobilizowało, że wtedy pomyślałem, że muszę na ten czwartek coś przygotować. I tak zacząłem pisać teksty.

Skąd się one brały w Twojej głowie?
Nie mam pojęcia, do dzisiaj nie wiem skąd się biorą. My kabareciarze, bo nie uważam się za dobrego satyryka, żyjemy z tego, że mamy oczy, uszy dookoła głowy. Musimy być otwarci na wszystkie bodźce. Na to co jest w telewizji, co się dzieje na ulicy. Ważnym impulsem do tworzenia jest dla mnie to, w jakiej grupie ludzi się poruszam i żyję. Dużo czasu spędzam z osobami o podobnym poczuciu humoru. Z kolegami, którzy ze mną pracują, naszym menedżerem, człowiekiem od światła i dźwięku potrafimy jechać np. osiem godzin samochodem i rozmawiać o różnych rzeczach. I z tych rozmów biorą się pomysły gagów, śmiesznych przejęzyczeń, czy zabawnej gry słownej. I to zostaje. Część pomysłów zapisujemy, żeby nie umknęły. Potem przy różnych okazjach wracamy do tego i staramy się tworzyć coś na tej podwalinie.

Kiedy Ani Mru-Mru pojawiło się po raz pierwszy na scenie?
1 grudnia 1999 roku w lubelskim Hadesie. Pamiętam to do dziś, bo stałem przed widownią i strasznie mi się trzęsły nogi. Nigdy wcześniej publicznie nie występowałem i moi znajomi też. Byliśmy przerażeni, ale strach szybko minął, kiedy dostaliśmy relację zwrotną, że oto ludzie śmieją się z tego, co dla nich robimy.

W obecnym składzie występujemy od 2003 roku.

Jaka była dla Was ta dziesięciolatka?
Myślę, że dobra i przede wszystkim zaskakująca. Ponieważ cały czas twierdzę, że im dłużej istniejemy, tym bardziej się temu dziwię, bo przecież ludzie powinni być już nami zmęczeni, a okazuje się, że cały czas istnieje zapotrzebowanie na rodzaj humoru, który reprezentujemy. Bardzo się z tego cieszę, gdyż praca, którą wykonuję sprawia mi przyjemność.

Co jest najmocniejszą stroną kabaretu Ani Mru-Mru?
Nigdy nie byliśmy aktorami. Nam strasznie zależy na integracji z publicznością. Przez to my też się dobrze bawimy na scenie, dając sobie sporo luzu, miejsca do improwizacji. Dla mnie tak samo ważne jak bawienie ludzi jest ich zaskakiwanie. I to w naszym przypadku działa. Nigdy nie wiadomo, co kogo rozbawi. Cieszymy się, że trafiamy do szerokiego kręgu odbiorców. Niedawno graliśmy w Nowym Targu i w pierwszym rzędzie siedziała babcia z wnuczką. Obie się świetnie bawiły.

Ktoś kiedyś fajnie powiedział, że scenę kabaretową można porównać ze sceną muzyczną i siłą Ani Mru-Mru jest to, że jest jak dobry Sting, czyli taki pop, którego każdy posłucha i każdy powie, że jest OK.

Gramy popularny humor i staramy się, żeby to było inteligentne. I to jest nasza siła.

Będziecie silni w przyszłym roku?
Pewnie. Docieramy właśnie nasz nowy program, z którego jesteśmy zadowoleni, ale w marcu, kwietniu 2014 będzie wyglądał jeszcze lepiej. Czeka nas trochę podróży zagranicznych. W lutym po raz pierwszy odwiedzimy Islandię, a już dzisiaj wiemy, że sprzedały się cztery pełne sale. Będziemy w Norwegii, Wielkiej Brytanii. W lecie pogospodarzymy na Mazurskiej Nocy Kabaretowej, a ja, wspólnie z Robertem Górskim, poprowadzę kabareton w Szczecinie.

W Lublinie wystąpicie?
Już w marcu, ale dokładnej daty nie pamiętam.

Jakie masz marzenia artystyczne?
Chciałbym, żeby mi ktoś powiedział, że nadszedł 13 kwietnia 2020 i Ani Mru-Mru ma dwa występy w Krakowie i pełne dwie sale są sprzedane. To jest moje marzenie. Bo robię kabaret dla ludzi, a nie dlatego, żeby zaspokajać swoje ambicje artystyczne, bo takich nie mam.

Myślę, że byłoby nie na miejscu mówić o czym jeszcze marzę. Jako zwykły wuefista już dostałem od życia bardzo dużo. Utrzymuję siebie i rodzinę z tego, co tak naprawdę jest moją pasją, a w tym kraju jest to wielkim sukcesem.

Wigilia u Państwa Wójcików będzie wesoła?
W tym roku akurat spędzimy ją u teściów, ale i moi rodzice mają poczucie humoru, i teściowie, i szwagier ze szwagierką prześcigają się w żartach, więc w Wigilię będę mógł sobie odpocząć.

Nie wspomniałeś o dziewięcioletniej córce Nadii.
Moja córka ma znakomite poczucie humoru. Jak tylko zaczynam żartować mówi: - Nie popisuj się.

Jest w tym zabawnie przekorna.

A żona?
Jak co roku w tym okresie kłócę się z żoną, gdyż jestem tradycjonalistą i uważam, że choinkę powinno się ubierać w Wigilię rano, a nie wcześniej.

Widzę po Twojej minie, że cieszysz się na Boże Narodzenie.
Mam w ogóle świra na punkcie tych świąt i w sobotę będę jeździł po supermarketach i kupował lampki, bo stare gdzieś posiałem i nie mam czego powiesić na domu. Będę wisiał na drabinie, wkręcał wkręty, żeby powiesić te lampki. Zawsze sobie obiecuję, że wkręty to ja sobie wkręcę w lecie, jak jest ciepło.

I jeszcze strasznie się cieszę, że schowam prezenty i córka ich nie znajdzie. To jest właśnie szał świąt.

5 stycznia 2014 skończysz czterdzieści lat. Co chciałbyś dostać od Czytelników Kuriera w prezencie?
Zdrowie, szczęście i pomyślność. I jeszcze możliwość częstszych występów w Lublinie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski