MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Monika Butryn: Wiele kobiet rezygnuje z własnej atrakcyjności. Bo nie wypada albo się boją

Sylwia Hejno
Monika Butryn: Wiele kobiet rezygnuje z własnej atrakcyjności
Monika Butryn: Wiele kobiet rezygnuje z własnej atrakcyjności Natalia-Naka-Adamska
Monika Butryn jest wizażystką, specjalistką od kreowania wizerunku. W rozmowie z Sylwią Hejno opowiada o kobietach, zołzach, babciach, pokutujących Matkach Polkach,a także o tym, co w nich jest denerwujące, a co inspirujące.

Jak określa Pani swoją pracę?
Mam pewien kłopot z konkretną nazwą, bo to, czym się zajmuję jest bardzo pojemne. Pracuję z szeroko pojętym wizerunkiem, mieści się w tym wykonywanie makijaży, różne stylizacje np. ślubne, prowadzę szkołę stylizacji i wizażu, do której przyjeżdżają dziewczyny z całej Polski, dużo rzeczy robię społecznie, co bardzo zresztą lubię. Staram się pomóc kobietom odnaleźć własny styl, a styl to dla mnie nie tylko wygląd, ale i chociażby poczucie własnej wartości.

Co to za bakteria skromnis pocorum? Pani ją wynalazła?
Tak nazwałam zarazka, który nam Polkom bardzo dokucza - pomimo że jesteśmy bardzo atrakcyjnymi, fajnymi i mądrymi babkami same sobie uprzykrzamy życie. Uważam - chociaż wiem, że wielu czytelniczkom bardzo się tym narażę - że wiele kobiet jest zdradzanych poniekąd na własne życzenie, gdyż rezygnują z własnej atrakcyjności, bo to albo nie wypada, albo się boją…

Są zdradzane, bo o siebie nie dbają?

Też, ale nie tylko, nie dbają o siebie w sensie ogólnym. W związku nie chodzi przecież o to, by być ciągle na szpilkach i ze świeżo ułożoną fryzurą. Atrakcyjność ma także swój wymiar psychiczny. Narzekamy na mężczyzn, a często to same sobie dajemy największy wycisk - zaniedbujemy się, uważamy, że macierzyństwo to jedyny wyznacznik kobiecości… Nie mówię, że to źle, bo sama jestem spełniona i szczęśliwa jako mama, problem jest wtedy, gdy rezygnujemy z pasji i nakładamy na siebie wór pokutny.

Dekadę temu za biblię współczesnych kobiet uchodziła książka "Dlaczego mężczyźni kochają zołzy". Zgadza się Pani z tym, że zołza to taki lepszy model kobiety?

Zależy jak zdefiniujemy zołzę. Jeśli to określenie oznaczałoby kobietę, która wie czego chce, umie postawić na swoim i wziąć życie "za gębę", po to, żeby skierować je na właściwie tory, nie przejmuje się tym, co mówią inni to ja taką zołzę lubię. Myślę, że sama taka jestem.

Nie przejmuje się Pani ludzkim gadaniem?

Nieszczególnie. Cenię sobie opinie moich klientek, czytam to, co ludzie piszą na facebooku czy na moim blogu, ale wiem, że mam swój głos i mogę nim przemawiać.

Dlaczego Polki siebie nie cenią? A lublinianki? Może przyczyną jest to, że jesteśmy prowincją, w pierwszym przypadku Europy, w drugim Polski.
Ja tę prowincję lubię, oczywiście jako miejsce. Nie przepadam natomiast za tą mentalnością, która sprawia, że kobiety same siebie ograniczają. To nie mężczyźni są winni, bo w ostatecznym rozrachunku niezdrowy czy toksyczny związek można zakończyć, to my same narzucamy sobie restrykcje. Mam także wrażenie, że nie dajemy przyzwolenia na szczęście również innym kobietom. Podam przykład: jeśli któraś się rozwodzi, to zaraz słychać biadolenia: "ojejku co to będzie, jak ty sobie poradzisz?". A przecież bez mężczyzny można poradzić sobie doskonale, można mądrze się rozstać i będzie to lepsze, niż głupio żyć. Kolejny przykład: prowadzę warsztaty makijażu na oddziale onkologicznym z ramienia fundacji "Piękniejsze życie". I słyszę od koleżanek, z ogromną dozą dezaprobaty, że no jak to, te kobiety przecież umierają, to po co im opowiadać o szmince… To szalone uproszczenie i nierozumienie ich potrzeb, aż robi mi się smutno. Przecież ja nie tłumaczę im jak się mają malować na łożu śmierci, tylko pomagam im się poczuć bardziej komfortowo. Kobieta po chemioterapii chce wiedzieć jak podkreślić brwi, które utraciła, żeby czuć się swobodnie na ulicy. Pomimo, że są to osoby ciężko chore, to też mają potrzebę czuć się kochane, akceptowane, po prostu ładne. Podobnie jest z kobietami na wózkach inwalidzkich czy mamami dzieci niepełnosprawnych, z którymi pracowałam - one też chcą czuć się seksownie.

Kolejną grupa wyklętych są kobiety sześćdziesiąt plus, "babcie", które coraz częściej żalą się, że są traktowane jak maszyny do lepienia pierogów czy bezpłatne opiekunki do dzieci.
Podobno starość się panu Bogu nie udała, ja bym dodała, że u nas szczególnie. Polska to nie jest kraj dla starych ludzi, parafrazując tytuł filmu braci Coen. To dla mnie bardzo smutny fakt, bo na widok starszej kobiety zawsze się wzruszam, przypominając sobie moją babcię. Mam wrażenie, że wszystko, co dotyczy kobiety dojrzałej, czy starszej, jest osnute tabu i pojawia się to wyrwane z kosmosu pytanie, czy jej pewne rzeczy pasują. Po pięćdziesiątce czy sześćdziesiątce można być atrakcyjną, niekoniecznie zatrzymując młodość na siłę, pompując wypełniacze w usta czy pod oczy, ale można tak się czuć i kształtować wizerunek adekwatnie do wieku.

A czy silne kobiety mają w Polsce dobrze? Trudno oprzeć się wrażeniu, że są postrzegane jako Baby-Jagi.
Nie mają źle, ale nie mają też dobrze. Głośne wyrażanie swoich opinii ma swoją cenę. Sama nie dbam o konwenanse, mam odwagę żyć moim życiem i obserwuję, że jestem swego rodzaju postrachem dla innych kobiet, które widzą we mnie rywalkę i dla mężczyzn, którzy się mnie boją. Winę za to ponosi jednak nie ta kobieta, która radzi sobie w życiu, ale mamusie, które zagłaskały swoich synów na śmierć i nie nauczyły ich, że kobieta może być partnerem, a nie wylepiaczem pierogów.

Czasem śmieję się z koleżankami, że gdy kobieta wypowiada się na "wielkie", męskie tematy jak polityka czy gospodarka, to niektórzy panowie patrzą na nią, jakby to noga od stołu przemówiła…
Nie jestem feministką palącą staniki, ale uważam, że takie podejście uwłacza kobiecie. To tak, jakby ona nie miała nic innego do powiedzenia poza tym, co widziała na wyprzedażach, albo jaką jej dzidziuś zrobił dzisiaj kupcię. Doznałam tego w wielu sytuacjach, zwłaszcza w początkach mojej kariery, kiedy w mediach zadawano mi całkowicie infantylne pytania, na przykład jakie rajstopy będą modne w kolejnym sezonie. Traktowano mnie jak taką dziewczynkę, która zna się tylko na makijażu. Dopiero kiedy wypowiadałam się na inne tematy, na przykład poczucia wartości u kobiet, czy potrzebie tego, aby ryzykować i nie bać się sięgać po to, co może być dla nas dobre, to zaczynano traktować mnie poważnie. Gdy niektórzy mężczyźni pojęli, że nie tylko macham pędzlem od pudru, ale umiem się wysłowić i zawrzeć to, co mówię w szerszym kontekście, to w ich oczach pojawiała się konsternacja. Złościło mnie to, bo nie wypadłam sroce spod ogona, studiowałam dziennikarstwo i polonistykę, dużo czytam i nie boję się rozmów z ludźmi.

Czy wszystkie te elementy świadomości mają przełożenie na wygląd?
Oczywiście. Lubię siebie, nawet gdy się budzę i jestem w piżamie, ale jak każdy potrzebuję dodać sobie odrobiny pewności siebie. Zakładam więc moją ulubioną sukienkę, maluję usta i robię się na Butrynową. W ten sposób siebie podrasowuję, oczywiście w dobrym znaczeniu, bo nie o to chodzi, żeby stać się niewolnicą szpilek i pudrów.

Czy zdarza się Pani wyjść w dresie do sklepu?
Nawet nie jeden raz, w dresie, w luźnym swetrze, w za dużych jeansach… Uważam, że to przejaw mojej prywatności. Naturalnie staram się na co dzień być zadbana i nikogo nie straszyć na ulicy. Nie jestem ślepo wpatrzona w to, co dzieje się na wybiegach. Moda powinna być źródłem inspiracji i sama jestem w tej kwestii dość przekorna, lubię na przykład paradoksalne zestawienia, choćby ciuchów sportowych z eleganckimi, często łączę rzeczy bardzo drogie z tanimi, wyszperanymi w second-handach. Markowa apaszka za dwa złote nosi się równie dobrze, jak ta markowa za dwieście, snobizmowi mówię stanowcze nie.
Niektóre kobiety programowo unikają makijażu i wszelkich ekstrawagancji w stroju, bo lubią czuć się wyluzowane.
Akceptuję to i szanuję. Mam takie przyjaciółki, które są niesłychanie zadbanymi kobietami, mają swój oryginalny styl i nie noszą grama makijażu. Tylko wtedy trzeba mieć zadbaną skórę i umieć wpasować ten minimalistyczny image we właściwy kontekst. Nie wyobrażam sobie, żeby pani prezes prężnie rozwijającej się firmy, odziana w markowy kostium, który kosztuje krocie, wyglądała tak, jakby tylko umyła zęby.

Jakich kobiet Pani nie znosi?
Tych, które podcinają innym kobietom skrzydła. Zawsze popadam w takich przypadkach w rozdrażnienie. Wyobraźmy sobie taką banalną sytuację, że jakaś koleżanka na swoim profilu na facebooku zamieszcza super zdjęcie - w genialnej sukience, z rewelacyjnym makijażem. Zaraz posypią się uwagi, niby niewinne, ale dające do myślenia, jak: "no ładnie wyglądasz, ale chyba lepiej ci, gdy jesteś bardziej naturalna". Pal sześć, że zdjęcie wykonano na balu. To przemawia nasz brak pewności siebie i zazdrość. Możliwe, że same byśmy tak chciały, ale się boimy i dlatego podstawiamy nogę. Kiedy wrzucę swoje zdjęcie, nawet takie z przymrużeniem oka, to pojawiają się zaraz komentarze, które odbieram jako negatywne. Wyczuwam za nimi podejrzenie, że zaraz rzucę się ze szponami na czyjegoś męża, co jest nieprawdą, bo mam swoje zasady, których przestrzegam, ale i tak znajdą się kobiety, które na wszelki wypadek wykolą oko.

Ulice wyglądają czasem tak, jakby szło po nich wojsko. Gdy modna jest ramoneska z cygańską chustą, wszystkie chodzą w ramonesce z cygańską chustą, gdy beżowe płaszczyki, wszystkie noszą beżowy płaszczyk…
I to nawet jeśli w beżu wyglądają jakby były chore… Cierpimy na dwa grzechy. Pierwszy to grzech naśladownictwa. Staramy się za wszelką cenę jak najwierniej odwzorować to, co widzimy na witrynach sklepów i na reklamach. Tłumaczę kobietom, że jeśli nawet modne są czerwone usta, to istnieją różne odcienie czerwieni, które można dopasować do danej osoby. Drugi grzech to niechlujstwo. Albo totalnie przesadzamy, albo sobie zupełnie odpuszczamy i wyglądamy jakbyśmy dopiero co wyszły ze szpitala.

A co mają robić lublinianki, żeby nie grzeszyć?
Chciałabym, żeby lublinianki miały więcej odwagi, nie tyle w stroju, co w poznawaniu siebie i w działaniu. Lepiej zastanowić się czego ja pragnę, niż znajdować punkt odniesienia u koleżanki zza płota. Uważam, że każdy żyje dwa razy, drugi raz, gdy uświadomi sobie, że życie ma jedno.

Monika Butryn prowadzi autorską Pracownię Stylu Moniki Butryn. Pisze także bloga o kobietach, kobiecości i rozwoju: silajestkobieta.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski