Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Muszą odejść bohaterowie tamtych wydarzeń, żeby opadły emocje

Małgorzata Szlachetka
Maciej Sobieraj jest historykiem z lubelskiego IPN, właśnie wydał książkę na temat inwigilacji na KUL.
Maciej Sobieraj jest historykiem z lubelskiego IPN, właśnie wydał książkę na temat inwigilacji na KUL. Małgorzata Genca
- Jaka jest jednak tragedia osób zarejestrowanych, których teczka została zniszczona, a pozostał jedynie dokument rejestracji? Nie mogą udowodnić, jak wyglądała ich współpraca. Bo mogli przecież świadomie przekazywać informacje niewielkiej wagi, a potem SB zrezygnowało ze współpracy z nimi, bo okazali się mało przydatnymi źródłami informacji - mówi Maciej Sobieraj, historyk z lubelskiego IPN, który właśnie wydał książkę na temat inwigilacji na KUL.

Obecnie trwa dyskusja na temat dokumentów z domu generała Kiszczaka, w tym teczki TW „Bolka”. Część osób mówi, że nie powinno się upubliczniać materiałów przed ich zbadaniem, m.in. analizą grafologiczną. Inni nie mają za to już żadnych wątpliwości, że Lech Wałęsa współpracował. Jak Pan, jako historyk, odniesie się do tego?
W archiwistyce obowiązuje podstawowa zasada: opracowania dokumentów przed ich udostępnieniem. W tym przypadku nie mogła być ona zastosowana, ze względu na presję ze strony mediów. O sprawie samego Lecha Wałęsy wolałbym się nie wypowiadać, bo nie badałem dokumentów dotyczących jego osoby.

Kiedy historyk ma pewność, że materiały dawnych służb nie są fałszywe?
Pewności nie ma nigdy. Oczywiście, badając dokumenty z epoki, z czasem nabiera się doświadczenia w ich ocenie. Istotna jest data powstania akt, zawsze trzeba je analizować w kontekście wydarzeń epoki.

Czy powinniśmy bezgranicznie wierzyć w to, co jest w teczkach bezpieki?
Na pewno nie bezgranicznie. Już studenci pierwszego roku historii uczą się, że dokumenty powinno się rozbierać na części i poddawać krytycznej ocenie. Materiały esbeckie można zestawiać i porównywać z tymi wytworzonymi przez administrację państwową. Znaczenie ma to, czy dokument jest podpisany i przez kogo. Pisał go ręcznie oficer prowadzący, a może sporządził na maszynie. Trzeba też znać pragmatykę wytwarzania dokumentów przez aparat bezpieczeństwa.

Była też druga strona medalu: esbecy nie wierzyli do końca tajnym współpracownikom. Zawsze starali się sprawdzić ich słowa, na przykład pytając innego TW pracującego przy tym człowieku, czy dany fakt rzeczywiście miał miejsce. SB mogło też posłużyć się podsłuchem.

Gdzie podsłuchy były montowane?
Mogę mówić o KUL-u - na pewno w salonach rektorskich, ale też w nowym budynku, już na etapie budowy. Wystarczyło mieć właściwą osobę w ekipie budowlanej. Okazją do umieszczenia podsłuchu były również kolejne remonty. Na pewno dotyczyło to tak samo kurii.

Podsłuch w swoim mieszkaniu z pewnością miał prof. Czesław Strzeszewski, założyciel Klubu Inteligencji Katolickiej w Lublinie. Przez długi czas nie miałem tego świadomości. Wydawało się, że bliski współpracownik prymasa Stefana Wyszyńskiego rzeczywiście mógł donosić. W dokumentach pojawiły się materiały tytułowane „Źródło Konsultant”. Były przesyłane do najwyższych czynników partyjnych w Warszawie oraz SB. Niektóre z nich dostawał także I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR. W każdym z dokumentów pojawiają się wypowiedzi prof. Strzeszewskiego, inni rozmówcy się zmieniają. Dopiero kiedy dotarłem do zarchiwizowanych jeszcze w PRL-u ubeckich dokumentów z lat 60., odnalazłem adnotację, że w marcu 1964 roku profesorowi został założony w mieszkaniu podsłuch. Władze podsłuchały na przykład rozmowę profesora z księdzem Szarejko, który po powrocie z Watykanu przekazał, że mówi się, że to właśnie Karol Wojtyła jest szykowany na papieża. Rozmowa odbyła się jakieś dwa lata przed jego wyborem przez konklawe.

Zachował się też szczegółowy opis akcji przeprowadzonej w gabinecie historyka, prof. Zygmunta Mańkowskiego na UMCS.

Proszę o tym opowiedzieć.
Do budynku wpuścił ubeków zwerbowany portier. Weszli do gabinetu w nocy, zasłonili okna kocami. Zakładanie podsłuchów trwało do rana.

W swojej ostatniej książce „Między oporem a lojalnością. Działania SB wobec KUL na przykładzie rozpracowania prof. Jerzego Kłoczowskiego” zdecydował się Pan z nazwiska wymienić osoby związane z KUL, które współpracowały z aparatem bezpieczeństwa. Ale co najmniej 10 lat. Dlaczego właśnie takie zastrzeżenie?
Recenzenci mojej wcześniejszej książki zarzucali mi, że nie ujawniam nazwisk tajnych współpracowników. Pisząc ją, uważałem, że fakt samej rejestracji to za mało. Trzeba mieć również inne dowody. Uznałem, że w kontekście rejestracji prof. Kłoczowskiego nie mogłem innych TW pozostawić jako anonimowych.

Czy mamy pewność, jak wiele dokumentów esbeckich wytworzonych w Lublinie zostało zniszczonych?
Dla dokumentów z lat 80. nie ma ponad 80 procent lubelskich teczek. W przypadku lat 50. i 60. pomógł przypadek, bo zostały zarchiwizowane jeszcze w czasie PRL. Jaka jest jednak tragedia osób zarejestrowanych, których teczka została zniszczona, a pozostał jedynie dokument rejestracji? Nie mogą udowodnić, jak wyglądała ich współpraca. Bo mogli przecież świadomie przekazywać informacje niewielkiej wagi, a potem SB zrezygnowało ze współpracy z nimi, bo okazali się mało przydatnymi źródłami informacji. Na przykład wielu księży zrywało współpracę po tragicznej śmierci księdza Popiełuszki.

W jakich okolicznościach ludzie zostawali tajnymi współpracownikami?
Na pewno rejestracja nie następowała po jednej rozmowie. To był proces przygotowawczy. Esbecy badali, jakie kontakty może mieć kandydat, na przykład możliwości awansu w swojej pracy, sprawdzali jego relacje rodzinne. I nie jest tak, że ubek siadający naprzeciw profesora był zawsze na przegranej pozycji. Ci ludzie byli kształceni z psychologii, umieli przekonać swojego rozmówcę, że wiedzą o nim wszystko.

Często środkiem do celu był szantaż. Opowiem o sprawie jednego ze studentów KUL - jego ojciec, jako członek łotewskiego SS, siedział po wojnie w sowieckim więzieniu. Matce udało się uciec z synem na Pomorze. Z powodu takiej historii rodzinnej w PRL ten człowiek mógł podjąć studia tylko na KUL. SB zainteresowało się nim, kiedy jadąc na motocyklu spowodował wypadek. Ten pierwszy kontakt często następował przy okazji prób zdobycia paszportu. Nie oznaczało to jednak, że nie można było zrobić kariery naukowej, nie wyjeżdżając na badania i konferencje za granicę. Na przykład, mediewista prof. Czesław Deptuła za granicę nie wyjeżdżał, bo zawsze odmawiano mu paszportu. A przecież był wybitnym historykiem.

W swojej książce o inwigilacji na KUL udowadnia Pan, że ta uczelnia w PRL była pod wieloma naciskami ze strony władz. Jak na informacje o konkretnych, tajnych współpracownikach na KUL reagują osoby związane z uczelnią?
Naprawdę różnie. Dla mnie to też nie było łatwe, bo często musiałem skonfrontować się z przeszłością moich kolegów, wykładowców, osób, które dobrze znałem. Weźmy choćby przykład doktora Adama Stanowskiego. Z jednej strony piękna postawa: w czasie wojny żołnierz państwa podziemnego, później uwięziony w okresie stalinowskim. Zarejestrowany został jako TW w 1967 roku. Zastanawiałem się, co mogło być tego przyczyną. Być może atmosfera związana z Wojną Sześciodniową, bo zdawał sobie sprawę, że na KUL plotkuje się o jego żydowskim pochodzeniu. Dopiero później znalazłem informację spisaną przez esbeka, że miał to być wyraz wdzięczności za dostanie paszportu. Adam Stanowski został wyrejestrowany formalnie w 1982 roku, a w okresie „Solidarności” został zarejestrowany jako osoba rozpracowywana.

Myślę, że nie tylko dla mnie Adam Stanowski był mistrzem i przewodnikiem w środowisku lubelskiej opozycji. Nic tego nie zmieni. Według naszej oceny zerwanie Stanowskiego z SB nastąpiło co najmniej w 1978 r. Niestety, nie ma na to jednak potwierdzenia w zachowanych dokumentach.

Rozmawiał Pan także z osobami, które podpisały zobowiązanie do współpracy, jak dziś mówią o tym momencie w swoim życiu?
Dla zasady w czasie pisania książki nie kontaktowałem się z nikim, kto został zarejestrowany jako TW. Później skontaktował się ze mną ksiądz Romuald Jakub Weksler-Waszkinel. Napisał, że okazał się wtedy bardzo naiwnym człowiekiem. Nie wiedział też, że został zarejestrowany.

Czy Ci, którzy nie doświadczyli klimatu epoki PRL, mają dziś prawo ferować wyroki?
Absolutnie tego nie wolno robić. Trzeba znać kontekst epoki. Na przykład naciski na środowisko KUL były ogromne. Niektórzy studenci na ostatnich latach przenosili się na państwowe uniwersytety, bojąc się, że nie dostaną po studiach pracy w szkole albo w urzędzie. Był też przecież moment, kiedy w partyjnych kręgach zapadła decyzja o likwidacji KUL jako uniwersytetu. SB cały czas rozmawiało z prawie wszystkimi pracownikami naukowymi KUL, kusząc ich perspektywą pracy na innych uczelniach. Oczywiście z większą pensją.

IPN w Warszawie zaapelował, aby osoby, które ciągle mają w szafach esbeckie dokumenty, przyniosły je do instytutu. Sądzi Pan, że taki apel przekona byłych esbeków?
Trudno jest mi wyobrazić sobie taką sytuację.

Kiedy, Pana zdaniem, przyjdzie moment, gdy o teczkach SB przestaniemy rozmawiać bez emocji i politycznego kontekstu?
Jeszcze nie tak dawno wydawało mi się, że ten moment już nastał, niesłusznie. Powiem krótko: muszą odejść bohaterowie tych wydarzeń, żeby emocje opadły. Rewolucja zawsze zjada swoje dzieci, ci, którzy kiedyś walczyli wspólnie w jednej sprawie, dziś są swoimi najbardziej zaciekłymi wrogami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski